Marek Napiórkowski i Robert Kubiszyn w Jazzarium Cafe
Marek Napiórkowski - jeden z najbardziej cenionych i rozchwytywanych polskich gitarzystów jazzowych zagrał już na przeszło 100 płytach różnych artystów. Robert Kubiszyn - równie uznany basista i kontrabasista wziął udział już w ponad 80 projektach płytowych. Marek zapraszał Roberta na swoje dwie płyty autorskie - “Nap” i “Wolno”. Robert zrewanżował się w zeszłym roku angażując Napiórkowskiego w swój debiut - album “Before Sunrise”. W tym roku ukazała się ich kolejna wspólna płyta. Do spółki zaprosili jeszcze perkusistę Cezarego Konrada - tak powstał “KonKubiNap”. Płyty stała się pretekstem do spotkania z muzykami w Jazzarium Cafe.
Co musi się wydarzyć, poza przyziemnymi kwestiami ekonomiczno-produkcyjnymi, abyście uznali, że pora wejść do studia z własnym projektem?
Marek Napiórkowski: Bardzo lubimy grać i ilekroć zdarza się taka sytuacja, że mamy coś do powiedzenia – przynajmniej tak nam się wydaje – wtedy prokurujemy takie okoliczności, w których dochodzi do nagrania płyty. Zazwyczaj wiąże się to z napisaniem muzyki, z wymyśleniem projektu muzycznego itd. W przypadku tej płyty bylo troche inaczej..Może rozszyfruję najpierw nazwę KonKubiNap.Nie zawdzięczamy tej nazwy naszej własnej błyskotliwości, tylko bystrości naszego przyjaciela – Grzegorza Turnaua – który kiedyś zobaczył nas na koncercie i wyszło, że Kon-rad Cezary, Kubi-szyn Robert i Nap-iórkowski.
Po latach wspólnego muzykowania uznaliśmy, że fajnie by było pojechać w trasę i w ogóle powołać do życia takie trio. Mieliśmy okazję grywać ze sobą przez ostatnie 10 lat, może nawet więcej. Bardzo często spotykaliśmy się ze sobą w przeróżnych sytuacjach i nawet jak graliśmy z artystami, którzy nie do końca zajmowali się muzyką improwizowaną, to zawsze jak tylko był soundcheck, czyli tzw. próba akustyczna, wtedy strasznie bojowo graliśmy sobie jakieś inne, jazzowe rzeczy. W zeszłym roku postanowiliśmy zagrać trasę koncertową – 14 koncertów w Polsce i tak zupełnie przypadkiem, bez żadnego ciśnienia pomyśleliśmy, że warto te koncerty nagrać. A nóż coś z tego będzie. Nie jest to napisany na tę okoliczność program. Są tu w większości utwory pochodzące z naszych różnych wcześniejszych projektów, choć są też i utwory premierowe - po raz pierwszy zagraliśmy np. “Giant Steps” Coltrane’a czy “Havonę” Jaco Pastoriousa.
14 nagranych koncertów, czyli pewnie ok. 28 godzin materiału. Jak wyglądał proces selekcji utworów i wersji?
MN: Repertuar był szerszy, niż zawartość płyty powiedzmy o drugie tyle. Natomiast to, co ja przeżyłem słuchając 14 koncertów... Było to dość upierdliwe, słuchać swoich 14-stu występów, natomiast bardzo było krzepiące to, że mimo że gramy w ramach pewnych określonych form, to za każdym graliśmy jednak inaczej. To słychać na tych wszystkich take’ach. Cały czas jest taki duch, ochota w żołnierzu, żeby zagrać codziennie inaczej. To było bardzo miłe. Wybraliśmy takie wersje – oczywiście nie ja sam wybrałem, tylko gdy już byli finaliści, to wybierał i Czarek i Robert.Charakterystyczne i fajne jest to, że to płyta live - nie ma tutaj żadnej ściemy. Tak graliśmy tego i tego dnia i nic nie mogliśmy już poprawić. Graliśmy w niedużych klubach, na scenach takich, że wszystko wchodziło na wszystkie mikrofony. Nie dało się wedle dzisiejszych prawideł nagrywania muzyki rozrywkowej np. zmienić kilka rzeczy i zagrać np sto razy…. lepiej. ...:) -..Także jest to na 100% nagrana płyta koncertowa i mam nadzieję, że się komuś spodoba.
