Jim Black: Nie ma muzyki w pojedynkę
Jim Black urodził się w Seatle w 1967 roku - w tym samym miejscu i czasie co Chris Speed, Andrew D'Angelo czy Cuong Vu - jego późniejsi muzyczni towarzysze. W latach 80tych ukończył Berklee School of Music. W Bostonie też właśnie ze Speed i D'Angelo założyli grupę Human Feel razem z młodym gitarzystą Kurtem Rosenwinkelem. Grupa ta otworzyła przed początkującymi improwizatorami sceny nie tylko w Bostonie, ale także w Nowym Jorku. Dziś perkusista Jim Black jest czołową postacią sceny improwizowanej. Na koncie współpracę z takimi artystami jak Laurie Anderson, Dave Douglas, Uri Caine czy Ellery Eskelin. Wciąż jest członkiem wielu zespołów m.in. Mischief & Mayhem Jenny Scheinman, BB&C z Timem Bernem i Nelsem Clinem. Prowadzi też własne zespoły - kwartet AlasNoAxis i Jim Black Trio.
Często znajdujesz krew na blachach swojej perkusji?
Na blachach - nie, ale na ramach bębnów często… Nie wiem na czym to polega, ale rzeczywiście często się kaleczę. W trasie gram na różnych nie swoich zestawach… Raz podczas koncertu, to było na północy Holandii, nie wiem kiedy to się stało, ale poczułem, że trochę się kleje. Patrzę, a kobieta w pierwszym rzędzie ma na twarzy wielkimi literami wypisane przerażenie. Patrzę, a po prostu cały zestaw jest we krwi! Musiałem zejść ze sceny, opatrzyć ręce, potem w czasie przerwy przemyć wszystkie bębny. Nie poczułem bólu - kiedy grasz niczego nie czujesz.
Więc tak, zdarza… Bycie muzykiem to bardzo niebezpieczna praca.
Jesteś jednym z wykładowców w School for Improvisational Music. Co to znaczy uczyć improwizacji?
Gdy pracujesz z ludźmi, którzy są już profesjonalnymi muzykami, prowadzą własne zespoły, chodzi właściwie tylko o pokazanie im, że można otwierać różne drzwi. Większość ma za sobą edukację w szkołach muzycznych. Tam jednak uczą cię tego, czego da się nauczyć a potem postawić za to ocenę. Nie jest to najlepsze środowisko do tego by rozwijać w sobie otwartość. Zdobędziesz tam różne techniczne umiejętności, dowiesz się sporo o muzyce, ale nieczęsto stawia się tam pytania. A gdy jesteś młodym muzykiem na początku swojej twórczej drogi - to doskonały moment by zapytać samego siebie - co jest we mnie, jaka muzyka. Sam pamiętam gdy opuściłem ramy uczelni miałem to poczucie, że nie podoba mi się muzyka jaką musiałem grać w ramach akademii. To poza szkołą, z kumplami pracowałem nad swoim graniem i własnym głosem. Ale trzeba sobie najpierw postawić pytanie: kim jestem? a potem grać i grać i grać aż znajdzie się na nie odpowiedzi. Sam prowadząc zajęcia cały czas muszę stawiać sobie pytania, podważać praktycznie wszystko… Muszę być wierny naukom twojego własnego kościoła. Inaczej popadłbym w stan, w którym tkwi wielu akademickich profesorów. Bo nie musisz świetnie grać by być dobrym nauczycielem, ale musisz wierzyć w to co mówisz, by inni nieśli twoją naukę przez resztę życia.
Kiedy obserwuję Cię, tak na scenie, jak i poza nią, utwierdzam się w przekonaniu, że kluczowym elementem muzyki jest… wspólnota.
Wszystko opiera się na wspólnocie. Nie ma muzyki w pojedynkę. Nawet kiedy prowadzisz zespół to nigdy to nie zasadza się tylko na tobie tylko na twoich przyjaźniach i relacjach z innymi. Nie wiem nic o „profesjonalnym jazzie”. No dobra, wiem co to jest, i właśnie dlatego trzymam się od tego jak najdalej. Wszystko na czym mi zależy to przyjaciele i ludzie, którym na sobie zależy. Nie chodzi o to, że zawsze trzeba się wszystkim dzielić - ale musi być między nami szacunek i troska. Zespół, w którym warto być to coś więcej niż grupa muzyków - to rodzina. A nie biznes! Nikt nikomu nie powiedział, że bycie artystą polega na robieniu pieniędzy. Bycie artystą nie ma nic wspólnego z zarabianiem pieniędzy! Są tacy muzycy, którzy potrafią przemienić muzykę w pieniądze. Ja i bliscy mi ludzie zawsze stawiamy naszą muzykę ponad sprawy merkantylne. Nie idziemy na kompromisy. Wiodę dziwne życie, będąc cały czas w trasie, ale lubię podróżować. Pasuje mi to. Mam to szczęście, że mogę też w ten sposób zarabiać na życie, co nie jest wcale łatwe.
Tak jak powiedzieli goście z Radiohead: robimy to dla naszych fanów. A dla kogo innego? Dla tych, którym podoba się Twoja muzyka. Którzy chcą kupić twoją płytę a nie tylko ściągnąć ją za darmo z internetu. Dla tych, którzt kupią bilet na koncert, a potem chcą więcej i więcej - ale też chcą wymagać więcej od ciebie. I to jest piękne. A publiczność znajdzie się dla każdego freaka, który rzeczywiście angażuje się w swoją muzykę. To zaangażowanie wymaga wiele wysiłku i pracy - u mnie przez te lata zmieniło się tyle, że pracując nie czuję jak bym pracował. 18 lotów 2 tygodnie. Brak snu. Zaburzona proporcja jedzenia, alkoholu i kawy. Takie życie. Trzeba znaleźć swoją równowagę, swój balans. A jeśli nie czujesz, że muzyka cię kręci - natychmiast przestań. Zajmij się czym innym a potem może wrócisz do tego. Tak będzie lepiej dla wszystkich - a przede wszystkim dla ciebie.
