Piotr Schmidt: Życia nie da się przenieść w całości do sieci.

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Piotr Schmidt właśnie wydał swój dwunasty, autorski album – „Dark Forecast”. Z tej okazji opowiedział mi o współpracy z zaproszonymi muzykami, swojej rosnącej potrzebie improwizacji, polityce strachu i inspiracjach Krzysztofem Komedą.

Premiera albumu w dobie pandemii to nie lada wyzwanie. Jakie największe trudności w związku z nagraniem i premierą „Dark Forecast” napotkałeś do tej pory?

 „Dark Forecast” postanowiłem zrealizować jeszcze podczas pierwszego lockdownu, w maju, może na początku czerwca. Wiedziałem, że jesienią czeka nas drugie zamknięcie gospodarki, bo, pomimo że moi znajomi powtarzali wypowiedzi medialne o tym, że „nas nie stać”, to jednak politycy wprost mówili, że lockdown będzie, a więc widocznie mieli plan, by go przeprowadzić. Chciałem się do tego przygotować. Wolę mówić o „zamykaniu gospodarki” a nie o „pandemii”, bo też nie uważam, żebyśmy mieli pandemię, podobnie jak i wielu medyków i „ekspertów” (cokolwiek to znaczy, bo to słowo się ostatnio mocno zdewaluowało). Znaczenie terminu „pandemia” zmieniało się zresztą na przestrzeni ostatnich lat, więc trudno określić co pandemią jest a co nie. Z logicznego punktu widzenia, aby można było mówić o pandemii powinno umierać dużo ludzi, natomiast wzrostu śmiertelności rok do roku nie mamy. Całe szczęście.  

Podczas realizowania polityki strachu, która towarzyszy nam od marca 2020, coraz trudniej grać koncerty nawet wtedy, gdy wolno. Pocieszające jest to, że ludzie chętnie przychodzili na nie od czerwca do października, gdy mieliśmy sanitarne rozluźnienie w związku z ogłaszanymi przez rząd przedwyborczymi informacjami o epidemiologicznym zwycięstwie. Niemniej jednak od listopada znowu koncertowanie zostało wstrzymane, zarówno z prawnego punktu widzenia jak i z powodu strachu, który ponownie owładnął umysły ludzi namiętnie śledzących wiadomości. Co ciekawe ostatnio nawet w którejś popularnej stacji telewizyjnej ogłoszono, że covid jest mniej groźny od grypy.

Już wiosną zatem, zgodnie z zapowiedziami, wiedząc, że lockdown powróci jesienią, zdecydowałem się na wydanie nowego albumu, którego premiera odbyła się ostatecznie 27 listopada. W końcu słuchania płyt w domu nikt nikomu zabronić nie może.  

Abstrahując od kwestii geopolitycznych, od początku 2020 roku odczuwałem też narastającą artystyczną potrzebę nagrania nowego materiału. To uczucie powoli narastało we mnie i chciałem, by kolejna płyta, choć nowa i świeża, to jednak pozostała, podobnie jak „Tribute”, w idiomie minimalistycznego, europejskiego przestrzennego jazzu. Chciałem też, by była kontynuacją i swego rodzaju podsumowaniem tego kwartetu, z którym regularnie koncertowałem od 2018 roku. Zabrałem się więc do roboty, zorganizowałem finansowanie, zarówno poprzez prywatnych mecenasów kultury jak i instytucje, takie jak ZAiKS i STOART. Napisałem utwory, tym razem znacznie więcej niż ostatnio i zacząłem załatwiać sesję nagraniową. Na początku października mogliśmy spokojnie spotkać się w studio i w normalnych warunkach nagrać płytę. Tego typu działalność nawet teraz byłaby możliwa, choć nie wiemy jakie nowe obostrzenia będą w styczniu i do jakiego poziomu będziemy zamykani i pozbawiani możliwości pracy. Może nie będzie tak źle jak było na wiosnę. Jedyny problem jaki napotkaliśmy to kwestia sprowadzenia na nagrania naszych amerykańskich gości. Ze względu na grożącą kwarantannę nie byli wstanie przylecieć. Ich udział zatem musiał być zorganizowany inaczej i tak też się stało.

Jak udało się to wszystko zgrać?