To trzecia płyta autorska Marka, natomiast Robert na taki krok zdecydował się po raz pierwszy dopiero w zeszłym roku. Co cię do tego skłoniło?
Robert Kubiszyn: Z własnym projektami jest tak, że spośród mnóstwa rzeczy, które robię, a oprócz grania zajmuję się tez aranżacją i produkcją w studio, czasami działam jako realizator - moje rzeczy były na samym końcu, zawsze było coś innego do zrobienia. Jednak jak tylko miałem wolną chwilę pracowałem nad materiałem na płytę-czułem, że mam coś do powiedzenia i że chcę to przelać na dźwięki. “Before Sunrise” jest owocem paru lat komponowania i zbierania najlepszych utworów. Ostatni rok produkcji był najbardziej intensywny-stwierdziłem że już czas przyspieszyć i skoncentrować się na swoich nagraniach. Oczywiście to jest zupełnie inna płyta, niż ta Marka...
MN: ...nie “Marka”, tylko Nasza!
RK: No,Tak! Moja płyta to produkcyjny projekt - każdy utwór jest praktycznie z innymi gośćmi. Od samego początku miałem bardzo precyzyjnie przemyślane kto będzie najlepiej pasował do danych utworów. Dlatego też tak długo to trwało - nie było proste zebrać tych wszystkich ludzi w jednym miejscu i czasie.
A wśród nich Anna Maria Jopek, Grzegorz Turnau, Robert Majewski, Adam Pierończyk, Marek Napiórkowski,Mino Cinelu,Tim Miller, Gregoire Maret, z którym to dopiero co byłeś w europejskiej trasie...
RK: Tak! Spotkało mnie wielkie szczęście, bo Gregoire zaprosił mnie do swojego amerykańskiego zespołu i nagrałem z nim materiał na jego drugą solową płytę .Pierwsza jego płyta,na której zresztą także występuje w jednym utworze, ma się ukazać w lutym 2012, a ta druga którą teraz nagraliśmy ukaże się w przyszłości. Dwa intensywne dniu w studiu i osiem koncertów z tym projektem. To było coś niesamowitego - czołówka amerykańskich muzyków, duże przeżycie i inspiracja na przyszłość,doładowanie baterii. Miałem okazję spojrzeć na wiele rzeczy z tej perspektywy nowojorskiej.
Co to znaczy?
RK: Wydaje mi się, że najbardziej odczuwalna różnica jest w perkusji i w ogóle w podejściu do grania w sekcji. Dla mnie, jako basisty było to coś innego. Fascynuję się takim graniem. Mogłem dotąd to usłyszeć tylko na płytach. Tutaj znalazłem się w centrum tego wszystkiego-praca w sekcji, zupełnie inne myślenie, inne pojęcie czasu,dynamiki i artykulacji… No ale też i sam perkusista, Clarence Penn który gra w tym zespole, należy do ścisłej czołówki nowojorskich drummerów więc można powiedzieć wskoczyłem od razu na "głęboką wodę".
Gracie z plejadą gwiazd światowego formatu. Czy któreś z tych spotkań zrobiło na was szczególne wrażenie? Spojrzeliście po nim inaczej na swoją muzykę?
