Jazz i okolice według Andrzeja Kalinowskiego
27.09 startuje śląski Festiwal Muzyki Improwizowanej „jaZZ i okolice”, stanowiący bezpośrednią kontynuację cyklu koncertowego organizowanego od ośmiu lat w Katowicach. O pomyśle na tegoroczną edycję, programie, a także marzeniach koncertowych, z Andrzejem Kalinowskim, koordynatorem festiwalu, rozmawia Tomasz Łuczak.
„jaZZ i okolice” to w tym roku bardzo precyzyjnie określona formuła – w jeden dzień dwa koncerty, zawsze w innym miejscu, do tego każdy dzień to inny cykl tematyczny. Znaczące zmiany w stosunku do lat ubiegłych.
Andrzej Kalinowski: Faktycznie, kiedyś „jaZZ i okolice” miał charakter cykliczny i odbywał się na wiosnę oraz jesienią, z niewielkim suplementem w lecie. Związane to było ze stałym miejscem realizacji koncertów – jazz clubem Hipnoza i Centrum Kultury w Katowicach. Trzy lata temu zmieniły się priorytety w polityce kulturalnej Katowic, niespodziewanie „jaZZ i okolice” nie mógł być kontynuowany z dotychczasową aktywnością. Długo szukałem sposobu zarówno na uratowanie własnego zawodowego dorobku, jak i dobrej marki cyklu. To nie było proste, właściwie wciąż zmagam się ze sporymi ograniczeniami, w międzyczasie zacząłem udzielać się w innych miastach i ośrodkach kultury, dzielić doświadczeniem, podejmując różne zlecone prace i w ten sposób przyszedł pomysł na to, aby przeobrazić cykl w festiwal i zacząć wiązać go nie z jednym miejscem, lecz z wieloma. W tym roku podróżujemy z koncertami do wielu miejsc i miast, nazwa festiwalu scala je i przydaje bardziej spektakularnego znaczenia - realizujemy teraz festiwal „w drodze”, który odbywa się w czasie i przestrzeni jednej aglomeracji.
Niejako przy okazji okazało się, że wiedza o naszych dotychczasowych propozycjach była w regionie na tyle duża, że stosunkowo łatwo znaleźliśmy partnerów do ich kontynuacji w zmienionej formule, wciąż jednak będziemy obecni w Centrum Kultury Katowice i mam nadzieję Hipnozie.
W tym roku każdorazowo odbywać się będą dwa koncerty – zespołu polskiego i zagranicznego, traktujemy obydwa równorzędnie. A żeby to było jeszcze bardziej klarowne, wymyśliłem hasła pod konkretne koncerty, które są kluczem do odczytania tego, co staramy się zaprezentować publiczności – przykładowo: mamy temat „Gitara, jej nowe brzmienia i aspekty improwizacji”, wystąpią Irek Wojtczak Quartet, w którego zespole na gitarze gra Kamil Pater, bardzo nowocześnie myślący muzyk, a bezpośrednio po nim zaprezentuje się trio nowojorskiej gitarzystki Mary Halvorson, która w tym momencie uznawana jest przez krytyków muzycznych za najbardziej innowacyjną gitarzystkę. Następnie mamy „Nowe formy ekspresji w jazzowym combo”, zagrają trójmiejski kwartet Jazz Out i amerykański Mosty Other People Do The Killing. Obydwa zespoły używają na określenie wykonywanej muzyki sformułowania „Yass”. Paradoksalnie, bo Amerykanie robią to po dwudziestu latach od czasu wymyślenia tego pojęcia przez Tymona Tymańskiego. Okazało się też, że MOPDTK grają muzykę bardzo w konwencji naszej dawnej Miłości. Stąd takie spotkanie, prezentujące swoiście postmodernistyczne spojrzenie na muzykę improwizowaną, nieco buńczuczne, nonszalanckie, ale nie pozbawione instrumentalnej kompetencji i erudycji z zakresu historii jazzu.
Kogo z tegorocznych artystów mógłbyś wyróżnić szczególnie? Przyznam, że ja osobiście czekam na występ dla wielu najlepszego obecnie trębacza świata, Petera Evansa z zespołem Mosty Other People Do The Killing, jak również tria znakomitej Mary Halvorson.
