Po licznych wydawnictwach w dużej mierze opierających się na idei swobodnej improwizacji, często pod egidą wydawnictwa Tzadik Johna Zorna, mamy okazję posłuchać wiolonczelistki Okkyung Lee być może w najbardziej przystępnej z dotychczasowych form. Przy okazji prawdopodobnie jesteśmy też świadkami kluczowego momentu w karierze koreańskiej artystki dla poszerzania własnego grona odbiorców. Jak na razie wszystko na to wskazuje, że tak właśnie będzie i że nowi słuchacze zwrócą swoją uwagę na “Yeo-Neun”.
Katalog brytyjsko-irlandzkiego labelu Weekertoft Records śledzimy na bieżąco, zatem nie mogła ujść naszej wadze najnowsza propozycja w nim zawarta. Legenda free jazzu zwiera w nim szyki z bardzo intrygującym muzykiem, wciąż wszakże pozostającym w roli aspirującego do rzeczy wielkich na scenie europejskiego free impro/ free jazz. Nagranie ukazuje się w formacie winylowym i kompaktowym, trwa nasze ulubione czterdzieści minut i kilkadziesiąt sekund, a zawiera koncert duetu zarejestrowany w Dublinie w styczniu 2015 roku.
Griot, Malijczyk, mistrz kory, jeden z najwybitniejszych zresztą, naprzeciw wirtuoza banjo, towarzysza Chicka Corei, Edgara Meyera, Zakira Husaina, twórcy Flecktones z USA. Zapowiada się dobrze. Toumani Diabate kontra Bela Fleck.
Hullabaloo, czyli rejwach, harmider, wrzawa, draka, a nawet gwałt! Wszystkie polskie tłumaczenia tytułu płyty niosą ze sobą źdźbło prawdy o tej muzyce. Zaczyna ją wszakże Jubilee!
„Arctic Riff” to wspólny projekt tria Marcina Wasilewskiego i saksofonisty Joe Lovano. Zderzenie dwóch jazzowych kultur, tradycyji amerykańskiej i słowiańskiej. Kantylena typowa dla polskiego tria jest tu poganiana przez postbopowego wyjadacza. Wszystko zaś spięte przestrzenią typową dla ECM-u. Album zdecydowanie krystaliczny , ale wbrew arktycznym nawiązaniom: gościnny i ciepły.
Sprawa jest poważna i doniosła. U nas w kraju podobno jazzem stojącym Charles Tolliver znany jest raczej tylko podejrzanym eremitą, maniakalnie dłubiącym w historycznym poszyciu jazzowej puszczy i zmarginalizowany przez jazzowego suwerena nieomal kompletnie. W szkołach o nim nie uczą, młodzież nie ma skąd się o nim dowiedzieć, bo ich przecież nie uczą. Dziennikarze o nim też raczej nie piszą bo nikt ich nie nauczył zainteresowania muzyką, a skoro nie nauczył to Ci nie szukają, a jak nie szukają to i nie znajdują.
Tigran Hamasyan powraca do formuły zespołowej. Do swojej najnowszej płyty „The Call Within” zaprosił basistę Evana Mariena i perkusistę Arthuta Hnateka. W tym składzie panowie zdecydowanie wychodzą poza definicję jazzowego tria. Sam Tigran prezentowany materiał nazywa elektro-akustycznym amerykańskim rockiem. To świetny skręt w jego dyskografii, która pomimo współczesnego nurtu, nadal bazuje na kulturze orientu prosto z rodzimej Armenii.
Jednym z ciekawszych aspektów muzyki instrumentalnej jest jej niejednoznaczność, otwierająca drogę ku nieskończonej liczbie interpretacji i odczuć. I choć wykonawcy nierzadko wprost dzielą się tym, o czym jest ich muzyka, to między dźwiękami możemy odnaleźć to, co nie zostało wypowiedziane czy opisane. Czasem jedna fraza albo przebieg harmoniczny trafniej oddają stan emocjonalny, niż dziesiątki słów, niby precyzyjnych, ale wciąż mijających cel.
