Wojtek Mazolewski o kwintecie, Joannie Dudzie, nowych wyzwaniach, kontrabasie w rozmowie z Piotrem Jagieskim

Autor: 
Piotr Jagielski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Przed koncertem w warszawskich Łazienkach Królweskich, jakiś czas temu, ale tego roku, przyłapaliśmy Wojtka Mazolewskiego, aby wreszcie własnymi słowami, tylko dla jazzarium.pl opowiedział jak cudowne rzeczy dzieją się wokół niego i jak rozwija się jego muzyczna kariera!  Przyłapaliśmy go rękoma Piotra Jagielskiego i obiektywem Krzysztofa Machowiny. A oto zapis tego przyłapania!

- Zacznijmy może od tego, co wydarzy się podczas dzisiejszego koncertu. Już na próbach słychać było, że nie jest to do końca to samo granie, co na płycie „Smells Like Tape Spirit”. Czy to nowy projekt, nowy kwintet, czy ewolucja poprzedniego projektu?

- Kwintet to, dzisiaj i od jakiegoś już czasu - powiedzmy od dwóch, trzech lat - zespół w procesie, który realizuje raczej bardziej jazzujące, improwizowane rejony muzyki, które mnie interesują, w oparciu o bardzo klasyczny skład jazzowy: mamy kontrabas, fortepian, perkusję i dwa instrumenty dęte – trąbkę i saksofon. I w takim klasycznym zestawieniu staramy się tworzyć współczesną wizję muzyki improwizowanej z całym bagażem doświadczeń, emocji, uczuć z naszego życia, które się teraz dzieją.

- No właśnie, miałem takie wrażenie słuchając płyty, że wiele osób może o niej powiedzieć, że jest bardzo klasyczna i tę klasyczność potraktować jako zarzut. Więcej tu słychać inspiracji Coltranem, Mingusem i Davisem niż jakimiś krwiożerczymi rewolucjonistami.

- Dziekuję, miło slyszeć takie porównania…mogę dodać, że również polskimi artystami, Komedą, Stańko. Z drugiej strony, masz w tej płycie bardzo współczesną myśl, młodych ludzi którzy realizują siebie przez tę muzykę. Słychać to w sposobie gry poszczególnych muzyków, oraz konstrukcji utworów i ich różnorodności. Wspólnym mianownikiem jest brzmienie. Pracujemy nad tym w erze...hmm…szalonej komunikacji, w zupełnie innym kontekście kulturowym. Słychać to moim zdaniem w tych utworach. Jeśli wnikniesz w strukturę rytmiczną, harmoniczną tych kompozycji, tego ile wątków się przewija i to jak są one poaranżowane, to widać, że czerpiemy z bardzo różnych źródeł i można powiedzieć, że słychać tu fascynację muzyką od lat 60-tych po 80., 90., i współczesność.  Tym, co się zdarzyło w rytmie w muzyce jazzowej, ale także całym free improv. Są tam wątki nawet rockowe jak chodzby odwołania do Rage Against The Machine. Każdy z nas jest bardzo chłonny i otwarty na różne sprawy i mamy świadomość tego, co się tam dzieje. Bez żadnych kompleksów, robimy po prostu swoją muzykę. Może ona sprawia wrażenie oldschoolowej bo w moim przypadku jest to pierwsza tak jazzujaca  wypowiedź w tak klasycznym składzie i takie mialem założenia na produkcję i brzmienie tej płyty.

Ta płyta powstawała też przez dosyć długi okres czasu, podczas którego działo się bardzo wiele ważnych rzeczy w moim życiu, a moim głównym zadaniem było wyciszenie się i odnalezienie dla tego dobrych ujść  w postaci kompozycji, utworów i bardzo długo je doszlifowywałem. Dlatego niewiele jest w tym takiej „dzikości momentu powstania”, a kompozycje są przemyślane. Załozeniem było aby dzwięków było mało, a każdy z nich miał swoje znaczenie. Zależało mi żeby na tej płycie, gdzie gramy muzykę improwizowaną, jazzową, w której tak naprawdę wszystko się może zdarzyć, nie było słychać od razu tego, że improwizujemy. Niektóre utwory są na serio w dużej mierze improwizowane i bardzo często pozwalamy sobie na totalny free ale nie jest to dla słuchacza takie oczywiste. Cieszy mnie to że tak szybko osiągnęliśmy taki poziom, że ludzie nie słyszą, że gramy free. Takie jest załozenie, żeby w pewnym momencie scalenie zespołu, komunikacja między ludźmi była tak dobra, że fakt robienia tego, nie był tak bezpośrednio wyczuwalny. To udało nam się, na albumie, osiągnąć. Zobaczymy jak będzie dzisiaj i na kolejnych koncertach. Za każdym razem jest to pewne ryzyko i pewnego rodzaju wycieczka w nieznane. Mnie cieszy, że ten zespół tak szybko zaczął grać na takim poziomie, po osiągnięciu któego, mógł zrealizować marzenie o graniu muzyki improwizowanej, w której każdy dźwięk (podobnie jak w muzyce rockowej) ma znacznie. To, że powtarzasz ten sam dźwięk, ściszysz go albo zgłośnisz, bo czasem wystarczy, że zmienisz tylko jego artykulację – od razu wywołuje efekt. Tak uspokoić muzykę, że każdy ruch wewnątrz niej od razu zmieniał nastrój. To jest muzyka, która ma budować pewne napięcie, pewien nastrój, emocje i dlatego tak właśnie jest skonstruowana.

