Intensywnie słuchaj, szybko reaguj! - Wywiad z Vasco Trillą

Autor: 
Andrzej Nowak
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Miałem niekłamaną przyjemność spędzić w połowie marca br. okrągły tydzień w Barcelonie. Tydzień wypełniony muzyką, koncertami i spotkaniami z wyjątkowym muzykiem, jakim jest kataloński (z korzeniami portugalskimi) perkusista, perkusjonalista i improwizator – Vasco Trilla.

Zwieńczeniem tych niebywałych siedmiu dni był koncert promujący wydanie debiutanckiej płyty kwartetu Völga, który firmowany jest przez Fernando Carrasco, Àlexa Reviriego, Ivána González i rzeczonego Vasco Trillę. Krążek dostępny jest na rynku od ponad dwóch tygodni, a wydała go nowa seria wydawnicza Multikulti Project – Spontaneous Music Tribune Series. W kolejnych dniach po powrocie z Barcelony, obok spisania wrażeń muzycznych z pobytu (zapraszam do lektury na Trybunie Muzyki Spontanicznej), zasiedliśmy z Vasco do elektronicznej rozmowy. Oto jej zapis.

Jakie są Twoje wrażenia z sobotniego koncertu Völga? (koncert odbył się 18 marca – przyp.red.)

Vasco Trilla: To była wyjątkowa noc dla nas. Prezentacja naszej nowej płyty, dokładnie w rok po jej nagraniu, dodatkowo w miejscu, gdzie odbył się nasz pierwszy koncert, czyli w klubie Magia Roja. Mały zakątek, ale pełen słuchaczy, z także obecnym naszym dzielnym wydawcą! (chodzi o moją skromną osobę – przyp.red.). Odbiór naszej muzyki był naprawdę entuzjastyczny i myślę, że zagraliśmy jeden z naszych najlepszych koncertów w tym składzie, także dzięki świetnej atmosferze na sali. Zatem teraz jesteśmy już gotowi, by grać koncerty poza granicami Hiszpanii. Zamierzam wysłać oficjalne propozycje koncertowe także do polskich promotorów, by zechcieli zorganizować nam trasę.

Opowiedz proszę, jak powstała idea muzykowania pod szyldem Völga?

Idea tego zespołu powstała po serii rozmów, jakie odbyliśmy na temat muzyki i wolnej improwizacji. Wszyscy lubimy bardzo różne style muzyki, każdy z nas ma trochę inne muzyczne korzenie, stąd pomysł, by pomieszać ze sobą bardzo odmienne dźwięki. Kochamy mieszać gatunki, które nie były do tej pory kojarzone ze sobą. Koncepcja była taka – muzyka swobodnie improwizowana, wykorzystująca elementy tak odmiennych gatunków, jak doom metal, awangardowy black metal, eksperymentalny folk, czy rytualny ambient. Fernando (Carrasco – gitarzysta, przyp.red.) był tym, który rozpalił ogień, organizując nasz pierwszy koncert, bez jakichkolwiek wstępnych odsłuchów, właśnie tu, w Magia Roja. Od tego momentu, wspólnie postanowiliśmy, by kontynuować tej projekt. Zdefiniowaliśmy naszą muzykę jako konglomerat dronów, rytualnych rytmów, niemożliwych tekstur, hipnotycznych riffów i psycho-folkowych naleciałości.

 

Czy muzyka kwartetu Völga, jej skład personalny i instrumentalny, stanowi coś szczególnego w Twojej muzycznej podróży? Czy też jest to kolejny z wielu muzycznych pomysłów?

Völga to pierwszy projekt, w którym gram bez pełnego zestawu perkusyjnego. Używam jedynie bocznego toma (floor tom) i bębenka (snare drum). To powoduje, że muszę być bardziej kreatywny, gdyż korzystam z mniejszej ilości elementów zestawu perkusyjnego. Eksperymentowałem do tej pory incydentalnie z barwą, brzmieniem, różnymi teksturalnymi koncepcjami i technikami gry, ale Völga to pierwszy przypadek, gdy stanowią one zasadniczy element mojej gry.

Jak jest różnica pomiędzy studyjnymi nagraniami, a rejestracjami koncertowymi w przypadku takiej grupy jak Völga?

Nie wydaje mi się, aby nasze podejście w obu przypadkach czymkolwiek się różniło. Za każdym razem gramy w sposób dla nas unikalny, staramy się postrzegać koncert jak nagrywanie albumu. Nigdy nie gramy dłużej niż 40 minut, co bliskie jest długości trwania płyty.

Jaka jest Twoja życiowa droga do stania się profesjonalnym muzykiem? W którym momencie dzieciństwa czy młodości, zdecydowałeś się być muzykiem, w szczególności perkusistą?