MN: Wiadomo, że ilekroć spotykamy się z tymi wspaniałymi muzykami, jest to jakaś niezwykła nagroda. Na przyklad tak jak było Patem Metheny’m - przedziwna sytuacja, bo ja nie byłem przewidziany do udzału w tej płycie. Pat przywiózł osiem gitar i dziewczynę od gitar, o swojsko brzmiącym nazwisku Chrzan. Stojąc w korku na ulicy Kruczej, niedaleko stąd, dostaję telefon i okazuje się nagle, że mam pojechać, spotkać się z Patem i grać z nim w studio na żywo, w studio S4 na Woronicza, gdzie nagrałem już wiele płyt. Wszystkie te zaskakujące spotkania mają zawsze dwie cechy. Oczywiście może to być Pat, może być Stańko, Szukalski i ktokolwiek, po prostu wybitny muzyk. To jest lekcja. Ale z drugiej strony niesamowita rzecz, kiedy zaczyna się coś takiego, że jest ten Pat, straszny Pat, kręci się wokół niego banda jakichś ludzi, nie wiadomo co się dzieje - a jednak w momencie, jak zaczynamy grać to nie ma strachu. Nawet nie analizujesz, że ten facet wspaniale gra. Po prostu muzyka plynie i cudowna interakcja wytwarza się z wybitnym muzykiem. To było wielkie przeżycie. Robert powiedział bardzo istotną rzecz, poruszajac inny aspekt, że wszystkie nasze kontakty z wielkimi muzykami, nie licząc ostatniej trasy Roberta z Maretem i jednej mojej przygody, o której zaraz opowiem, opierały się na tym, że gość - Pat, Mino Cinelu czy Richard Bona - dołącza do naszego składu. Natomiast to, co spotkało Roberta, takze mi przydazylo sie w zeszłym roku. Grałem na jednym koncercie w zespole Marcusa Millera. Czyli nie Marcus Miller przyjeżdża i gra z nami na basie tylko ja dolaczam do jego zespolu. I tu się pojawia zjawisko, o którym mówił Robert, że w momencie, kiedy wchodzisz w strukturę muzyków naprawdę świetnie grajacych rytm, to widzisz subtelna roznice w jego pojmowaniu. My Chopinem możemy zawojować świat, serce mamy gołębie, ale w kwestii rytmu to był dla mnie szok: jak oni grają razem?! – my też fajnie gramy Robert, nie :)? żeby nie było – ale to jest najwspanialsze: znaleźć się w takich warunkach. Oczywiście każde takie spotkanie wzbogaca. Nie chciałbym mówić, że spotkanie z Patem, czy z Marcusem to jedyne takie przezycia. Pamiętam jak grałem trzy lata w zespole z Szukalskim (który teraz bardzo źle się ma) to był taki czad, że mi latały nogawki. Nie jestem w stanie tego zapomnieć. Czy pierwsze moje nagranie ze Stańko. Wielkie osobowości mieszkają także tutaj.
Jak słuchacie muzyki? Nie wiem, czy to tak było, że najpierw słuchałeś muzyki, ponoć byłeś audiofilem od małego, a potem okazało się, że nawet nieźle grasz na gitarze.
MN: Nie nie, ja jestem z Jeleniej Góry i z audiofilskich sprzętów to ja miałem radio Amator. Było fajne, bo potem używałem tego radia jako wzmacniacza. Kupiłem sobie przester-takiego archaicznego fuzza – bo wtedy liczył się dla mnie tylko Jimi – i hałasowałem tak że na końcu ulicy, daleko od domu było słychać, że Marek chyba już wrócił ze szkoły. Ja nie byłem żadnym audiofilem. Ciągle jednak pozostaję melomanem. Nie audiofilem, tylko melomanem - uwielbiam słuchać. A jeszcze bardzie abstrakcyjnie mówiąc, najbardziej lubię słuchać, podczas gdy gram z innymi muzykami. Umiejetnosc sluchania,niejako sluchania z boku ,charakteryzuje wspaniałych muzyków, których podziwiam .Zazwyczaj są wyczuleni jak radar. I tu się zaczyna cała zabawa. Nie jest sztuką wykonać, doćwiczyć się strasznie ‘ja wam pokażę’. Całą sztuką jest zareagować na najmniejszy niuans i ci wielcy muzycy to mają. Poza tym ciągle jesteśmy milosnikami muzyki ,słuchamy płyt itd.
To znaczy, że przychodzisz do sklepu i zgarniasz wszystkie interesujące Cię nowości?
MN: Mam mało czasu. Kiedyś byłem tak najarany, że..hej... Mieszkałem trzy lata jedną nogą w Berlinie. Kiedy tam wchodziłem do sklepu to przywoziłem potem pełne walizy płyt. Z tych tańszych sklepów. Teraz jak wychodzi coś nowego,bardzo ciekawego to oczywiście kupuję. Nie mam aż tyle czasu, ale śledzę nowe rzeczy. Nowe, interesujące dla mnie. Oczywiście nie wszystko.