- A jak wiele z materiału albumowego jest wcześniej starannie przygotowane przez ciebie, a jak wiele wykuło się niezależnie, na bieżąco, przez przypadek?

- Grając muzykę z ludźmi zdaję się również na ich wrażliwość. Ja nie gram z instrumentami tylko z ludźmi, którzy nimi wyrażają siebie i zawsze jestem w pełni otwarty na to, jacy oni są. Moim zadaniem jest dobrze ich dobrać, umieć wyszukać między nimi takie powiązania, które będą działały . Takie „autostrady komunikacji”, przepływu emocji i energii, żeby spotkanie się tych ludzi owocowało takim prądotwórczym napięciem. Takiego rodzaju, że fakt współpracowania i spotykania się z kimś, otwiera cię na coś, czego do tej pory sam nie wyczuwałeś. I wyczuwasz bardzo dobre połączenie. To chwilę musiało trwać zanim ten skład się dotarł, ale dzisiaj jestem bardzo szczęśliwy z tego jak ci ludzie są zebrani, jacy są, jak ze sobą się komunikują i jak komunikują się ze mną. Wszystko jest idealne. Marzyłem, żeby tak było i nie wydawało mi się, że tak szybko uda mi się to przeżywać. Po płycie „Grzybobranie”, która dała mi energię i moc żeby myśleć o kolejnym projekcie pod moim nazwiskiem, mając pewien bagaż doświadczeń osobistych, które wtedy przeżywałem, czułem że chciałbym mieć zespół z którym mógłbym tak na serio pracować na co dzień. Który by się rozwijał i był ze mną cały czas. Po pracy z Marcinem Maseckim i jego żoną Candelarią, gdzie z jednej strony miałem wariata na fortepianie, a z drugiej piękną, kobiecą energię, bardzo twórczą i silną, trudno było mi wymyśleć, kto miałby ich w zespole zastąpić i jak to zrobić. Jak spotkałem Asię Dudę, to poczulem ze mam, co chcialem. Lepszego rozwiązania nie można było znaleźć. Asia jest nie dość, że wspaniale utalentowana, to jeszcze kompletnie rąbnięta w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a jednocześnie wnosi to co kocham – energię kobiecą do zespołu, której sam mam w sobie dużo i uważam, że większość facetów ma, tylko powinni ją w sobie odnaleźć.

Wiesz, bardzo lubię kwartet Coltrane’a z Alice (Alice Coltrane - żona Johna i pianistka-pj). I zawsze lubiłem to, że ona grała inaczej niż wszyscy inni. Nie powtarza bezmyślnie tego, co robią wszyscy klasyczni pianiści jazzowi i to jest bardzo fajne. Asia jest wykształcona klasycznie i to ma duże znacznie. Ma inny warsztat, ma inne myślenie o harmonii, i to słychać. Bardzo mnie to cieszy, że możemy razem grać. Od momentu kiedy doszła do zespołu poczułem, że od teraz będzie już tylko lepiej. Ściągnęliśmy też Michała Bryndala na perkusję – ta komunikacja również bardzo dobrze zadziałała; oni pracowali już wcześniej ze sobą. Później doszedł Marek Pospieszalski na tenorze; nie znam tak młodego człowieka, który na tenorze gra tak poważne rzeczy. Na saksofonie w ogóle ciężko jest dziś coś ciekawego zagrać a ten facet, nie wiem skąd to ma, ma się wrażenie jakby miał 200 lat no a wygląda i jest bardzo młodym chłopcem[śmiech]. Więc nie wiem, jak to się wszystko dzieje. Mieliśmy trasę z moim triem z Dennisem Gonzalezem, który ma przecież pięćdziesiąt parę dobrych lat i przeżył nie mało i on był pod wielkim wrażeniem tej Marka dojrzałości muzycznej. Przy okazji wszystkich zapraszam, w listopadzie przyjeżdża Dennis, tym razem z całym swoim triem i będzie double-trio – Dennisa Gonzaleza i moje z Jurkiem Rogiewiczem i Markiem Pospieszalskim; może będzie jakaś mała traska w listopadzie. Będzie zabawnie, mam nadzieję i inspirująco.  A kończąc omawianie składu: zamknął nam to wszystko pięknie Oskar Torok, nasz zagraniczny nabytek, Słowak mieszkający w czeskiej Pradze. Mega utalentowany, skromny koleżka, który ma wielką pogodę ducha i jest bardzo interesującym człowiekiem. Skleja nam się to w bardzo dobry team, bardzo dobrze się czujemy ze sobą. Czujemy że odkrywamy siebie poprzez to wszystko, muzykę, uczymy się i mamy z tego mnóstwo frajdy. Dla mnie to jest kolejna szkoła, kolejny uniwersytet.

