Piotr Damasiewicz
Ranek we Wrocławiu. Na dziedzińcu kawiarni Mleczarnia czekam na Piotra Damasiewicza - trębacza, który w 2011 rokun wydał jedną z najciekawszych i najbardziej ambitnych płyt z muzyką improwizowaną ostatnich lat - „Hadrony”. Swój projekt, rozpisany na kwartet jazzowy i orkiestrę kameralną, zarejestrował w najdroższym studio w Europie - podkrakowskiej Alwerni - z udziałem jednego z najbardziej cenionych zespołów wykonujących muzykę współczesną - Orkiestrą Kameralną Miasta Tychy AUKSO - pod batutą Maestro Marka Mosia. Debiut to imponujący. Tymczasem kilka miesięcy później koncert jego orkiestry Power of the Horns zrobił na słuchaczach katowickiego klubu Gugalander większe wrażenie niż jakiekolwiek kosmiczne studio nagraniowe. Tam właśnie po raz pierwszy usłyszałem Damasia na żywo. Co to za gość? Trzeba było go bliżej poznać!
Po pewnym czasie i kilku telefonach w kawiarni pojawia się Damaś - postawny mężczyzna z brodą i gęstymi ciemnymi włosami. Wydaje się, że w bezpośrednim starciu mało kto miałby szansę go pokonać. Jak się później okaże Piotr trenował kilka lat sporty walki. Zaraz jednak jego twarz rozjaśnia się w uśmiechu, który swoją delikatnością, serdecznością, a nawet dziewczęcością, zdradza miłujące bliźniego usposobienie Damasiewicza.
- Kupiłem Mercedesa. Czerwoną bekę, którą zrobiliśmy z kumplem z dwóch - tłumaczy mi historię swojego spóźnienia Damaś - Stała u gościa, koło domu - żyły sobie tam jeszcze koń i kucyk. Koleś miał dwa mercedesy, chciał je kiedyś robić, ale przeszła mu ochota. Ja jeździłem do niego po częsci, bo jeździłem wtedy innym Mercedesem - srebrnym. I on mi mówi, że ten czerwony jest do sprzedania. Ile? Tysiąc złotych. Cały rozebrany. A obok stoi taki grat po dzwonie. Dobra. Ten drugi gratis. Ale ja nie mam gdzie składać - przeszliśmy już na “ty”. Możes wykorzystać mój ogród. Sytuacja indealna: za tysiaka dwie bryki, jeździłem sobie z kumplem i żeśmy go składali.
To jest fura, która po prostu od kilku lat ratuje mi dupsko - całkowicie uzupełnia mój świat logistyczny. To jest samochód, który mnie nigdy nie zawiódł. Ja się z nim jakoś połączyłem duszami. To jest stare auto. Jestem bardzo konserwatywny jeśli chodzi o nośniki. Analogi, stare lampowe wzmacniacze... Ten samochód jest trochę odbiciem tych czasów - starego dobrego brzmienia analogowego. Zamontowałem tam sobie kaseciaka. Mam całe pudło swoich starych kaset, na których nagrywałem audycje Ptaszyna Wróblewskiego, Piotra Barona, Jana Mazura - nagle mam kasety Milesa Davisa, których nie włączałem 15 lat. Brzmią jak marzenie.
Niestety, historie motoryzacyjne u muzyków jazzowych często wiodą prym.
