Live at Glenn Miller Cafe vol.1
O tym fakcie pewnie niewielu, zwłaszcza młodych ludzi pamięta, ale zanim jeszcze nastąpiła era płyt kompaktowych w Polsce, a wiedza o odważniejszych odmianach jazzu zarezerwowana była dla jeszcze mniejszego niż dzisiejsze grona melomanów, zdarzało się, że na mniejsze jazzowe festiwale przyjeżdżali muzycy, których dzisiaj traktujemy jako ważne postaci nurtu new black music.
Takie właśnie zdarzenie miało miejsce ponad trzydzieści lat temu, kiedy na festiwal Jazz Nad Odrą w 1981 roku przyjechał z zespołem Muntu tyleż wspaniały, co działający w ustroniu loftów saksofonista tenorowy Jemell Moondoc. O dziwo, zarejestrowany wówczas przez radiowców z Wrocławia koncert, wydany został na czarnej płycie w haniebnie zapomnianej dziś serii Biały Kruk Czarnego Krążka w PSJ-owskim wydawnictwie Poljazz. Tak więc kto wie, czy dokonania Jemeela Mondoca nie są pierwszymi, z którymi mógł zapoznawać się polski słuchacz jazzu. Od tamtego zdarzenia minęło 31 lat, a poziom wiedzy o Jemmelu Moondocu nie zmienił się wcale. Nie pomogły dostępne w Polsce płyty Black Saint, ani możliwość internetowych harców po sklepikach z płytami takich firm jak Eremite. Jemeel Moondoc to w dalszym ciągu dla wielu nikt istotny. Szkoda, ponieważ, jak na zupełnie nieistotnego muzyka, całkiem sporo młodych kolegów zawdzięcza mu nie tylko paszport do kręgów improwizatorskiej elity, ale również wiedzę o tym, czym może być jazzowa improwizacja.
Wraz z zaistnieniem na polskim rynku płyt z Ayler Records, nadarzyła się kolejna okazja, aby dowiedzieć się czegoś o tym ważnym muzyku. Z tym większym spokojem mogę zarekomendować omawianą płytę, że zawiera ona materiał niemal emblematyczny dla tego twórcy. Mały skład (trio z Williamem Parkerem - kontrabas i Hamidem Drake’iem - perkusja), duża swoboda kreacji, choć przecież w obrębie czytelnych bluesowych formuł, długie wyczerpujące kompozycje stwarzające poszczególnym członkom zespołu możliwość wypowiedzenia się w sposób kompletny, no i atmosfera koncertowa (nagranie pochodzi ze słynnej jazzowej kafejki Glenn Miller Cafe w Sztokholmie) w niej bowiem Moondoc czuje się jak ryba w wodzie. Ze swoim szorstkim, ziarnistym tonem, frazą daleko inną niż sugerował Coltrane, jawi się on jako pół muzyk - pół czarownik jazzowej improwizacji. Czego więcej potrzeba? Ano trochę odwagi,aby sięgnąć po płytę, trochę pokory, aby nie za szybko uznać, że wie się wszystko o jazzie i trochę czasu, aby pozwolić muzyce płynąć.
1. Hi-Rise; 2. Blues from My People
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.