Rob Mazurek: Lem dał mi ważną lekcję
Z Robem Mazurkiem – wybitnym chicagowskim kompozytorem i kornecistą rozmawialiśmy przy okazji warszawskiego koncertu Pardon, To Tu. Bohaterem tej rozmowy nie był jednak zespół Pulsar Quartet, a najwybitniejszy polski autor science fiction. Amerykanin opowiada nam również o operze bazującej na twórczości Polaka, która ma mieć swoją premierę w 2015 roku.
Często bywasz w Polsce, masz polskie nazwisko i mieszkasz w chyba największym polskim mieście świata. To sprawy wiadome. Bardziej intryguje mnie jednak twoja fascynacja jednym z moich rodaków. Podpowiem: szósty numer na „Utonian Automatic”.
Powinieneś był raczej odwołać się do „Axis And Alignment” Chicago Underground Duo (śmiech). Tam przecież znalazła się kompozycja zatytułowana po prostu „Lem”. Wybrałeś zresztą bardzo aktualny temat, ponieważ właśnie pracuję nad operą bazującą na jego twórczości. Dokładniej na „Summa technologiae”. Miałem szczęście, ponieważ jest to książka, którą przetłumaczono na język angielski dopiero w ubiegłym roku.
Pierwszego dnia ustawiłeś się w kolejce w księgarni?
Coś w tym stylu, choć muszę ci powiedzieć, że już wówczas miałem „Summa technologiae” na półce. Podczas jednej z wizyt w Polsce kupiłem egzemplarz w oryginale. Oczywiście, nie rozumiałem z tego ani słowa, ale potrzeba posiadania kolejnej książki Lema okazała się zbyt silna.
Jak postępują prace? Czy już coś napisałeś?
Premiera jest planowana na 2015 rok. Obecnie jesteśmy na etapie rozmów dotyczących ostatecznego kształtu takiego dzieła. Zastanawiamy się, jak to zrobić. Na pewno chciałbym, aby znalazło się tam właśnie kilka wersów z „Summa technologiae”, które są dla mnie bardzo ważne. Oczywiście najpierw musimy porozumieć się w sprawie praw autorskich do książek Lema. Dla mnie to niezwykle fascynująca sprawa, ponieważ odkąd pamiętam jestem pod przemożnym wpływem science-fiction i takich autorów jak Samuel R. Delany, Philip K Dick czy Stanisław Lem. Do tego ostatniego mam szczególną słabość, ponieważ nie tylko wybornie posługuje się satyrą, ale także w inteligentny sposób podejmuje wątki społeczne i polityczne. Jest bardzo nowoczesny, ale przy tym także komiczny –miał wspaniałe poczucie humoru. Co więcej, te jego żarty mają też wymiar filozoficzny. Zdecydowanie należy do moich ulubionych pisarzy.
Skąd wzięła się u ciebie ta słabość do science fiction?
Banalna sprawa, pasjonuje mnie po prostu sama idea wyglądania w przyszłość, myślenia o tym, co nowe. Uważam, że szukanie tego nieodkrytego i niezwykłego w systemie, który nieustannie nakłada na ciebie presję przeciętności, to wspaniała sprawa. Szczególnie w USA, gdzie każdego obywatalea starają się złamać zalewem popkultury i wspomnianego przeciętniactwa. A jednak ludzie, którzy wbrew wszystkiemu rozważają o naturze przyszłości, o tym, co może nas czekać. I robią to w ciekawy, bardzo inteligentny sposób.
Jak trafił pan na Lema? Czy stało się to dzięki filmowi Tarkowskiego?
Zacznijmy od tego, że zainteresowałem się tą literaturą w bardzo młodym wieku. Wydaje mi się więc, że czytałem „Solaris” jeszcze zanim zobaczyłem ekranizację Tarkowskiego. Oczywiście, byłem świadomy faktu, iż Lem nie był zadowolony z ostatecznego kształtu tego filmu. I rzeczywiście, gdy przeczytasz książkę i zobaczysz film, nie masz wątpliwości, że są to dwie zupełnie inne rzeczy. Dla mnie prawdziwą esencją, najmocniejszym punktem tej książki jest ostatni rozdział. Właśnie w nim Lem dochodzi do wniosku, że pewnych rzeczy można nie wiedzieć i to jest w porządku. Pewne rzeczy są niepoznawalne i to jest absolutnie normalne. To jest OK.