Dla wielu jest najdoskonalszym jazzowym wokalista na świecie, dla wielu znakomitym przykładem tego, że może w jednej osobie zaistnieć perfekcja i wrażliwość to wiedziałem, ale nie dawno dowiedziałem się, że są tacy dla których jest też bogiem. I to jest bardzo niepokojące.
Ivo Perelman, brazylijski saksofonista, od lat rezydent Nowego Jorku, wyjątkowo wytrwale pracuje na swoją pozycję w świecie muzyki improwizowanej. Jego płyt słuchamy od lat (a nagrywa ich mnóstwo!), na ogół należycie je doceniamy, ale zdaje się, że ostatnie lata stanowią niebywałe przyspieszenie procesu, który zasygnalizowaliśmy w poprzednim zdaniu.
Pianista Vijay Iyer to postać nietuzinkowa we współczesnym jazzie. Nie można go jednoznacznie łączyć z nurtami związanymi z improwizacją. Ale nie jest to także muzyk, który skupia się tylko na pielęgnowaniu tradycji, czy dążący jakoś szczególnie do tego, żeby zdobyć szczyt szczytów mainstreamu. “Far From Over” to już piąta z kolei płyta Vijay Iyera wydana w barwach monachijskiego ECM. I być może druga najlepsza obok “A Cosmic Rhythm with Each Stroke”, o której bardzo ciekawą zawartość zadbał także trębacz Wadada Leo Smith.
W kwietniu zeszłego roku trio Jachna/Tarwid/Karch zagrało koncerty w ramach 2-dniowej rezydencji w łódzkich Ciągotach i Tęsknotach. Miałem okazję być na miejscu, posłuchać muzyki, poczuć niemal rodzinną atmosferę panującą w tym wyjątkowym klubie i obserwować poczynania zespołu, który na tę okazję zaprosił do współpracy trójmiejskiego saksofonistę Irka Wojtczaka. Występy kwartetu rejestrował na żywo nieoceniony Michał Kupicz - dobry duch rodzimej sceny muzycznej. A mi udało się porozmawiać na gorąco z trębaczem Wojciechem Jachną przed sobotnim koncertem.
Sowa najczęściej symbolizuje mądrość. To najbardziej popularne znaczenie nie jest jednak jedynym - dla niektórych kultur drapieżnik ten, prawdopodobnie ze względu na swój nocny tryb życia, oznacza również smutek i samotność. Nie jest to zresztą tak bardzo dziwne, wszak prawdziwej mądrości często towarzyszy pewne zaniepokojenie… To niezwykłe zwierzę za swojego patrona obrała sobie również formacja The Owl, którą współtworzą skrzypek Marcin Hałat, perkusista Krzysztof Gradziuk i kontrabasista Maciej Garbowski.
Przykre to okoliczności, gdy nowo wydany album należy skomentować w kontekście niedawnej śmierci występującego na nim artysty. Komentarz nabiera jeszcze większego ciężaru, gdy dotyczy on płyty stanowiącej zapis jego ostatniego koncertu, który do tego był występem solowym. A w muzyce improwizowanej gra solo to wyjątkowa płaszczyzna dla prezentacji tego, co najbardziej intymne w duszy twórcy. Taki kontekst dotyczy albumu „Black Orpheus” Masabumiego Kikuchi, wydanego niespełna rok po śmierci tego wyjątkowego pianisty.
Moje myślenie o zespole RGG zaczęło się zmieniać, na początku powoli, a potem już szybciej, od wydania przez kontrabasistę Macieja Garbowskiego płyty “Elements”. Chciałem napisać, że solowej, ale w porę ugryzłem się w język i przypominam sobie, że została nagrana w trio równorzędnych muzyków. Pamiętam, że wałkowałem tę płytę niemiłosiernie i w audycji radiowej często sięgałem po tamte utwory. Z RGG raczej łączyła mnie szorstka przyjaźń przyznać to muszę.