Aram Bajakian - ormiańskie oblicze downtown

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Rosy Romano

Aram Bajakian to nowa postać na nowojorskiej scenie downtown. Młody gitarzysta zdąrzył już jednak wydać swoją debiutancką, autorską płytę w Tzadik records a także odbyć Europejską transę u boku Lou Reeda. Za radością, jako pierwsi w Polsce napisaliśmy o jego albumie “Kef”, który ukazał się na rynku przed 2 tygodniami. Dziś z radością publikujemy krótki wywiad z artystą.

Gdy wieść o naszej recenzji dotarła do Bajakiana, na swoim profilu na facebooku zamieścił do niej link a także... zdjęcie pierogów, które jadł we Wrocławiu. “Wrocław” to również tytuł jednogo z utworów na “Kef”.
 
O co chodzi z tym Wrocławiem?
Aram Bajakian: Spędziłem tam dwa tygodnie z moją żoną, która pracuje w Ośrodku Grotowskiego w Pontederrze (Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards). We Wrocławiu odbywały się wtedy poświęcone Grotowskiemu warsztaty. 2 lata wcześniej graliśmy we Wrocławiu koncert z Seanem Noonanem. To jedno z moich ulubionych miast w Europie. Chętnie bym się tam przeniósł, gdybym np. dostał pracę na tamtejszym uniwersytecie. To piękne miasto.

Często podkreślasz, że masz pochodzenie ormiańskie, ale sam urodziłeś się już w Stanach?
Tak, urodziłem się w USA, ale całe moje życie spędziłem wśród Ormian. To, co od zawsze najbardziej mnie interesowało w tej kulturze to muzyka.

Musiałeś jej szukać w antykwariatach, czy wszystkie płyty miałeś już w domu, na półce rodziców?
Słyszałem ją w domu właściwie przez całe dzieciństwo, ale także kilka lat temu postanowiłem, że chcę ją poznać bardziej świadomie i nagrać taką płytę. Zasadniczo kupowałem każde ormiańskie nagranie, jakie tylko mogłem znaleźć a potem w kółko ich słuchałem. Tak też powstały kompozycje na “Kef” - grałem na gitarze, patrzyłem co się wydarzy i zapisywałem to. Bardzo często, w sposób zupełnie niezamierzony moja muzyka przyjmowała podobne formy do piosenek ormiańskich.

Aby nagrać płytę zbierałeś środki na portalu rockethub.com. Co zmieniło się w Twoim życiu od tego czasu do dziś, gdy masz płytę z Tzadiku i trasę z Lou Reedem?
Niezbyt wiele, jeśli chodzi o moje życie osobiste. Mieszkam wciąż w tym samym miejscu, używam tego samego papieru toaletowego. Bycie w Tzadiku to wielki zaszczyt, a Lou Reed to najmądrzejszy muzyk jakiego znam. Mamy też trochę planów na przyszłość.


Co zrobiłeś gdy zadzwonił do Ciebie Lou Reed i powiedział: “Młody człowieku, zabieram Cię ze sobą w trasę”.

Najpierw było przesłuchanie. Czekałem pół godziny a wtedy manager Lou powiedział, że ten już wybrał gitarzystę. Poszedłem więc do domu i zapomniałem o całej sprawie. Dwa tygodnie później Lou zadzwonił i powiedział, że potrzebuje jeszcze jednego gitarzysty i, że chce mnie posłuchać. Postanowiłem zagrać tak, żeby MUSIAŁ mnie wybrać. No i wybrał. Powiedział jednak, że nie chce żadnego jazzu, że to zespół rockowy. A ja kocham rocka. Lou bardzo dba o muzykę. Kiedy gramy nie ma jednej rzeczy, o której by nie pomyślał, czy o którą by nie zadbał. Jest dla mnie wielką inspiracją.

A jak udał się tour po knajpach, który miałeś przygotować dla wszystkich, którzy wpłacili na Twój projekt powyżej $150? Czy to tam poznałeś Zorna?
To dopiero przed nami. Zrobimy to na jesieni. Zaproszę Zorna. Napewno znam takie miejsca w Queens, o których on jeszcze nie ma pojęcia.

Co będzie dalej z “Kef”?
Planujemy trasę koncertową po Europie w 2012 roku. Dajcie znać, jeśli chcecie bym do Was wpadł.
 
/autor fotografii: (c) Rosy Romano/