Damasiewicz: Poświęciłem silnik dla próby. Próby do koncertu zespołu Power of the Horns odbywały się w Katowicach. Trzeba było wziac “czerwoną strzałę”. Jedziemy w czterech, załadowani instrumentami. W pewnym momencie słyszę, że coś świszczy. To była połowa drogi. Padł alternator. Silnik się gotował. Można było próbować naprawić go starym patentem, przy pomocą pończochy. Nie było jednak na to czasu, bo trzeba było pędzić na próbę. Wziąłem nóż, odciąłem mu gardło - wyłączyłem wiatrak. Przez kolejne 60 km temperatura w silniku wynosiła 100 stopni. Ostanie 20 km - 120, prawie 130 stopni. Według podręczników silnik powinien być już ruiną. Pierścienie są wypaczone, pęknięta głowica - samochód nie pojedzie. W nowych samochodach komputer pokładowy sam wyłącza samochód ratując go przed takim harakiri. Wszystko zaczęło śmierdzieć, ale Beka dojechała do Katowic - próba się odbyła. Poczytaliśmy nuty. Wszystko zostało ustalone. Na drugi dzień zepsułem jeszcze Obarze BMW. (Maciej Obara, saksofonista altowy,jeden z najznakomitszych muzyków młodego pokolenia, wziął Mercedesa Damasiewicza na hol, ale temu zblokowało się auto. Obara przyspieszył - silnik poszedł na poduszkach i konieczna była wymiana chłodnicy).
Skąd jednak to spóźnienie na nasze spotkanie? Damasiewicz chciał wreszcie wymienić silnik w swojej czerwonej strzale.
- Jadę do dzadzia - mojego mechanika - a tam dramat. Okazało się, że jakaś pani, która zostawiła mu auto, kupiła od kogoś silnik, w którym on odkrył wadę. I on na to: Jezu! Ona teraz poszła zapłacić za ten zły silnik. Ta pani nie miała telefonu, zapomniała, zostawiła i ja musiałem tego Dziadzia teraz wozić na pocztę, potem do jakiegoś domu handlowego - szukać tej pani. Musiałem mu pomóc: facet prawie zawału dostał, a mu już z 75 lat. Pomyślałem, że te pół godziny nas nie zbawi, a dziadka uratuję.
Nowy silnik potrzebny jest Beczce by zabrać Damasia na eskapady na Słowację, koncertową trasę po Polsca potem we Francji.
- Poznałem zarombistych słowackich górali. Zafascynowali mnie nie tylko życiowo, ale i muzycznie. To prawdziwa muzyka etniczna, folkowa. Nie inspirowana, kombinowana - rdzenna, tworzona przez ludzi, którzy tym żyją, często w warunkach sprzed 100 lat. Mieszkają w chatkach góralskich, kultywują tradycje. Kolega, który mnie z nimi poznał - Szymon - wychował się w Beskidach. Od dziecka uczył się grać na tych wszystkich fujarach, dudach - poczym chciał poznać świat. Z tym swoim góralskim akcentem, bez znajomości żadnego obcego języka, w tych kierpcach, kapeluszu pojechał autostopem w siną dal. Wrócił po trzech latach. Najlepiej było mu we Włoszech. Nauczył się włoskiego i do Polski wrócił z Włoszką.
Górale, do których jadę właśnie tacy są. Dużo podróżują, a im więcej poznają, tym bardziej ukorzeniają się w swojej tradycji, jednocześnią ją rozprzestrzeniając. Taką mają misję. Nagle okazuje się, że taki góral może korespondować z muzyką południowych Włoch - to jest dla mnie wspaniałe. To są nasze korzenie - europejskie.
***
Powyższe fragmenty pochodzą z moich notatek do pierwszego tekstu, jaki miałem przyjemność pisać o Piotrze Damasiewiczu i jego muzyce. Historie o silniku, Dziadziu i góralach nie zmieściły się wtedy do tekstu, a dla mnie właśnie w nich widać uśmiech Damasia. Uśmiech, a przez niego charakter, zdecydowanie, odwagę i wewnętrzny spokój - cechy wydawałoby się niezwiązane z muzyką, w rzeczywistości mające dla niej kluczowe znaczenia.
