"Fajnie być czasem w tym razem tu i teraz" - LADO w mieście

Autor: 
Kajetan Prochyra

Co to?! Trzaska dzisiaj gra?! - zapytał z lekka znieświeżony, starszy pan, poszukujący wśród zebranych w Powiększeniu tłumów, swojej czapki z daszkiem z napisem “New York”. I choć tym razem Mikołaja Trzaski na scenie zabrakło (zagra za to w niedzielę na koncercie Ohel Warszawa), coś z nowojorskiej atmosfery wisiało w powietrzu. Mimo ulewy, która przetoczyła się przez Warszawę, uniemożlwiając realizację koncertu na nadwiślańskiej BarCe i, w konsekwencji, godzinnego opóźnienia, do piwnicy przy ulicy Nowy Świat 26 przyszli fani, muzycy, dziennikarze, animatorzy i bywalcy. Warszawka? Być może. To jednak wielka wartość cyklu LADO w mieście, że choć odbywa się dopiero po raz trzeci, zasłużył już sobie na tytuł imprezy kultowej, regularnie gromadząc na koncertach nieoczywistych wykonawców pełną widownię. Ale przejdźmy do muzyki...

Wieczór otworzył koncert Pictorial Candi - znanej dotąd muzycznie z grupy ParisTetris (Candi/Tyciński/Moretti/Masecki) wokalistki, kompozytorki, pisarki - Candelarii Saenz Valiente. Zespół zaprezentował materiał ze swojej ostatniej, jeszcze ciepłej, płyty “Eat Your Coney Island”. Na scenie, obok perkusji znalazło się miejsce dla bomby, znanej z okładki solowej płyty Marcina Maseckiego “John”. W tym składzie jednak Masecki zasiada nie za pianinem, ale syntezatorami - w tym także na, kojarzonej ze światem dźwięków od elektrycznego Herbiego Hancocka, po muzyków disco-polo, keytar, czyli keyboardzie naramiennym i przeszkadzajkami.

Nie byłem dotąd największym na świecie fanem tego zespołu. Nie sposób jednak nie dostrzec charyzmy scenicznej charyzmy Candi, która w doskonały sposób kontrastuje z jej drobna posturą, delikatną urodą i wyciszona trochę anty-konferansjerką.
Z raczej chłodnym nastawieniem zasiadłem na schodach piwnicy Powiększenia. Gdy jednak koncert otworzył utwór “Explode a little bit into my arms” a po nich “Ode to Plethora”, “Check my computer”, “Paulos Raptis” czy “Time to go back home”, nie dało się już oprzeć energii tego bandu. Mimo, że wpisany w ich filozofię jest pewien element rozsypki, niedopięcia, niespodziewanego przesteru - ich moc z koncertu na koncert wzrasta a utwory zyskują jeszcze większą przebojowość w jak najlepszym znaczeniu tego słowa.

Co więcej... A gdyby tak Pictorial Candi wysłać na Eurowizję? Byłby to z jednej strony spektakularny sukces (SMSowy?) środowiska niezależnego, ale przede wszystkim czy ta największa na Starym Kontynencie landrynka nie byłaby dla Candi i jej towarzyszy doskonałym materiałem do twórczej transformacji? A my wreszcie moglibyśmy uniknąć poczucia zażenowania i tradycyjnego "nic się nie stało".

Po przerwie na scenie pojawiło się wspomniane już trio SzaZaZe. SzaZa czyli duet Paweł Szamburski (instrumenty różne z dominacją klarnetu) i Patryk Zakrocki (intrumenty różne z dominacją skrzypiec) znany m.in. z muzycznych ilustracji wczesnych filmów Romana Polańskiego, współpracy z Piotrem Cieplakiem czy dwupłytowego albumu “Przed południem, przed zmierzchem”. Ze to perkusista Hubert Zemler, którego kapitalna płyta solo “Moped” ukazała się na początku roku nakładem LadoABC.

Właśnie ten album przywołać można było, gdy 10 minutowym solo na bębnach Zemler  rozpoczął koncert SzaZaZy.
Najpier spokojnie, ale w aurze niemal rytualnej wybijał miekimi pałkami rytm na kotel i tomie.
Po chwili jednak pałki i stopa wirowały już nad membranami. Nastroje zmieniały się jeszcze kilkukrotnie w obrębie tego solo zanim do gry weszli Zakrocki na kalimbie i Szamburski, który swym klarnetem naśladował jakby szum wiatru. Gdy jednak wziął do rąk mandolinę, jej dźwięk, przepuszczony przez szereg elektronicznych pudełek przypominał dużo bardziej rockowe i bluesowe riffy najlepszych amerykańskich songów. SzaZa obszernie korzysta z loopów - zapętleń własnych partii instrumentalnych. Było rockowo, noise'owo, transowo, kreatywnie. Ich muzyka była tak mięsiście gęsta, że z perwersyjną przyjemnością można ją było kroić nożem.  

Po improwizowanym secie przyszła pora na danie główne projekcję 3 filmów małżeństwa Stefana i Franciszki Themersonów - tworzących w latach ‘30-’40 prekursorów filmowego eksperymentu. Pierwszy - “Przygoda Człowieka Poczciwego” - był doskonałym pomostem między poprzednim projektem SzaZy: oto właśnie z tego filmu swą inspirację czerpał Roman Polański, realizując “Dwóch ludzi z szafą”.
Wtedy SzaZa za współpracę podziękowała Krzysztofowi Komedzie - autorowi oryginalnej ścieżki muzycznej do filmów Polańskiego. Teraz SzaZaZe odłączyła kabel najpierw Stefanowi Kisielewskiemu a następnie Karolowi Szymanowskiemu.

Trudno im się było dziwić, bo szczególnie w przypadku filmu “Calling Mr. Smith” - zrealizowanego przez Themersonów na zamówienie rządu polskiego w Londynie, w roku 1943 - obrazu o jasnym przesłaniu anty-nazistowskim - wydawało się, że to kino stworzone na potrzeby muzyki Szamburskiego, Zakrockiego i Zemlera. Film Themersonów w tandemie z muzyką SzaZaZy sprawił, że wykorzystana w finałowych ujęciach pastela Stanisława Wyspiańskiego “Główka Helenki” przypominała bardziej “Krzyk” Edvarda Muncha. Czy to nie czas na kolejną płytę SzaZa(Zy)? DVD mile widziane!

Fajnie być czasem w tym razem tu i teraz - zapowiedział tytuł kolejnego improwizowanego utworu Paweł Szamburski. To właściwie całkiem celna definicja muzyki improwizowanej. Myślę, że przystałby na nią i Wayne Shorter, który podkreśla to jak ważne jest być, żyć w danym momencie. Świetnie też pasowało to hasło do całego wieczoru z LADO w mieście. I oby tak dalej. Koncerty w ramach cyklu odbywają się w każdy czwartek o 21:00 na nadwiślańskiej barce (w przypadku ładnej pogody) lub w Powiększeniu (gdyby aura miała nie dopisać). Wstęp na wszystkie koncerty jest bezpłatny a ich program znaleźć można tutaj.