Pamiętacie Freda Andersona? - spytała zgromadzoną publiczność Matana Roberts, podczas swojego solowego koncertu w ramach Warsaw Summer Jazz Days. Chicago Freda Andersona pamięta! Od niedzieli mieszkańcy wietrznego miasta mogą spotykać się, spacerować - i słuchać muzyki! - w parku noszącym imię tego wielkiego saksofonisty!
Ameryka nie pierwszy raz honoruje pamięć wielkich jazzmanów nadając ich imię parkom w ich rodzinnych miastach. Nowy Orlean ma park imienia Louisa Armstronga. Duke Ellington ma swój park w rodzinnym Waszyngtonie. W niedzielę, u zbiegu Szesnastej Ulicy i Wabash Avenue otwarto park imienia Freda Andersona. Niespełna pół hektara terenów zielonych - przyjaznych dla zwierząt i muzycznej improwizacji - z plenerową sceną wzniesioną po środku skweru. Nieopodal nowego parku istniał drzewiej klub Velvet Lounge, z którym Anderson związany był przez lata.
Na tablicy pamiątkowej w Parku wyryto napis ku pamięci Freda Andersona, jako "jednego z najbardziej twórczych, cenionych i kochanych muzyków Chicago. Zainspirowany muzyką Charliego Parkera, rozwinął swoje własne, unikalne podejście do jazzu". Literom towarzyszy fragment partytury jego kompozycji "The Strut".
Park otwarto w roku jubileuszu 50-lecia powołania do życia AACM - Association for the Advancement of Creative Musicians - którego członkiem założycielem był Fred Anderson. Jednak conajmniej równie cenną częścią muzycznego życiorysu artysty była jego aktywność w chicagowskich klubach - Birdhouse i właśnie Velvet Lounge. To właśnie tam Anderson stworzył przystań- inkubator - w którym bezpiecznie mogły wykluwać się talenty m.in. flecistki Nicole Mitchell, perkusisty Hamida Drake'a, trębaczy Corey Wilkesa i Maurice'a Browna, basisty Tatsu Aoki, saksofonisty Edward Wilkerson, Jr. - i wielu innych, dziś rozpoznawalnych na całym świecie gwiazd improwizacji.
Pomysł na "muzyczny park" w tym właśnie miejscu pojawił się jeszcze za życia Andersona. Ten skwer po prostu czekał by napełnić go sztuką.