Wydaje mi się, że to jest szczególne zdanie dla takiego artysty jak ty.
Absolutnie! Dla improwizatora to jest bardzo ważna lekcja. Nie musisz wszystkiego rozumieć, ale możesz z tym koegzystować. To jest dla mnie kluczowa sprawa. Bardzo często ludzie się jednak na to nie zdobywają. Wydaje mi się, że na tym właśnie polega konserwatyzm. Na całym świecie, a może i dalej. Na okazywaniu przemocy i strachu wobec tego, co nieznane. I znów Lem niszczy taką postawę z wrodzonym wdziękiem i niepowtarzalnym poczuciem humoru.
Jest coś jeszcze, co intryguje cię w twórczości Lema?
Moim zdaniem jego książki należą do tych, których nie wystarczy przeczytać tylko raz. Przestudiować i odłożyć na półkę. Nic z tych rzeczy. Musisz je czytać po raz kolejny i kolejny. Wydaje mi się, że jest tak dlatego, ponieważ on opisuje bardzo skomplikowane procesy i wydarzenia w niezwykle prosty sposób. Przecież on pisał o klonowaniu czy wirtualnej rzeczywistości i robił to niemal pół wieku temu! A przecież jego książki są pisane niemal jak bajki. Bajki dla niewiarygodnie uzdolnionych dzieci. I ja – czytając je – czuję się trochę jak to dziecko. Jak mały chłopiec. Każdy mój zmysł jest bowiem zaangażowany w najwyższym stopniu. Niezależnie czy opowieść dotyczy społeczeństwa, polityki czy futurologii to kompletnie mnie wciąga.
Jak brzmi Lem? Jaką muzykę słyszysz, czytając te książki?
Przychodzi mi do głowy bardzo różna muzyka: od Bacha poprzez Vladimira Ussachevsky’ego aż do François Bayle’a. Z jednej strony klasyka, ale otwarta na muzykę konkretną i elektronikę. Myślę, że Lutosławski i Penderecki też są tutaj odpowiednim tropem. Najczęściej słyszę jednak muzykę konkretną. Może dlatego, że sam robię sporo elektroniki, choć zazwyczaj są to takie dźwiękowe kolaże. Do głowy przychodzi mi też Luc Ferrari – jego muzyka i towarzysząca jej satyra, która wypuszcza powietrze z napompowanej sztuki i burżuazyjnego stylu życia. Wydaje mi się, że Lem by się z nim dogadał. Mogę się mylić, ale zdaje mi się, że on często nabijał się z mieszczańskich elit. Takie są dla przynajmniej „Opowieści o pilocie Pirxie” i jego szaleńcze przygody. Zawsze udaje mu się ocalić świat, ale nikt nie przypisuje mu nigdy tych zasług. „– Ej, słuchajcie, ale ja właśnie uratowałem świat!” – „Wal się, dupku!” No kurde, uwielbiam to!
Wiem, że podczas wizyty w Krakowie odwiedziłeś kiedyś grób Lema.
Mało tego, przez lata zabiegałem, aby się z nim spotkać. Mailowałem z jego synem, który prowadził jego stronę internetową, ale zajmował się też takimi sprawami. Lem przyjmował już wtedy bardzo nielicznych gości, a przecież każdy obywatel wszechświata chciałby go odwiedzić: astronauci, naukowcy, pisarze, a może i prezydenci. A ja byłem tylko muzykiem, który pozostawał pod ogromnym wpływem jego dowcipu i inteligencji. Jezu, spotkać go to byłoby coś wspaniałego! Niestety, odrobinkę się spóźniłem. Jedyne, co pozostało mi zrobić, to odwiedzić jego grób. I wiesz co, może trudno w to uwierzyć, ale to też było dla mnie potężnym przeżyciem.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.