 

 

- Pamiętasz kiedy pierwszy raz złapałeś za kontrabas? Był jakiś impuls do tego? Masz swoich ulubieńców?

- O dziwo nigdy jako basista czy jako kontrabasista nie czułem się inspirowany instrumentalistami z mojego podwórka. Tak naprawdę, wcześniej byłem gitarzystą i wokalistą i dopiero w wieku lat 14. czy 15. poszedłem do szkoły muzycznej. Byłem wtedy punkrockowcem i chciałem zdobyć klasyczne wykształcenie. Więc poszedłem do tej szkoły i chciałem dostać się na gitarę, ale już od wielu lat grałem i poinformowano mnie, że mam już tak wykrzywioną rękę, że samo odkręcanie tego wszystkiego zajmie co najmniej dwa lata. A ponieważ wszystkie egzaminy zdałem, zaproponowano mi, żebym sobie wybrał inny instrument z sugestią, że to powinien być kontrabas. Wcześniej od wielu lat dostawałem propozycje, żeby robić coś na basie więc się zgodziłem. Pierwszym kontrabasem był mój klasyczny, szkolny instrument na którym grałem gamy i pasaże. Uczyłem się łącznie pięć lat. Rok w klasie profesora Kaufmanna i 4 lata w klasie Prof. Jadwigi Moskal.  Bardzo ciekawe doświadczenie, cieszę się, że miałem okazję je zdobyć. W tamtych czasach nie było rozwiniętego szkolnictwa jazzowego w Gdansku i w Polsce więc to było jedyne rozwiązanie na zdobycie jakichś podstaw. Zaraz po szkole grałem w zespołach, w Niebieskim Lotniku i to chyba moja pierwsza płyta na kontrabasie a potem Ludzie i warszawska Baaba. Miałem ciężki, ogromny ten kontrabas, trudno mi się z tym jeździło, nie miałem prawa jazdy…i sobie odpuściłem na jakiś czas. Założylem Pink Freud i inne formacje gdzie gitara basowa pasowala najlepiej. Ale to klasyczne ustawienie ręki i szkoła przydała się później…taki mily powrót, po latach wojowania z Pink Freud po scenach z gitarą poczułem, że moje fascynacje jazzem i improwizacją będę musiał karmić jeszcze czymś innym - czyli akustycznym brzmieniem. I tak się przyjemnie złożyło, że udało się złożyć kolejny zespół z którym jestem szczęśliwy, mam wielką frajdę grając z nim i wszystko się zgadza.

Bonusowo Wojtek Mazolewski dosłał jeszcze krótki list z zapowiedzią najbliższych, muzycznych planów.

Najblizsze Plany :

Własnie pakuję się do samochodu ze sprzętem i jadę na wieś  na zgrupownaie Pink Freud. Zaczynamy nagrywać nowy album. W ostatnim czasie mieliśmy bardzo dużo nowych i intensywnych doswiadczeń i to bardzo twórczy okres dla nas. Duże lestnie festiwale, udzial w Męskim Graniu, wyjazdy po Europie i trasa po Japonii to naprawdę wielka przygoda! Chcemy to jak najszybciej przekuć na płytę więc jeszcze w październiku będzie pierwsze podejście i najpóźniej w listopadzie kończymy nagrywanie. Plyta na wiosnę/lato 2012.

Ze zgrupowania ruszam już od razu do Pragi na koncerty z WMQ i potem na trasę w Polsce (szczegóły poniżej). Jest ku temu świetna okazja ponieważ wychodzi nowa płyta pt. "Wojtek w Czechosłowacji". Tak tak, to nie żart. :)

Od dłuższego czasu gralismy coraz więcej bujajacych utworów (SKA, reagge itp.) co sprawiało nam wielką frajdę. Chcieliśmy się tą radością podzielić. Bezpośrednim powodem były prośby sluchaczy o nagrania, które mogli uslyszeć na koncertach i w radio, między innymi o utwór "Wojtek w Czechosłowacji", który jako kolejny zawojował listę przebojów programu Trzeciego. We wrześniu weszliśmy do studia z Enveem i Maceo Wyro w Warszawie i dokonaliśmy ostatecznych nagrań. Jest znowu 10. utworów i NioNio - życzymy miłej zabawy i zapraszamy na koncerty :)