Co to było ostatnio?
MN: Od lat uwielbiam Shortera, Joni Mitchel. Uwielbiam też każdą płytę Scofielda, czy gra bluesy, czy cokolwiek - ogromnie go cenię. Scofield,Metheny, Abercrombie, czy Frisel, to bardzo wpływowa generacja. Po nich wyrastają nowi. Bardzo podoba mi się Adam Rogers, taki nowojorski, straszny zawodnik. Kurt Rosenwinkel jest bardzo interesujący, wspaniale gra. Mam chyba wszystkie ich płyty. Świetny jest też holenderski gitarzysta, który wygrał konkurs Monka przed 10 laty - Jesse van Ruller, fachowiec od mainstreamowego jazzu.
A Ciebie?
RK: Staram się słuchać dużo muzyki i cały czas być na bieżąco w nowoczesnych i ciekawych rzeczach. Zwłaszcza odkąd iTunes wszedł do Polski można wyszukać płyty, które są ciężko dostępne u nas w kraju. Chociaż jest też parę fajnych stron z muzyką niezależną gdzie można sprowadzać płyty. Ostatnio kupiłem np. płytę San Francisco Jazz Collective...
Ta nowa ze Steve Wonderem?
RK: Tak, świetna jest! Sprowadziłem także płytę Chrisa Taylora,który jest bardzo dobrym gitarzystą,u nas mało znanym tak samo zresztą jak Tim Miller- wspaniały gitarzysta wirtuoz który nagrał już parę świetnych płyt. Human Element zespół keyboardzisty Scotta Kinsey'a z basistą Mattem Garrisonem i Gary Novakiem na bębnach. Także znakomite nagrania. Nawet dzisiaj zafascynowała mnie płyta i naprawdę bardzo mi się podoba-jest to debiutancka płyta wokalistki Moniki Borzym z aranżacjami Gilla Goldstina ze świetnymi muzykami ze stanów. Jestem pod wrażeniem i z przyjemnością tego słucham.
Jak ważna jest dla Was relacja z instrumentem? Czy piszecie muzykę słysząc w głowie, że to będzie właśnie na tę a nie inną gitarę – Lindę 1, czy Lindę 2? (Marek Napiórkowski gra na dwóch gitarach wykonanych przez Lindę Manzer, autorkę gitar m.in. Pata Metheny’ego)
MN: Ja większość utworów, piszę grając na Lindzie 1, która wygląda, jakby wcześniej spłonęła w ognisku...:). Ilekroć piszę jakąś piosenkę z użyciem gitary, to zawsze z tą. Nawet jeśli utwór pomyślany jest na gitarę elektryczną. Instrumenty są ważne dla nas, ale nie ma co ich fetyszyzować. Faktem jest, że my przywiązujemy wagę akurat do tego, żeby mieć dobre instrumenty, bo to dla nas jest frajda. Różnica tkwi w artykulacji i wydobyciu niuansów. Często jak gdzieś jedziemy za granicę i biorę swoją elektryczną gitarę, (a wzmacniacz też mam “zagraniczny” w domu, super wybrany taki, co lubię), a tam mi dają jakiegoś rzęcha , np. w Mińsku, to męczę się a potem słucham na youtube i o dziwo jest ok...., więcej: nawet muzycy z zespołu mówią ‘ja nie słyszę żadnej różnicy’... Brzmienie jest w głowie, w palcach. Teraz wszyscy mają porządne instrumenty, więc to już jest tak branżowa rozmowa, że nie będziemy zanudzać.
A Twoja gitara, którą tu trzymasz? Co to za instrument?
RK: To rzeczywiście dość ciekawy instrument. Jest to instrument, wykonany specjalnie dla mnie, jedyny taki, zrobiony przez mojego dobrego przyjaciela z Krakowa, który wykonuje gitary akustyczne. Jest to bas akustyczny 5-strunowy, tenorowy,strojony o kwartę wyżej-bardzo ładnie gra akordami i idealnie sprawdza się w solistycznych partiach. Na mojej płycie ostatni utwór solowy jest właśnie nagrany na tym instrumencie. Mój główny bas elektryczny, to jest bas firmy Fodera, po który pojechałem do Nowego Jorku. Też jest wykonany specjalnie dla mnie. Bardzo długo marzyłem o tym instrumencie i udało mi się dostać bardzo dobry egzemplarz. Natomiast nawiązując do tego, co wcześniej mówiliście – ja na przykład prawie nigdy nie komponuję na basówce, oprócz solowych utworów. Wszystkie instrumentalne kompozycje powstają zazwyczaj na klawiszu, czy na fortepianie. Staram się w ten sposób uwolnić od jakichkolwiek ram które może mi stworzyć mój główny instrument na którym gram na co dzień.
