Essence of Ellington: Live in Milano, with special guest Kidd Jordan
„Nie imitować, ale znaleźć swój własny sposób na granie jego muzyki” - to krótki przepis Williama Parkera na aranżacje wielkich dzieł Duke'aEllingtona.. Złota era jazzu kusi i wabi wielu, chyba wszyscy jazzmani tego globu, brali i wciąż biorą się za jego standardy. One niby nie mogą być niczym oryginalnym – znamy je, lubimy, to hity, niby tak. Ale takiego nowatorskiego podejścia do Ellingtona i takiego sposobu jego przepisania na muzyczne dziś, jeszcze nie słyszałam! Bo i wzięli się za niego muzycy free improvisation pierwszej klasy.
Williama Parkera znamy najlepiej jako basistę, grającego ze swoim kwartetem albo jako sidemana współtworzącego swoją sławę razem z Cecilem Taylorem, Davidem S. Ware'm czy Peterem Brötzmannem. Ale obok kameralnego grania, już od połowy lat 70., była praca z dużymi zespołami, właściwie odkąd zaczął prezentować swoją muzykę i został bandleaderem. Poza tym jest kompozytorem. I nie byle jakim, co potwierdza dwupłytowym albumem „Essence of Ellington”. Obok standardów, znajdziemy tu też utwory wyłącznie inspirowane jego muzyką.
Można zapytać, jak może się mieć kompozycja albo materiał muzyczny standardów do improwizowania. Da się to z sukcesem pogodzić? Trzeba stwierdzić – udało się! Proporcje nie zostały zachwiane, nie ma pustego naśladownictwa Mistrza, czy naśladownictwa czegokolwiek w ogóle, bo jesteśmy w nieskrępowanym świecie free. Błysk ellingtonowskiego big-bandu przeistacza się w wielkie free jazzowe ad libitum albo to w rasowy swing, taneczność, która rozpada się nagle. Odrobina szaleństwa nigdy nie zaszkodzi. Czasem nawet dużo tu humoru. Bawi często wokalista - Ernie Odoom, nie tylko zabawnym naśladowaniem wokalu jak z wielkich rewii czy śpiewaków Ellingtona, ale też wyśpiewuje - częściej melorecytuje - teksty o zaskakującej treści i przekazie. Głos Odooma przypomina mi Herba Jeffriesa czy Johnny'ego Mercera.
Specyficzne słowo, razem z grą konwencji całej historii jazzu, tworzą pewien teatr muzyczny. „Take the A Train”, przywodzi na myśl cały tabun pociągów, „Sophisticated Lady” otrzymał słowną laudację do owej Pani. W „In a Sentimental Mood” można się zamyśleć, tak jak w oryginale. Utwór niesie niezwykłą dawkę emocji, ale okraszony jest miejscami recytacją Odooma, co trochę może denerwować. Tak jak w utworze „Essence of Ellington” - „I heard Duke Ellington and birds singing melodies from trees, waiting for a joy”. Reszta płyty to raczej mocne, czasem szorstkie granie, a przede wszystkim radosne. I chociaż gra cała orkiestra, to każdy wydaje się być osobną, niezwykle ciekawą muzycznie jednostką.
Parker wspomina, że przesiąkł muzyką Ellingtona w dzieciństwie, uwielbiał ją jego ojciec. Mały William razem z bratem szaleli przy niej, tańczyli, aż do zmęczenia. Mówi, że czuje się w niej radość, wolność, której brakowało Afroamerykanom, tradycyjne śpiewy. Nie dziwi więc cała obecna na płycie aura, tworzy ona niepowtarzalne brzmienie „Essence of Ellington”.
Niewątpliwie trzeba polecić tę miksturę jazzową, szalone ellingtonowskie opus magnum. Chociaż utwory nie są krótkie - średnio trwają ponad 20 minut - to „kompozycje” wcale nie nużą. Za to budzą refleksję, nad wczoraj i dziś, nad Ellingtonem oraz bawią. Fani free improvisation na pewno się nie zawiodą.
1/01 Introduction by William Parker, 1/02 Portrait of Louisiana, 1/03 Essence of Sophisticated Lady, Sophisticated Lady, 1/04 Take the Coltrane, 2/01 In a Sentimental Mood, 2/02 Take the A Train, Ebony Interlude, 2/03 Caravan, 2/04 The Essence of Ellington.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.