Sundial
Kameralna, elegancko poprowadzona, a momentami wręcz romantyczna płyta Jachny, Tarwida i Karcha rozleniwia melancholijną atmosferą. To jednak tylko jedna płaszczyzna tej płyty, którą podskórnie toczy duch improwizacji.
Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Stare to i czerstwe, ale jakże prawdziwe. Otóż debiutanckie trio Wojtka Jachny (bo chyba tak, z racji stażu, należałoby rzecz nazywać) tu i ówdzie określa się free jazzowym i zanurzonym w gęstym sosie bydgoskiej improwizacji. Tak naprawdę nie trzeba wcale odwoływać się do pomysłów Mazzolla z Knuthem, by dostrzec, że „Sundial” jest albumem raczej poukładanym, przejrzystym, a momentami wręcz – niewinnie romantycznym. Wystarczy przecież ten materiał zestawić z innymi tegorocznymi dokonaniami wspomnianego trębacza, by zauważyć, że jest to krążek najbardziej klasyczny. Zespół z młodymi instrumentalistami Grzegorzem Tarwidem i Albertem Karchem to wręcz przeciwieństwo sonicznego stopu najróżniejszych wpływów jaki cechował świetne „II” Innercity Ensemble. Jeśli w tamtym składzie instrument Jachny strzelał powyżej kotłującej się gęstwiny, tutaj wije się on melancholijnie nad minimalistyczną, kameralną muzyką. I nie chodzi tu tylko o wielkość ansamblu, bo przecież „Atropina”, czyli duet Jachny z Jackiem Buhlem to również płyta wykorzystujące szersze spektrum dźwięków, angażując elektroniczne pętle wspierające perkusję muzyka znanego z Variete i Trytonów. Nie zgodzę się więc ze stwierdzeniem, że „Sundial” to płyta nieokiełznana czy snująca „brudną” narrację. Co nie zmienia faktu, że trio gra znowu całkiem czysto.
„Sundial” nie stawia również na – choćby i gęsty czy atonalny – sprężysty groove. Rytm nie jest kluczem do tej płyty. Daleko jej do mięsistych fraz zespołów Iyera czy Shippa. Może przez wzgląd na samo instrumentarium, ale nie tylko. Charakterystyczna jest sposób w jaki swój instrument obsługuje Karch, który gra przede wszystkim elegancko – lekko muska bębny, skupiając się raczej na wypełnianiu przestrzeni niż na nadawaniu całości zwartych czasowych ram. Dobrym przykładem jest „Sundial-Variation 1”, w który perkusista prezentuje szeroką paletę metalicznych dźwięków, czasem dysonansów, które mogą przypominać solowe poszukiwania Huberta Zemlera. Tutaj ten młody duet rozgrywa to po mistrzowsku, budując napięcie czy kontrast na linii perkusja-fortepian.
Instrumentalne wypowiedzi trójki muzyków układają się w logiczną całość. Spaja je przede wszystkim nastrój i kolor – przygaszona, lekko wycofana aura. Współgra z tym filozofia prowadzenia tego muzycznego dialogu – uważnego, raczej niespiesznego, zorientowanego na detal, ale przy tym dość minimalistycznego. Może dlatego każdy delikatny zwrot w stronę minorowej awangardy, każdy pojedynczy klaster wydają się tu skokiem w otmęty improwizowanego szaleństwa. Tak jak podniesiony głos stoika potrafi niekiedy wywrzeć większe wrażenie niż płomienna tyrada furiata. W tych subtelnie rozprowadzonych kontrastach tkwi siła tej – nie tak znowu oczywistej – płyty.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.