Nie miałem specjalnej muzycznej młodości. Brałem lekcje na fortepianie przez moment, ale nie lubiłem ich jakoś szczególnie. Tak działo się do momentu, w którym odkryłem muzykę metalową. Dopiero wtedy zacząłem interesować się muzyką. Po odkryciu zespołów thrash metalowych, poczułem się naprawdę związany z muzyką. Ten czas miał ogromny wpływ na mnie i moje życie muzyczne. Metallica, Sepultura, grupy deathmetalowe, to one rozpaliły we mnie pasję do słuchania muzyki. I nigdy nie przestałem kochać ekstremalnego metalu. Potem odkryłem rock progresywny, a moja ciekawość zaprowadziła mnie do jazzu, jazz-rocka, Rock In Opposition, muzyki indyjskiej, czy free jazzu. Aż wreszcie poczułem się całkowicie zanurzony w wolnej improwizacji.

Moja perkusyjna historia jest bardzo zwyczajna. Mój Ojciec żyje w Portugalii, niedaleko Lizbony. Pewnego dnia jego przyjaciel, który był perkusistą, kupił sobie nowy zestaw perkusyjny. Przekazał mi swój stary zestaw, a ja byłem gotowy, by go wziąć! Od tego momentu, silnie zainspirowany, zacząłem lekcje i rutynowe ćwiczenia.

Czy możesz opisać swoje dotychczasowe muzyczne doświadczenia? Wskazać sposób, w jaki osiągnąłeś świadomość muzyka improwizującego?

Grałem wiele gatunków muzyki, takich jak metal, rock progresywny, jazz-rock, pop i wszystkie dziwne rodzaje muzyki pomiędzy nimi. Zawsze chciałem uniknąć grania na zestawie perkusyjnym jako sekwencji schematów i wzorów. Zawsze chciałem odkrywać nowe rzeczy i praktykować dziwne rozwiązania. Jednym z punktów zwrotnych dla mnie było spotkanie tria Ellery Eskelina w Lizbonie.  Jim Black był perkusistą tego składu. Poczułem się kompletnie oszołomiony. Tego szczególnego dnia doświadczyłem takiego rodzaju wolności, że nie pozostało mi nic innego, jak poszukiwać muzyków, którzy w jeszcze bardziej dziwny sposób grają na perkusji! I tak odkryłem Paula Lyttona, Eddie Prevosta, Raymonda Strida i innych.

Dla mnie osobiście, najważniejszą rzeczą dla improwizatora jest rozległe, intensywne słuchanie i jednocześnie posiadanie takich umiejętności, narzędzi i technik gry, które pozwalają na reagowanie na to, co inni muzycy akurat grają. Każdy dźwięk, każde uderzenie może zaprowadzić cię w różne miejsca. Moją największą obsesją jest poczucie czasu. Jak długo realizuję każdy zamysł, jak długo gramy dany kawałek… Moją intencją jest to, by koncerty nie trwały dłużej niż 40-45 minut. Ale by były niezwykle intensywne.

Na każdy koncert z muzyką swobodnie improwizowaną targasz wielką magiczną walizkę, pełną wielu przedmiotów, wydających szalone i fascynujące dźwięki. Opisz proszę, co masz w tej walizce.

Ta magiczna walizka za każdym razem jest wypełniona czym innym. To zależy od koncertu, jaki gram danego dnia, gdzie go gram i z kim. Ważne są także ograniczenia w zakresie bagażu, jeśli podróżuję samolotem. W ostatnich latach mam prawdziwą obsesję na punkcie dźwięku. Zatem jeśli otworzyłbyś tę walizkę w ostatnim okresie, znalazłbyś w niej wszystkie możliwe rodzaje dzwonków, ustniki od trąbki, małe wibratory, zabawki, stare taśmy VHS, metalowe wkręty, struny gitarowe, czy skrzypcowe… Cały czas pojawiają się nowe przedmioty, to mnie strasznie ekscytuje. Planuję serię koncertów solowych, które będą promować moją ostatnią płytę The Rainbow Serpent (FMR Records) i wtedy do tej walizki zapakowane zostaną nowe dodatki.

 

Grasz z wieloma muzykami, w różnych zespołach. Jaki jest Twój ulubiony skład instrumentalny na koncercie?

Myślę, że obecnie moją ulubioną formacją jest duet. W takiej formule odnajduję najbardziej komfortową sytuację dla uprawiania muzyki improwizowanej. Jest wiele duetów, w których gram regularnie, z Yedo Gibsonem (saksofony, klarnety – wszystkie dane instrumentalne - przyp. red.), Johannesem Nastesjo (kontrabas), Tomem Chantem (saksofony), Pablo Selnikiem (flet, elektronika), Mikołajem Trzaską (saksofony, klarnety), Michałem Dymnym (gitara elektryczna) i wiele innych. Myślę, że duet, to formacja, w której możesz lepiej poznać osobowość muzyka, z którym grasz, to bardzo czysty dialog, w którym nic nie da się ukryć, a każda muzyczna decyzja robi dużą różnicę w zakresie brzmienia całości. 

W tym roku będziesz obchodził 40 urodziny. To świetna sposobność na drobne podsumowanie, refleksję, czy przemyślenia. Czy możesz podzielić się z nami osobistym punktem widzenia na tę okoliczność?