Z uwagi na brak możliwości swobodnego podróżowania po świecie, gościnny udział tych dwóch wybitnych muzyków musiał się odbyć na odległość. Walter Smith III mieszka na co dzień w Los Angeles natomiast, pochodzący z Kanady, Matt Stevens w Nowym Jorku. Po tym jak nagraliśmy w kwartecie całą płytę, na której celowo zostawiliśmy w pewnych utworach przestrzeń dla saksofonu lub gitary, częściowo zmiksowane tracki wysłałem gościom by poszli do lokalnych studiów nagraniowych i dograli się do naszej muzyki. Obaj to nie tylko wybitni muzycy, ale też rzetelni i sprawnie działający artyści, którzy swoje ścieżki dosłali mi całkiem szybko. Całość została następnie zmiksowana przez Macieja Stacha w Maq Recording Studio i końcowy efekt znalazł się na płycie. Szczerze powiedziawszy, w takiej muzyce, gdzie słuchanie się nawzajem i interakcja są bardzo istotne, niemożliwe by było dogrywanie na odległość żadnego z instrumentów sekcji rytmicznej. Natomiast dogrywać instrumenty melodyczne - gitara też pełniła taką rolę – udało się i to ze świetnym efektem.

A jak w ogóle doszło do Twojej współpracy z Walterem Smithem III i Matthew Stevensem? Gdzie się poznaliście i kiedy zadecydowałeś, że chciałbyś nagrać z nimi album?

Grą Waltera Smitha III zachwyciłem się chyba jeszcze w 2011 roku słuchając płyt Ambrose Akinmusire’a na których gościł – „Prelude… To Cora” z 2008 roku, oraz „When The Heart Emerges Glistening” wydana trzy lata później. Posłuchałem jeszcze jego autorskich albumów, m.in. bardzo mi się spodobała jego debiutancka płyta “Casually Introducing” z roku 2005, ale to co najbardziej mnie w nim urzekło to jak gra. Sposób frazowania, brzmienie, kreowanie emocji… mistrz! Walter na co dzień współpracuje z takimi muzykami jak Eric HarlandChristian ScottLogan RichardsonKendrick Scott czy Aaron Parks.

W 2013 roku nawiązałem z nim mailowy kontakt i zaprosiłem na trasę koncertową do Polski. Zagraliśmy wtedy 5 koncertów i to było dla mnie niesamowite przeżycie. Walter gra jak nikt inny, jest perfekcjonistą i ma swój styl. Na potrzebę tej trasy powstał też utwór tytułowy z płyty „Dark Forecast”, który przez kolejne siedem lat nie znalazł się na żadnym nagraniu aż do teraz. Pamiętając te wydarzenia i emocje z nimi związane, postanowiłem napisać do Waltera z pytaniem czy nie zechciałby gościnnie wziąć udziału na mojej nowej płycie. Walter od razu się zgodził i też, gdy zapytałem go o poradę w kwestii gitarzysty na trzy inne utwory, to polecił mi Matthew Stevensa, z którym zresztą się przyjaźni i z którym wspólnie nagrał albumy „In Common” oraz „In Common 2”. Matt na co dzień gra m.in. z Christianem Scottem, Terri Lyne Carrington czy Esperanzą Spalding.

Dlaczego zdecydowałeś się na poszerzenie składu? Jak Walter Smith III i Matthew Stevens wpłynęli na kwartet pod kątem brzmienia zespołu, struktury i formy utworów a także nastroju albumu?

Z Wojciechem Niedzielą regularnie gram już od 2015 roku, w 2017 wydaliśmy naszą wspólną płytę „Dark Morning”. To wybitny pianista, którego grę absolutnie uwielbiam i podziwiam od bardzo dawna. Natomiast gdy na moje zaproszenie dołączyli do nas Maciej Garbowski i Krzysztof Gradziuk, stworzyliśmy kwartet, który niemal od razu pokazał się w dwóch odsłonach – czystym na płycie „Tribute to Tomasz Stańko”, oraz wzbogaconym o wybitnych polskich saksofonistów na płycie „Saxesful”. O ile jednak tym razem chciałem trzymać się bardziej estetyki muzycznej z „Tribute’u”, to jednak w pewnych napisanych przeze mnie kompozycjach słyszałem dodatkowe instrumenty, które wzbogacałyby fakturę brzmienia. W jednych pasował mi bardziej saksofon tenorowy, a w innych gitara. Z tego powodu na sesji nagraniowej w sumie w sześciu utworach zostawiliśmy odpowiednią przestrzeń dla tych instrumentów. Była to przestrzeń zarówno w tematach jak i solowych improwizacjach. Wzbogacenie faktury brzmienia było dla mnie bardzo ważne, choć ostatecznie udało się na całej płycie zachować idiom kwartetu. Brzmienie zespołu zostało zatem przez gościnne instrumenty wzbogacone, ale nie zdominowane.