Wróćmy do Waszej płyty “KonKubiNap”. “Giant Steps” Coltrane’a czy “Havona” Pastoriousa to sprawa dość jasna. Ale skąd wziął się “Wojtek” albo “Allan”?
MN: To utwory Czarka. Gra on przeróżne gatunki muzyki i potrafi pięknie malować na perkusji, uwielbia też bardzo mocno grać na bębnach i od lat bardzo kocha Allana Holdswortha – gitarzystę, który przez niektórych jest postrzegany, jako muzyk grający takie niby fusion, czy elektryczny jazzik. Harmonie w utworach Holdswortha, które pisze na swoje płyty, to pogranicze muzyki współczesnej, Zresztą pamiętam jeszcze wywiad ze Scofieldem sprzed kilku lat. Jurek Szczerbakow go zapytał o Holdswortha. Scofield na to odpowiedział z najwyższym podziwem, ze w ogóle ciężko klasyfikować tego gitarzystę,że jest to facet o nieprawdopodobnej wyobraźni i kreatywności. Utwór „Wojtek” - też Czarka - dedykowany, no to smutna jest historia, przyjacielowi, którego już nie ma. „Vietato Fumare” to z naszej płyty „Wolno” utwór o zakazie palenia. „Mill” nowy mój, taki balladowy, „Giant Steps” wiemy, „Miro” też z płyty „Wolno”. Wszystkie są inaczej grane, kompletnie. I ostatnie dwie ballady, też pochodzące z moich ostatnich płyt.Co do tytułów to szczerze mówiąc zazwyczaj u mnie jest tak, że jest utwór, a tytułu nie ma i nierzadko 5 min przed drukowaniem okładki. W przypadku Czarka tak nie jest – „Allan” dla Allana, „Wojtek” dla Wojtka.
Robert, a jak ty wymyślasz tytuły? A to pewnie imiona dziewcząt, no tak…
RK: W sumie dosyć podobnie. Czasami inspiruję się jakimś wydarzeniem w moim życiu, które spowodowało przelanie moich uczuć na nuty. Wtedy z nazwą nie ma problemu. Ale prawdą jest że na ogół tytuł powstaje na samym końcu. Miałem też robocze nazwy i czasem się mylę… do tej pory niektóre z utworów Marka, kojarzę po starych tytułach i nie mogę sobie przypomnieć jak finalnie nazywają się na płycie…
MN: Jak się zapomnimy czasami, to potem znajduje się jakieś tajemnicze, nieopisane nuty. Ale pamiętam jeszcze a propos tytułu anegdotkę małą z Roberta udziałem, kiedy nagrywaliśmy poprzednią płytę. Ona się nazywa „Wolno” i to naszej koleżance zawdzięczamy ten tytuł, że niby wolno, bo tu są same ballady, a do tego, że taka wolność w muzyce. No świetny tytuł, strasznie nam się spodobał. Ale zanim pojawiło się “Wolno”,szukaliśmy tytułu,którego częścią składową byłoby słowo “nap” Rozpoczęła się burza mózgów.”NA Pewno”,”NAPrawdę” „Napiór w operze’ no cuda wymyślali i Kubik myśli, myśli, nic nie mówi, , aż nagle krzyczy: Mam! -“NA Pudle” !!! (płyta wszak jest nagrana w całości na akustycznej gitarze..):)
Jazz zdaje się być marginalizowany na niegdyś jazzowych festiwalach - myślimy tu o Jazz Jamboree, ale to nie jedyny przypadek. Czy tak rzeczywiście jest? Co o tym sądzicie? A może po prostu to muzyka się zmienia i jazz to zamknięty okres, z którego pozostał nam duch improwizacji, nieprzewidywalności, reagowania na to co w około - a źródłem inspiracji do tworzenia może być cała historia dźwięku?
