On This Day On The Vanguard
To nie jest zła płyta i w jakiś sposób wpisuje się w pewien schemat, któremu poddają się nagrania słynnego i wybitnego improwizatora Joe Lovano.
Mianowicie Lovano w całej swej instrumentalnej znakomitości bardzo rzadko jako lider nagrywa płyty prawdziwie emocjonujące. Co innego jako sideman, tam wznosi się na wyżyny. Wspomnijmy choćby słynną "Time on My Hands" Johna Scofielda, czy w ogóle nagrania kwartetu Lovano / Scofield. Prawdziwe delicje.
A tu jest zwyczajnie, co w skali Lovano nie jest najlepszą rekomendacją. Nie mniej podejrzewam, że był to niezły koncert i byłby to dobry album gdyby nie haniebnie zła rejestracja. Techniczna strona nagrania jest największym mankamentem tej produkcji, ponieważ odbiera nonetowi siłę, pazur i selektywność. Po co było to wydawać, skoro realizatorom nie poszło najlepiej.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.