Starałem się stworzyć bardzo różnorodny repertuar – od najnowszych dokonań jazzu w wykonaniu Mary Halvorson po muzykę bardziej źródłową w wykonaniu Erica Friedlandera, pośrodku jest gdzieś nowoczesna muzyka klezmerska Davida Krakauera, do tego Marc Ribot cytujący Johna Lurie i Toma Waitsa, z którymi przecież współpracował. Nie będę ukrywał, że koncert Petera Evansa i MOPDTK zawsze jest wydarzeniem, więc na pewno będzie to dla mnie szczególny dzień, jednak trudno nie docenić klasy wspomnianego Krakauera czy Mikołaja Trzaski - każdy z prezentowanych muzyków ma coś oryginalnego do powiedzenia. Oczywiście, pewne rzeczy są już bardziej ugruntowane, a inne stanowią swojego rodzaju objawienie.
A czego można spodziewać się po koncercie Jana Malechy w kwartecie z Jarkiem Bothurem?
Jan Malecha i Jarek Bothur są absolwentami Instytutu Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, stanowią niejako świeżą krew na festiwalu. Zależy mi na tym, aby zwracać uwagę na młodych polskich wykonawców. Bothur to świetny i wszechstronny saksofonista, a Malecha wydaje się być gitarzystą, który ma w sobie olbrzymi potencjał twórczy i wielką wrażliwość. Mamy w Polsce wielu rewelacyjnych młodych muzyków, którzy zasługują na większą uwagę, zestawienie ich talentów na wspólnym koncercie z uznanymi w świecie artystami pomaga im w promocji i nobilituje. Tak o tym myślę.
Zarówno Malecha, jak i Bothur wywodzą się z katowickiej Akademii Muzycznej, tak jak muzycy, których nazywam progresywnymi – Piotr Damasiewicz, Maciek Obara czy Maciek Garbowski. Czy Twoim zdaniem Instytut Jazzu wypuszcza coraz większą liczbę muzyków tak świadomych i otwartych jak oni? Czy mógłbyś polecić jakieś inne nowe nazwisko?
Warto zwrócić uwagę Nikolę Kołodziejczyka, bo jest oryginalnie myślącym aranżerem i pianistą, który swobodnie czuje się też w większych formach jazzowych. Jest basista Marcin Jadach, perkusiści Paweł Żejmo, Daniel Soltis, Sebastian Kuchczyński, trębacze Klaudiusz Kłosek i Stepanka Balcarowa, skrzypek Mateusz Pliniewicz. Trębacz Piotr Schmidt czy pianista Michał Wierba nie wymagają już rekomendacji, jest naprawdę wielu świetnych młodych muzyków, stanowiących o wielkim potencjale oraz różnorodności muzyki w Polsce. Z częścią z nich spotkałem się przy okazji pierwszych warsztatów z kreatywnej improwizacji, prowadzonych przez muzyków z The School for Improvisational Music z Nowego Jorku w 2008 roku w Katowicach, których byłem pomysłodawcą, a wraz z AM współorganizatorem. Stałem się świadkiem fascynującego edukacyjnego procesu, który jest kontynuowany. Dziś, wielu aktywnych uczestników tych warsztatów pozostaje kreatywna, coraz częściej koncertując na europejskich festiwalach i w klubach.
Wydaje się, że na wspomniane przez Ciebie warsztaty istnieje w Polsce duże zapotrzebowanie. Po Katowicach były przecież prowadzone w Trójmieście i Warszawie.
Tak, w zeszłym roku mieliśmy warsztaty w Sopocie, w Zatoce Sztuki, w tym roku odbyły się podczas Warsaw Summer Jazz Days. Mam nadzieję, że uda się je kontynuować w przyszłym roku, prawdopodobnie ponownie w Sopocie.
Zamierzacie nagrywać jakiś występ pod kątem jego późniejszego wydania na płycie? Tak jak było to ze świetnym koncertem The Fonda/Stevens Group z gościnnym udziałem Irka Wojtczaka i Maćka Obary, wydanym później przez krakowskie wydawnictwo Not Two?
W tym roku nie dysponujemy wystarczającymi środkami. W sumie nagrywać można, tyle że potem znacznie trudniej to wydać, bo to wymaga odpowiednich umów z muzykami, są też dodatkowe opłaty dotyczące praw autorskich. Na pewno chcielibyśmy dokumentować cykl w przyszłości, w formie płyty audio czy też DVD, to jednak wymaga dodatkowych pieniędzy.
Kiedyś powiedziałeś, że chciałbyś, aby „jaZZ i okolice” był wydarzeniem komplementarnym w stosunku do Krakowskiej Jesieni Jazzowej.