Utwory na płycie są w większości oparte na czytelnej formie i motywach, ale są wyjątki, takie jak: „Shadows Of Darkness” – świetne, klimatyczne, wręcz sonorystyczne improwizacje. Opowiedz w jaki sposób myślisz o kolektywnym improwizowaniu? Kiedy improwizacja staje się nową strukturą, odrębnym utworem? Jakie składniki są do tego niezbędne?

Nigdy nie myślę o kolektywnym improwizowaniu. Mając tak wybitnych muzyków w składzie, którzy w dodatku mają bardzo dużo do czynienia z muzyką improwizowaną, ona po prostu wychodzi. Wszystkie improwizowane utwory na tej płycie jak i na „Tribute” to pierwsze podejścia. Po prostu zaczynamy grać i podążamy za sobą nawzajem. Słuchamy się i wchodzimy w stałą nieustanną interakcję, wspólnie tworząc jakąś historię... O tym nie można myśleć. Nie można tego przygotować, bo inaczej nie jest to improwizacja. Można jednak narzucić pewien nastrój, do którego wspólnie dążymy. Tak było na „Tribute”, gdzie sugerowałem pewne nastroje przed nagrywaniem. Tak było i na tej płycie, jak w utworze „Shadows of Darkness”. Sugestia klimatu zatem wpływa na sposób naszej gry, ale każdy z nas tę sugestię odbiera subiektywnie. Dźwięki, które wydobywamy tu i teraz podpowiadają nam to, co grać teraz i za chwilę, dokąd zmierza ta historia, którą wspólnie malujemy, opowiadamy, zapisujemy. Jest ona przez to spójna. To jest właśnie piękno improwizowanej muzyki.

Na albumie odnosisz się też do twórczości Krzysztofa Komedy. Dlaczego zdecydowałeś się na aranżację muzyki z filmu „Nóż w Wodzie”? Skąd pomysł i inspiracja twórczością Komedy?

Najwięksi jazzmani tego świata sięgali po standardy jazzowe, by uzupełnić o nie swoją twórczość. Były to czasem covery znanych utworów, często czerpanych z teatrów broadway’owskich i muzyki popularnej. Jest to zawsze pokusa o tyle inspirująca, o ile wybrane utwory przypadają nam do gustu. Polskie standardy jazzowe tworzyli m.in. Komeda czy Kurylewicz. O ile na płycie „Saxesful” sięgnąłem po znane pozycje z rynku amerykańskiego, o tyle tym razem chciałem mieć standardy polskie. Choć wiele osób w Polsce zna wybrane przeze mnie utwory, to uważam, że warto je dalej promować i nimi się wspierać. Promocja albumu odbędzie się także poza granicami naszego kraju, a to dzięki monachijskiej wytwórni O-Tone Music, która zajmie się jej promocją i dystrybucją, głównie na „Zachodzie”. W zasadzie wydawnictwo SJRecords i O-Tone Music wydaje „Dark Forecast” wspólnie, pomimo że w Polsce krążek ten ukazał się wcześniej. Zawsze lubiłem muzykę Komedy, natomiast te dwie ballady, może dlatego, że pisane do filmu, mają w sobie jakiś niesamowity klimat i moc. Bardzo koresponduje z klimatem moich kompozycji, tak więc postanowiłem je nagrać i dopełnić nimi mój album. Jest to dobra praktyka, stara jak cała historia jazzu.  

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Czego można Ci życzyć w 2021? Masz jakieś konkretne plany do zrealizowania, postanowienia noworoczne?

Wydaje mi się, że wszystkim muzykom, artystom, ale i przedsiębiorcom należy życzyć tego samego – możliwości pracowania, normalnego funkcjonowania. Nie pod reżimem sanitarnym, bo my Polacy naprawdę mamy już dość reżimów, tylko w sposób normalny. Powrót do normalności, do serdeczności, do bliskości z innymi ludźmi to coś, co nam wszystkim jest bardzo potrzebne. Mamy różne podejście wobec polityki strachu, potrzeby zakładania sobie nieskutecznych kagańców na twarz i zamykania się w domowych więzieniach, bo też każdy z nas słucha wypowiedzi innych „ekspertów”, a przez to żyje w innej bajce. Obyśmy jednak jakoś dali radę przetrwać kolejne lockdowny, obostrzenia, zakazy i musztrę sanitarną. Artysta by działać potrzebuje bezpośredniego kontaktu z odbiorcą swojej sztuki. Energia zwrotna napędza go i motywuje do twórczości. Nie da się życia w całości przenieść do sieci. Życzmy sobie powrotu do normalności, do „starej” normalności.