Dziś Piotr Damasiewicz jest już dość szeroko znanym muzykiem. Za sprawą udziału (reprezentując polską scenę razem z Marcinem Maseckim) w projekcie największych europejski festiwali - Take Five Europe - mógł pokazać swoją muzykę w Wielkiej Brytanii, Holandii, Norwegii i Francji. „Beka”, o której tyle mówi Damasiewcz zdobi dziś okładkę płyty „Imprographic” - zdawać by się mogło najbardziej chyba niszowego projektu trębacza. Sam autor pisze o tym projekcie tak:
„Linearna struktura europejskiej free-jazzowej muzyki improwizowanej, umieszczona w ramy technik kompozytorskich współczesnej muzyki klasycznej. ImproNode wykona kompozycję, w której usłyszymy świadome z założenia wpływy kompozytorskich zabiegów, stosowanych przez Aleksandra von Schlippenbacha w Globe Unity Orchestra, czy technik używanych przez kompozytorów nurtu avant-garde takich jak Luigi Nono, Karlheinz Stockhausen, John Cage czy Witold Lutosławski. Punktualizm, serializm, koncepcje aleatoryczno-sonorystyczne oraz partytura graficzna, stworzą konstrukcję dla free jazzowej improwizacji kontrolowanej przez leadera-dyrygenta.”
Jak się jednak okazuje można z taką muzykę pojechać w dużą, niemal rock'n'rollową trasę - w kwietniu panowie rozpoczeli koncertowanie w Zagrzebiu a skończyli miesiąc później, przejeżdżając po drodze właściwie całą Polskę - w Suchej Beskidzkiej.
Można? Nie - nie „można”. Może Piotr Damasiewicz. Bo Damaś nie idzie na kompromisy. Dlatego ukonczył trzy szkoły muzyczne, dlatego gdy zdrowie stanęło mu na drodzę do gry na trąbce chwycił za kontrabas i w pół roku opanował materiał, który przewidziony był na całe cztery lata nauki i dlatego wreszcie potrafi połączyć ze sobą 12 różnych muzyków, pogodzić ambicje (i kalendarze) każdego z nich i stworzyć orkiestrę Power of the Horns. Miałem przyjemność relacjonować na łamach Jazzarium ich koncert na jednej z minonych edycji JazzArt Festivalu.
„Po dwudziestu minutach, otwierajacego koncert, utworu "Wojownicy" było już właściwie pozamiatane... Dwie perkusję i zestaw perkusjonaliów, dwa kontrabasy, fortepian, oraz sekcja dęta pod wodzą Damasiewicza mają moc rzucajacą na kolana. Jest w ich grze wszystko, co potrzebne do muzycznego szczęścia, uniesienia czy momentami ekstazy: energia, przestrzeń, groove, improwizacja, miejsce na indywidualność każdego z muzyków, radość, harmonia, otwartość, szczerość, ukorzenienie i erudycja.
Jestem pewien, że Power of the Horns są zdolni porwać publiczność każdego festiwalu od imprez jazzowych po wielkiego Openera - od morza do Tatr i oby na każdym miejscu kuli ziemskiej. Fakt, że Piotrowi Damasiewiczowi udało się stworzyć taki zespół, napisać dla niego muzykę, a - co chyba najtrudniejsze - okiełznać tak rożne, a jednocześnie silne charaktery wszystkich członków zespołu, zasługuje na wszelkie wyróżnienia - od Paszportu Polityki, po paszport Polsatu.
Power of the Horns przejdzie do historii polskiego jazzu. Oby stało się ono także trampoliną do własnych poszukiwań i, za przeproszeniem, "kariery" dla indywidualności takich jak Adam Pindur (saksofon sopranowy), Marek Pospieszalski (tenor), Gabriel Ferrandini i Wojciech Romanowski (perkusja), Jakub Mielcarek i Maksymilian Mucha (kontrabasy) - jak i wszystkich pozostałych członków orkiestry Piotra Damasiewicza.”
Drogi Czytelniku - jeśli Damaś gra w Twojej okolicy, nie trać okazji by go posłuchać. Co więcej - po koncercie podejdź do niego, porozmawiaj, wypij piwo - kup płytę. Podejrzewam, że szybko zrozumiesz jego nieoczywistą a przy tym organiczną muzykę. Przypomnisz też sobie o co w ogóle chodzi w jazzie.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.