Live In New York, 2010
Kiedy wieczorem 4 października 2010 roku David S Ware pojawił się wraz z Williamem Parkerem i Warrenem Smithem na scenie nowojorskiego klubu Blue Note, głównym pretekstem zagrania koncertu była celebracja niedawnego wydania nagranego w tym samym składzie albumu Onecept (AUM Fidelity, 2010). Saksofonista przeżywał wówczas okres twórczego wzmożenia, które stało się możliwe dzięki przebytemu rok wcześniej przeszczepowi nerki. Okazją mogłoby być zresztą cokolwiek, bo saksofonista, odzyskawszy siły po dziesięcioletniej chorobie, był zapewne spragniony grania jak nigdy wcześniej. Musiało tak być zwłaszcza, że David S Ware był jednym z muzyków „starej szkoły” free jazzu, dla których akt grania miał ważny aspekt duchowy.
W dokumencie „David S. Ware: A World of Sound” z tamtego okresu saksofonista opowiada o usłyszanym we śnie czystym zbiorniku dźwięków „ to tak jakby cała muzyka świata grana była jednocześnie”, o swoim instrumencie, postrzeganym jako przedłużenie duszy, o ukrytym w swojej muzyce głosie, pozostającym nie do dostrzeżenia przez ludzi oceniających ją powierzchownie i o medytacji, która zajmuje centralną rolę w życiu muzyka. Różne można mieć podejście do takich deklaracji, nie jednak ma powodu by nie wierzyć w ich szczerość – zwłaszcza, gdy słucha się materiału takiego jak „Live in New York, 2010”. Dwie godziny muzyki uwiecznione na podwójnym CD uchwyciły tu Davida S Ware’a w pełni sił witalnych i, być może, bardziej żywotnego niż kiedykolwiek wcześniej. To przede wszystkim on skupia uwagę swoim energicznym tonem, generowanym (pośredniczonym?) za pomocą wyprostowanego saksofonu altowego (tzw. stritch) oraz tenoru. Bez wsparcia fortepianu miał tu Ware do wypełnienia bardzo dużo przestrzeni, ale też realizacja ekspresji w tym kształcie owego miejsca wyraźnie wymagała. Frazy wylewają się spod palców jedna po drugiej w bardzo chwilami szybkim tempie, nie brak przedęć a dużo twardszy od standardowego brzmienia altu nieustępliwy sound używanego głównie w pierwszym secie stritcha jak i wyeksponowanego w drugim tenoru przez cały czas pozostają na froncie i stanowią clue programu. Muzycznie pojawia się tu szczypta egzotycznej melodyki (choćby solówka Ware’a w #3B) oraz nieco brzmień bluesowych, ale dokładnie tyle i w takiej formie, w jakiej może to wyglądać w aylerowsko-coltrane’owskim spiritual jazzie w niemal czystej postaci.
Partnerujący Davidowi S Ware współpracownicy i przyjaciele William Parker (kontrabas) i Warren Smith (perkusja) grają jak na ich klasę przystało. Są czujni i niesieni podobną jak lider energią, jednak oddają mu pierwsze skrzypce i poza otwarciami niektórych fragmentów sztucznie de facto podzielonych setów, pozostają o krok do tyłu.
„Live in New York, 2010” obok tego, że przede wszystkim zawiera wspaniałą muzykę, jest również albumem-dokumentem o szczególnej wartości. Nawet, jeśli niespecjalnie czymkowiek zaskakuje (bo jakim prawem zaskakiwać miałby), to jest pozycją w swoim gatunku ważną i wartościową, tym bardziej że w obliczu odejścia Davida S Ware’a, które nastąpiło nieco ponad dwa lata po rejestracji tego materiału maleje grono artystów, którzy w podobny sposób odczuwają i grając – w jakiś sposób przekazują duchową moc muzyki improwizowanej tym, na których moc ta w dalszym ciągu oddziałuje.
Tracklist:
CD1: 1. 1-A; 2. 1-B 3. 1-C; 4. 2-A; 5.2-B;CD2: 1. 3; 2. 4-A; 3. 4-B; 4. 4-C; 5.5; 6.6-A; 7.6-B;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.