Złapać chwilę - Marc Ducret w Pardon To Tu

Autor: 
Krzysztof Wójcik
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Kto był na wtorkowym występie Marca Ducreta, ten wie jaki to był koncert. Jeśli miałbym określić go po angielsku, to napisałbym bez zastanowienia „extraordinary”. Skoro piszę po polsku, w jednym słowie zamknąć się nie mogę i w zasadzie nawet nie chcę.

Wydawać by się mogło, że imię Marc w nowoczesnym jazzie - podobnie jak chociażby Jimi w klasycznym rocku - naznaczone jest wyjątkową mocą nietuzinkowej gry na gitarze. Kiedy na scenę wyszedł bohater wieczoru, do złudzenia przypominający rodaka, filozofa Michaela Foucault’a, stało się jasne, że Pardon To Tu w roku 2014 nie zamierza zwolnić tempa. Ale czy ktoś miał wątpliwości?

Ducret od pierwszych dźwięków sprawił na mnie wrażenie muzyka o wielkiej wrażliwości, który zanim w pełni eksploduje ekspresją, musi najpierw wybadać grunt i flow na linii artysta - widz. Dopiero po pierwszych kilkunastu minutach, podczas których słuchacze mogli doświadczyć niebywałych technicznych umiejętności gitarzysty, muzyk jakby oswoił się z miejscem, z sytuacją, czemu dał wyraz w inteligentnej, bezpretensjonalnej konferansjerce. Im dłużej trwał koncert Francuza, tym bardziej wydawało mi się, że granica pomiędzy nim samym, a muzyką jaką z siebie wydobywa topnieje z minuty na minutę. Świadectwem jej prawie całkowitego zatarcia były momenty niepohamowanej ekspresji, chwile absolutnie wyjątkowe, kiedy artysta grał jedynie na kablu do gitary, lub na instrumencie niemal zupełnie wyciszonym. Nie miało to nic wspólnego z gitarową woltyżerką, bardziej przypominało zapamiętanie się w dźwięku, jego chimerycznej lub po prostu czysto fizycznej naturze, której Ducret okazał się wytrawnym ambasadorem. Ciężko mi o tym koncercie pisać na zasadzie analityczno-opisowej, ponieważ miał on w sobie ładunek czystej energii solowej improwizacji, której moc w pełnej krasie można zaznać tylko tu i teraz, a w tym wypadku - tam i wtedy. Oddanie słowami czegoś, czemu nawet pamięć odmawia kategoryzacji i przesadnie intelektualnego podejścia nie ma sensu - zatem nieszczęśliwych nieobecnych odsyłam do płyt, choć to oczywiście nie to samo... Jak powiedział sam artysta: „chodzi o złapanie chwili”. Można by było nazwać ten zwrot krótką teorią improwizacji dla osób z bujną wyobraźnią.

Koncert Marca Ducreta był bardzo sensualnym doświadczeniem niesłychanie utalentowanego artysty, który w dalszym ciągu sprawia wrażenie jakby podchodził do tworzonej przez siebie muzyki z pełnią pokory i pasji. Pasjonujący, zróżnicowany i pouczający występ. Pełen respekt.