MN: Mimo, że wywodzę się, tak historycznie, z Led Zeppelin i Hendrixa, to potem, pojechałem na warsztaty do Chodzieży i zafascynowałem się jazzem. Moje pierwsze angaże w świecie jazzu to był Ptaszyn-Wróblewski, Muniak i tego typu sytuacje. Grałem mainstream i mam do tego ogromny szacunek. Do dzisiaj na moich półkach leży cała masa Miles’ów i Coltrane’ów i to jest święta rzecz. Natomiast nigdy nie wpadłem na pomysł, żeby jakoś szczególnie szukać jazzu w jazzie. Pewnie dla ludzi, którzy opisują to zjawisko jest to interesujący temat i faktycznie to się zrobiło bardzo skomplikowane.To co,według mojego mniemania, wyróżnia jazz, to nie harmonia, ani melodyka. Owszem,dajmy na to taki Charlie Parker zmienił frazowanie, ale odrębność jazzu wynika z rytmu i z pewnego feelingu. Poza tym blues, biorąc pod uwagę teorię muzyki, był bardzo ważnym aspektem, który w dużej części definiował jazz. Te specyficzne nuty, tak zwane blue notes. Ponadto akord toniczny zawierający septymę małą , który dzisiaj jest dla nas zupełnie normalnym brzmieniem, w klasycznej muzyce nie występował. Ale poza tym tzw. swing, to było coś, co definiowało jazz. Zresztą co to znaczy swinguje?Swingował na pewno Count Basie ale może także Weather Report albo Steve Coleman?
W tym momencie to, co możemy nazwać jazzem to jest w moim mniemaniu, bardzo szeroki zbiór. To jest improwizowana muzyka, grana przez ludzi, którzy znając strukturę harmoniczną i rytmiczną utworu, potrafią improwizować w sposób kolektywny. Improwizował także Mozart, Bach, Chopin - to byli jazzmani i to jacy! Tak więc nie spędza mi snu z powiek określanie jazzu w dzisiejszych czasach
Natomiast pierwsze pytanie o festiwale... Często dzieje się tak, że jeżeli organizatorzy koncertów chcą przyciągnąć ludzi, to na North Sea gra BB King, na Montreaux Festival gra na przykład Erykah Badu. Jednakże na tamtych festiwalach – tutaj pijąc trochę do naszego Jazz Jamboree tegorocznego – zdarza się headliner ze świata muzyki rozrywkowej, ale do tego jest grupa mega jazzmanów typu Hancocków, Patów, Shorterów bądź Steve’ów Colemanów , plus wielu wykonawców mniej znanych takich jak Robert Glasper, Chris Potter czy Aaron Parks, grających jazz. Nie lubię jak się dzieje tak, że ktoś nazywa festiwal jazzowym, a sprzedaje tylko muzykę z pogranicza.
Czy SA już plany, kiedy ukażą się nowe płyty, nie możemy się doczekać więcej?
RK: Pomysły już się pojawiają, na szczęście, bo ta płyta była tak wyczerpująca, że w pewnym momencie stwierdziłem, że nie wiem czy w ogóle jeszcze kiedyś coś napiszę... Pojawiły się już cztery kompozycje, czy nawet pięć,aczkolwiek zanim zabiorę się na poważnie za pracę nad następnym albumem, chciałbym jeszcze skupić się nad "Before Sunrise" i jak się uda,zagrać trochę koncertów z tym projektem…
MN: Ja chcę nagrać płytę studyjna z udziałem Roberta. Wiem na razie tylko tyle , że będzie grał zespół jazzowy i oktet instrumentów symfonicznych. Nie będzie to klasyczny kwartet smyczkowy ani kwintet dęty. Oktet, może sekstet, dziwne instrumenty – waltornia, wiolonczela może klarnet .W sprawie aranżacji pomoże mi Krzysztof Herdzin. Kompozycje mam już w większości napisane.
A czy są jakie plany na koncerty w trio?
MN: Planujemy zrobić trasę na przełomie lutego i marca.
Dziękuję wam przeogromnie za spotkanie!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.