Tak, Krakowska Jesień skupiła się bardziej na nurcie free i loft, czyli muzyce, która wyszła gdzieś od Ornette’a Colemana, a później ewoluowała w latach 70-tych właśnie na scenie loftowej. Miała też swoje odrębne europejskie znaczenie, rozwijali je chociażby saksofonista Peter Brotzmann i basista Peter Kowald. Krakowska Jesień Jazzowa jest bardzo profesjonalnie i z wielką pasją robionym festiwalem przez Marka Winiarskiego, który ma świetne kontakty m.in. jeśli chodzi o scenę chicagowską, w związku z czym mając zaledwie 90 km do Krakowa i publiczność jeżdżącą za festiwalami, nie było sensu kopiować jego inicjatywy. Tak do tego podchodzę. Za jazzem się podróżuje, dlatego przyjeżdżają do nas ludzie z Warszawy, Poznania, Wrocławia, Torunia czy nawet z Koszyc. Ponieważ w Krakowie wykonują swoją robotę znakomicie, my mamy blisko, więc na scenę free jedziemy do Krakowa, natomiast tutaj trzymamy się bardziej nurtów nowojorskich, trochę europejskich, a także pielęgnujemy aspekty nowej muzyki improwizowanej w Polsce. Nazywam to komplementarnością. Skoro istnieje coś mocnego i wyrazistego, to nie wchodźmy sobie w drogę, a raczej róbmy coś, co dołoży do tego pakietu nowy, nieco odmienny punkt widzenia.
Kogo najchętniej pokazałbyś publiczności w ramach kolejnych edycji festiwalu?
Na „jaZZ-ie i okolicach” mogłaby zagrać kolejna setka muzyków, których chciałbym sprowadzić, a i tak pewnie miałbym apetyt na więcej. Mary Halvorson jest chyba dla nas szczególnym wydarzeniem, bo wszędzie, gdzie w tym roku w zagrała koncert, była wielkim objawieniem. Więc chętnie dałbym jej na tydzień status artysty rezydenta, żeby mogła zagrać z wszystkimi swoimi zespołami. Notabene w Chorzowie da pierwszy w Polsce koncert z własnym zespołem. Cóż, na wszystko potrzebne są pieniądze, a na świecie w każdym miesiącu powstaje wiele interesujących muzycznych zjawisk. W Portugalii prężnie działa znakomita wytwórnia Clean Feed, która skupia wielu świetnych artystów, podobnie nowojorska Skirl Records. Jak zawsze ciekawe rzeczy proponują Skandynawowie, doskonałą płytę wydał pianista Craig Taborn w ECM, podobnie Jason Moran w Blue Note. Oryginalną muzykę proponują trębacze Peter Evans, Kirk Knuffke i Ralph Alessi, także perkusiści Gerald Cleaver i John Hollenbeck, kontrabasistka Linda Oh, saksofoniści Jorrit Dijkstra, Oscar Noriega, Tony Malaby, od zawsze Joe McPhee, indywidualną drogą idzie młodziutka saksofonistka Matana Roberts, puzonista Samuel Blaser, gitarzysta Marc Ducret, pianistka Angelica Sanchez. Z pewnością chciałbym ponownie gościć Billa Frisella, który w tym roku odwiedzi Wrocław, także Dave'a Douglasa, który zagra w Gliwicach. Uwielbiam wszystkie projekty z udziałem Jima Blacka. W kraju niezwykle aktywni są wspomniani już Piotr Damasiewicz ze swoją orkiestrą Power of the Horns i Maciek Obara w różnych międzynarodowych konfiguracjach, także saksofonista Irek Wojtczak, którego zaprosiłem do udziału w festiwalu. Wciąż pojawiają się nowe projekty, zespoły, wykonawcy, aż czasem myślę, czy da się to wszystko ogarnąć, czy współczesne propozycje rynku muzycznego nie przerastają już możliwości percepcji melomanów. Dla mnie najciekawszy jest współczesny jazz, to, co się dzieje na gorąco, i takie aktualności muzyki improwizowanej, nie pozbawione obecności wielkich gwiazd jazzu, staram się proponować. Jestem tego wciąż głodny, tak jak 30 lat temu, kiedy z niecierpliwością wyczekiwałem nowych nagrań Milesa Davisa.
Dziękuję za rozmowę.
Jazz i Okolice Festiwal 2012 / Jazz & Beyond from Atelier S10 on Vimeo.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.