Keith Jarrett jaki jest każdy widzi - jeśli spogląda na pianistę przez okulary recitali solo i koncertów w trio. A to przecież nie wszystko! Zawsze pociągały mnie instrumenty, z których dźwięk wydobywa się bezpośrednio - z pominięciem skomplikowanego mechanizmu między dotykiem a dźwiękiem - mówi Keith Jarrett - W tym sensie nigdy nie darzyłem fortepianu taką miłością jak perkusję czy gitarę. Chociaż moją reputację zdobyłem w świecie muzyki akustycznej - zawsze kochałem gitarę elektryczną!
Keith Jarrett w latach 80tych lubił spędzać czas w swoim domowym studio nagraniowym, w otoczeniu całej kolekcji instrumentów. Tak powstała płyta „Spirits”, na której Keith… śpiewa a także gra na gitarze, glockenspielu, saksofonie sopranowym, fletach, perkusjonaliach a nawet eksperymentuje z taśmą. Album ten z uporem godnym lepszej sprawy pomijany jest gdy maluje się portret konny Wielkiego Pianisty. A przecież taki eksperyment daje doskonały wgląd w to, co siedzi w głowie Jarretta, poza 17 tomami jazzowych standardów. W nasze ręce trafia właśnie dwupłytowy album „No End”, a którym w swym domowym studio Keith gra na swych prawdziwie ukochanych instrumentach.
Tak wspomina te sesję jej autor:
Studio. Kable i przedłużacze walały się wszędzie. W rogu stała perkusja. Tabla i instrumenty perkusyjne wszelkiej maści rozłożone były po całym pomieszczeniu. Piękna czerwona gitara Gibsona stała na stojaku tuż obok klasycznego basu Fendera z jasnego drewna. Między gitarami i a perkusją stał drewniany stołeczek w tym samym kolorze. Table stały na moim Steinwayu. Mikrofony na statywach ustawiłem na przeciwko gitar. Z tego co pamiętam to były stereofoniczne Neumanny. Kolejny wisiał nad fortepianem i tablami. Resztę instrumentów nagłośnić musiała sama akustyka pomieszczenia. Wiele czasu zajęły mi próby: gdzie się ustawić, jak głośno grać. Moje studio jest bardzo małe, więc perkusja stoi w tym samym miejscu. Gdy na niej gram, nie muszę niczego przestawiać.
Nagrania dokonano na dwóch magnetofonach firmy Tanberg. Nagrywałem coś na jednym, a potem, w słuchawkach, dogrywałem kolejną ścieżkę na drugim. I tak za każdym razem, gdy chciałem dołączyć kolejny ślad. Włączałem oba magnetofony i biegłem do studia grać. O dziwo podczas całej sesji żaden magnetofon ani razu mnie nie zawiódł - chociaż w studio nie było nikogo oprócz mnie.
Przed nagraniem nie miałem żadnego zamysłu kompozycyjnego, w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Opierałem się na własnej intuicji, na pomysłach rytmicznych albo koncepcji jakieś linii basu czy melodii. Nic z tego jednak nie zostało zapisane. Początki i końce wydarzały się na chybił trafił - intuicyjnie.
Na prawdę niewiele pamiętam z tego czasu, ale wiem, że podczas tej sesji wydarzyło się coś szczególnego, czego nie da się już powtórzyć. Od zawsze chciałem nagrać coś na perkusji - kiedy niedawno znalazłem to nagranie, wiedziałem, że muszę coś z nim zrobić.
Album trafi niebawem na sklepowe półki nakładem oficyny ECM.