Marcin Olak Poczytalny - O pogodzie
Pogoda jest wredna - deszcz, szaro, buro i ponuro. A ja jadę do Wrocławia. Sam, więc oczywiście słucham muzyki. Na początku przez pomyłkę włączam radio. W sumie mogłem trafić gorzej - jowialny jegomość puszcza wesolutką muzykę, chyba z Karaibów. Piosenki są wesołe, skoczne i egzotyczne. Może być. Ale z drugiej strony trudno mi wyobrazić sobie mocniejszy kontrast pomiędzy tym co słyszę a tym, co widzę za oknami. Im muzyka weselsza, tym krajobraz wydaje się mi bardziej szary i przygnębiający... Do tego jegomość zapowiada prezentowane utwory. Stara się być zabawny, sypie anegdotami... Po pierwszej zapowiedzi postanawiam słuchać audycji aktywnie. Ściszam głośność na zapowiedzi, staram się słyszeć kiedy jegomość mówi, ale nie chce słuchać tego co opowiada. Dzięki temu unikam przezabawnych anegdot i nie przegapiam początków kolejnych piosenek. Po chwili nabieram wprawy i jakoś udaje mi się dosłuchać audycji do końca...
Ciekawe, ta muzyka powinna wprawić mnie w dobry humor, a tymczasem podkreśliła szarość i wredotę krajobrazu za oknem. Żeby poddać się wesołości karaibskich rytmów musiałbym podać je sobie w dużo większej dawcę i jak najbardziej stanowczo odciąć się od otaczającej mnie rzeczywistości - ale nie mogę. Prowadzę, więc jakiekolwiek próby ignorowania rzeczywistości grożą śmiercią lub kalectwem. Na szczęście mam przy sobie płytę, której chciałem posłuchać już od dawna. Fred Frith Trio, Closer To The Ground.
No, to na pewno nie jest wesolutka muzyczka. Na pewno nie do tańca czy do nucenia przy goleniu. Firth traktuje gitarę w nietypowy sposób - używa jej jak generatora szumów i trzasków, a te z kolei przetwarza przy użyciu elektroniki. Gitara tworzy coś w rodzaju dźwiękowej mgły. Kreuje nastrój: nieokreślony, mroczny, intrygujący. Z kolei perkusja i bas grają mocno, rytmicznie. Wszystko to razem tworzy bardzo ciekawą dźwiękową sytuację, na pewno pasująca do tego co widzę za oknami. Słucham - i nagle deszcz i szaruga przestają drażnić; wręcz przeciwnie, zaczynają interesować. Krajobraz stał się jak gdyby teledyskiem, uzupełniającym tą nieoczywistą muzykę. Zamazane kontury i brak wyrazistych barw przestają przeszkadzać, okazuje się że są jak najbardziej na miejscu.
Podróż mija szybciej. Płyta się kończy, a ja zastanawiam się nad zestawieniem tych dwóch muzycznych światów. I nie chodzi mi tu o muzykę karaibską i improwizowaną. Zastanawiam się nad różnicami pomiędzy rozrywką a sztuką. Ciekawe, przecież to muzyka prezentowana w radio przez jegomościa powinna była wprawić mnie w dobry humor. Tymczasem podkreśliła tylko różnice pomiędzy hipotetycznym karaibskim słońcem a szarówką znad drogi S8. Tymczasem trio Freda Firtha, wydawać by się mogło trudniejsze w odbiorze, spowodowało, że szarość przestała być dojmująca. Co więcej, zacząłem zauważać w niej coś ciekawego, pożądanego. Może to właśnie jest jedna z różnic pomiędzy rozrywką a sztuką? Rozrywka próbuje zastąpić otaczającą mnie rzeczywistość czymś sztucznym, nieistniejącym. Tymczasem sztuka otwiera mnie na to, co jest tu i teraz, pomaga mi odnaleźć się w tym, co dzieje się naprawdę? Może tak. Natomiast na pewno wiem, czego będę słuchał w drodze powrotnej - ciekaw jestem co te dźwięki wydobędą z ciemności...
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.