Jak sam powiedziałeś: żyjesz w trasie. Grasz w wielu różnych składach. Kiedy przychodzi ten moment, gdy siadasz i piszesz własną muzykę?
Właśnie teraz to robię. Nauczyłem się mobilności. Piszę w trasie. Stawiam przed sobą dead-line’y. Wiem, że wtedy i wtedy mam zamówione studio by nagrać nową płytę z AlasNoAxis. I robię to. Zbieram pomysły - daję tym nasionom wykiełkować i pracuję. Mam jakiś czas wolnego w domu, siadam, szlifuję… Nauczyłem się samodyscypliny i to przynosi owoce.
Kiedy wiesz, że jest właściwy moment by nagrać płytę? Czy szukasz „tematów”, „koncepcji”?
Czasami tak też się zdarza, ale przede wszystkim wydaje mi się, że ważne jest oczyszczenie przestrzeni - stworzenie muzyce miejsca. Próbowanie. Szukanie. Ostatnio, kiedy miałem mój czas na pisanie większość spędziłem grając, wymyślając, rozwijając albo odrzucając jakieś pomysły. Rozkładałem pomysły harmoniczne. Bawiłem się 12-tonami. Szukałem kształtów. Brałem gitarę - na której nie grałem przez 4 lata - i słuchałem co się wydarzy. Nie piszę dla pieniędzy. Nie pracuję na zamówienie - nie umiem tego robić. Piszę tylko gdy mam taką potrzebę, gdy wydaje mi się, że przyszedł na to właściwy moment.
A poza tym, choć mam przygotowane sporo materiału - utworów, szkiców, czasem tylko pomysłów - ale wiem, że najwięcej wydarza się wtedy, gdy spotykamy się w studio. Ok - jesteśmy tu razem jako zespół. Dokąd idziemy? Tu mam kilka wskazówek jak ja to sobie wyobrażam - ale to dopiero początek. Na tym polega urok współpracy takimi muzykami, jak ci, z którymi przyszło mi grać, że nie spodziewasz się co może się wydarzyć. Stajesz się świadkiem tego, jak wydarza się magia. Część pomysłów zadziała, inne nie. Czekasz.
Przed koncertem włączyłeś swój rejestrator mówiąc - człowiek się uczy przez całe życie. Chciałem spytać czy rzeczywiście analizujesz potem wszystkie swoje koncerty?
To był koncert solo - nie gram ich zbyt często, w dodatku, przyznam Ci, że nie za bardzo lubię grać solo. To oczywiście świetne doświadczenie. Objechałem Australię grając trasę solo. Zagrałem też kiedyś solo w Winter&Winter, moim wydawnictwie, mają tam takie atelier dla bardzo różnorodnej publiczności - od dzieci przez osoby starsze. Siadłem i po prostu zagrałem 45 minut bez przerwy. Stephan, producent, oszalał - powiedział, że musimy to nagrać. Wraca moda na albumy nagrywane na żywo 1:1. To byłoby całkiem fajne. A poza tym nic dwa razy się nie zdarza. Za każdym razem siadam i szukam swojej muzyki. Czy podczas tych trzech kwadransów udało mi się stworzyć coś, co było dla mnie ciekawe? Słucham więc i sprawdzam czy wciąga mnie ta muzyka, czy się nudzę. Jeśli ja uważam, że jest dobrze, to powinno się to też spodobać publiczności.
Nagrałeś nową płytę z AlasNoAxis - "Antiheroes". Czego można się po niej spodziewać?
Ostatnia płyta nazywała się Houseplant. Bardzo chciałem by były to od początku do końca piosenki. Na nowej płycie chciałem by była to forma trochę bardziej otwarta - wciąż piosenki, ale trochę bardziej niedomknięte. Kompozycje, które dotykają wielu przestrzeni i idą dalej - a jeśli chcesz wrócić w to miejsce raz jeszcze, musisz zagrać płytę jeszcze raz od początku…
A Twoje trio?
To był taki detoks po AlasNoAxis. Z Eliasem (Stemesederem) poznaliśmy się podczas warsztatów. Grał każdą muzykę, jaką przed nim postawiłem. Po 10 minutach każdy utwór brzmiał tak jakby to on go napisał. Nigdy nie sądziłem, że będę miał trio z fortepianem - ale z Eliasem ma to doskonały sens. Do tego na basie improwizator taki jak Thomas Morgan… Gdy Thomas nie może wtedy gra z nami Chris Tordini - więc to trochę tak jakby mieć dwa super zespoły. Gramy swing, ale dziwny swing. Szukamy interakcji. Tekstur…
Twoje autorytety?
Wczoraj słuchałem Joye’ego Barona. Wychowałem się na jego muzyce. Tak jak na Paulu Motianie, Jacku DeJohnettcie, Elvinie Jonesie, Tony’m Oxleyu… Pamiętam te uczucia, które towarzyszyły oglądaniu ich gry. To było niesamowite! Zabawne, interesujące i ponad to zupełnie naturalne. Patrzyłem na to myśląc: tak się nie da! To magia! Joey z resztą jest magikiem - potrafi czarować, widziałem jak zabawia płaczące dzieci w samolocie. Zawsze kiedy się spotykamy wyciąga mi zza ucha monety. Ale wiesz… Każdy musi znaleźć swoją, naturalną drogę, język, w którym możesz swobodnie wyrażać to, co w tobie siedzi.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.