Zacząłem grać muzykę dość późno, gdzieś w okolicach dwudziestych urodzin, zatem czuję się bardzo zadowolony, że dotarłem do takiego momentu mojej kariery, że gram z tak wspaniałymi muzykami, że tak wiele w związku z tym podróżuję. Nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego. Zawsze chciałem uprawiać muzykę, ale też wydawało mi się, że zacząłem zbyt późno, by osiągnąć taki stan, jak dzisiejszy. To sprawiało, że ciągle musiałem mocno popychać się do przodu, być w nieustannym ruchu, ćwicząc i słuchając. Poczucie braku pełnej satysfakcji ze swojej gry, bardzo pomagało mi jednak unikać stagnacji. Moje dwie wielkie miłości, to muzyka i podróżowanie, zatem to, co obecnie robię, sprawia, że moje życiowe marzenia naprawdę ziściły się.

Mam plan, by zrealizować nowy projekt w Iranie, jednym z moich ulubionych krajów na świecie, ze wspaniałym gitarzystą Ehsanem Sadighem. On jest liderem formacji Quartet Diminshed. To niesamowita grupa. Zgaduję, że to spotkanie zsumuje wszystko to, co kocham w muzyce.

Muzycznie wciąż krążę pomiędzy całkowicie komponowaną muzyką, a wolną improwizacją. Myślę, że oba te wątki świetnie się uzupełniają, zatem mam zamiar podążać tą drogą, utrzymując stale bardzo świeże spojrzenie.

Największą poradę, jaką mogę teraz dać, to być po prostu ciekawym muzyki, wciąż sprawdzać, jak tylko się da, nowe gatunki, grać dźwięki na najróżniejsze sposoby, podróżować, smakować nowych potraw – to jest moja metoda!

Często w naszych rozmowach pada słowo muzyka. Muzyka, muzyka, muzyka…To jest najważniejsza rzecz dla Ciebie, nieprawdaż? Co planujesz na najbliższe dwa, trzy lata? Jaką muzykę chcesz grać? Z jakimi muzykami? Jaki kierunek rozwoju jako muzyka chciałbyś obrać?

Muzyka i życie ciągle się ze sobą przeplatają. Ćwiczenia, granie, obowiązki przy komputerze, wszystko jest częścią mojego codziennego życia! I kocham to! Jestem bardziej podekscytowany i aktywny niż kiedykolwiek dotąd.

Mam nowe trio, z którego jestem naprawdę dumny. To PHICUS z Ferranem Fagesem na gitarze elektrycznej i Alexem Reviriego na kontrabasie. To tak, jakby Keiji Haino spotykał się z AMM. Nagraliśmy płytę, szukamy teraz kogoś, kto chciałby to wydać. A potem planujemy wystartować z jakąś europejską trasą pod koniec roku. Inne pomysły, projekty, o których myślę, to duet ze wspaniałą Bilianą Voutchkovą na skrzypcach – gramy razem w maju, na jazzowym festiwalu, tu w Barcelonie (chodzi o festiwal w Vic – przyp.red.). Także inne trio - L3  - z Yedo Gibsonem na saksofonie i Luisem Vicente na trąbce.

Jeśli chodzi o nowe wydawnictwa, to w ten rok będzie całkiem obfity: najpierw ukaże się trio z Szilardem Mezei na skrzypach i Mariną Dzukijev na fortepianie (wyda brytyjski FMR), potem trio z Hernani Faustino i Yedo Gibsonem (ukaże się w lipcu, dzięki NoBusiness Records). Kolejne trio Mazurkiewicz/ Mełech/ Trilla będzie miało swój album w labelu Lawrence Family/ Not Two Records, jeszcze przed latem. Duet Catapult of Stardust (z Mikołajem Trzaską) także ukaże się w tym roku. Będę miał również dwa nowe dyski w portugalskim wydawnictwie Creative Sources – jeden z instrumentami smyczkowymi (Harald Kiming, Miguel Mira, Ernesto Rodrigues i Guilherme Rodrigues), drugi to kwintet, ponownie z Miguelem Mira i Ernesto Rodriguesem, a także z Yedo Gibsonem i Luisem Lopesem. Ponadto nowa płyta duetu Yedo Gibson/ Vasco Trilla ukaże się jesienią w wydawnictwie Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune. I jeszcze kilka… Samo szczęście !!!

Ostatnie pytanie: Kiedy będziemy mieli okazję zobaczyć Cię na koncertach w Polsce?

Mam nadzieję, że wkrótce. Mamy z Mikołajem Trzaską pomysł, bo zagrać razem, ale wciąż nie wiemy, czy to będzie w czerwcu, czy raczej po lecie. Mamy wspólny album w duecie, który przypuszczalnie ukaże się tego lata. Jest też kilka możliwości, jeśli chodzi o jesień. Mam nadzieję bywać u Was wiele razy!

Bardzo dziękuję za rozmowę, Vasco.