Czynnikiem, który zbliża ludzi do RGG, jest autentyczność - wywiad z Maciejem Garbowskim

Autor: 
Piotr Wojdat
Autor zdjęcia: 
slider - Gosia Frączek

RGG obchodzi w tym roku 20-lecie istnienia. Z okazji tego wyjątkowego jubileuszu oraz premiery nowego albumu „Mysterious Monuments On The Moon” przeprowadziłem wywiad z kontrabasistą Maciejem Garbowskim. Rozmawialiśmy na temat doświadczeń, wartości i spostrzeżeń związanych z funkcjonowaniem w jednym z najważniejszych polskich zespołów jazzowych ostatnich lat.

Jakie znaczenie ma dla Ciebie jubileusz 20-lecia istnienia RGG?

Maciej Garbowski: Jako ludzie przywiązujemy dużą wagę do pewnego rodzaju symboliki. Nie ma co ukrywać, że okrągłe rocznice zawsze są pretekstem do tego, żeby coś świętować. Dla mnie bardziej magiczną liczbą niż 20 jest jednak liczba 21. Trudno mi powiedzieć dlaczego. Czy to ze względu na to, że jest to przysłowiowe oczko. W liczbie 21 jest coś nieszablonowego. Skoro już o tym mówimy, to tak naprawdę liczba 20 niczego nie zmienia. Nie miała wpływu na ostateczny kształt naszej ostatniej płyty, ani na kierunki artystyczne, które obraliśmy.

Jest to oczywiście jakieś ułatwienie, że można się legitymować wieloletnim bagażem doświadczeń. I nie mam zamiaru tego bagatelizować. Tak jak to wielokrotnie zostało zauważone i podkreślone, poprzednia płyta “Memento” było pewnego rodzaju podsumowaniem i domknięciem etapu działalności RGG. Linia czasowa nie odgrywa natomiast w naszym przypadku jakiejś ważnej roli.

Czy i jak bardzo zmieniła się Twoja filozofia grania w przeciągu tych 20 lat?      

MG: Ona się zmieniła w takim stopniu, na jaki pozwoliły mi moje możliwości i rzeczywistość, którą wokół siebie kreowałem przez ten czas. Właściwie odczytane i wykorzystane możliwości przynoszą odpowiednie  efekty i możliwość artystycznego wykonywania sztuki muzycznej na podstawie dostępnej nam w danym momencie świadomości.

Jakie wartości były dla Ciebie najważniejsze w muzyce na początku istnienia RGG? Co chciałeś przekazać swoim słuchaczom w okresie wydania albumu “Scandinavia”?

 

MG: Ważne było dokładnie to samo, co przy okazji wydania najnowszego albumu “Mysterious Monuments On The Moon”. Wielokrotnie w przypadku różnych rozmów podkreślamy, że ważny jest dla nas aspekt wolności.

“Scandinavia” to tytuł albumu i zarazem pierwszego utworu, który wykonaliśmy jako trio. W czasie pierwszego spotkania pianista przedstawił swoją kompozycję i powiedział, że to będzie “taka Skandynawia”. Utwór został opatrzony tym samym tytułem, a cała płyta ma związek z wrażeniem dotyczącym tego pierwszego spotkania. To było dla mnie takie poczucie wolności wykonawczej jeśli chodzi o kontrabas - coś w rodzaju duchowego oczyszczenia, czy wyzwolenia się z pewnego rodzaju klasycznego wykonawstwa kontrabasowego. Było to zdefiniowanie czegoś, co jeszcze wtedy nie do końca było dla mnie jasne i zbadane. Jeszcze nie miałem tej świadomości, że można wykonywać taką muzykę, a jednocześnie poczułem, jakbym grał ją od zawsze. Stało się to dla mnie naturalnym środowiskiem artystycznym. Byłem przekonany o tym, że cokolwiek się nie wydarzy, to będzie trwało. Jako kontrabasista zawsze marzyłem o tym, żeby pojawiło się na mojej drodze tzw. trio fortepianowe, ale w wymiarze nieszablonowym. Za szablon uważałem tę rzeczywistość, w której wtedy tkwiłem. Trochę akademicką, trochę zakorzenioną w chronologii tradycji muzycznej począwszy od lat 40. aż po trio Billa Evansa i Keitha Jarretta na ówczesnym objawieniu, jakim było trio Bobo Stensona kończąc. To był najistotniejszy punkt zwrotny, który określiłbym mianem oświecenia, zjawiskiem błysku. Nagle pojawiła się nowa perspektywa wykonawcza. Okazało się, że bardzo mi odpowiada i bardzo odpowiadała również Przemkowi i Krzysztofowi.

Znaczenie tego pierwszego wydawnictwa i jego zmaterializowanie w formie płytowej było ukoronowaniem początkowego etapu twórczości. Z pierwszą płytą chyba jest tak jak z pierwszą miłością. “Scandinavia” miała i ma duże znaczenie. To ona sformalizowała naszą ekspresję i ukształtowała konkretny repertuar.

Który moment działalności RGG był Twoim zdaniem przełomowym i sprawiającym, że staliście się nieszablonowym triem? A może tych momentów było kilka? Mam wrażenie, że przynajmniej początkowo próbowano was zaszufladkować jako klasyczne fortepianowe trio i pomijano ten aspekt wolności, który przyświeca waszym działaniom.

MG: Te momenty pojawiają się co chwilę. Nie doszukiwałbym się w tym jakiejś regularności. Z pewnością największy krok do przodu poczyniliśmy, kiedy w składzie personalnym RGG pojawił się Łukasz Ojdana. Był to kolejny etap definiowania wolności i skok w przód, polegający nie na patrzeniu na nasze ograniczenia wykonawcze, tylko na podejmowaniu wyzwań. Tak właśnie było w czasie przygotowań do nagrywania płyty “Szymanowski” - pierwszej płyty w nowym składzie RGG.

Wydaje się, że dużym wyzwaniem były też dla was płyty z Evanem Parkerem, Trevorem Wattsem, Samuelem Blaserem i Vernerim Pohjolą. Czy świadomość współpracy z legendami i uznanymi postaciami europejskiej sceny muzyki jazzowej i improwizowanej znacząco na Was wpłynęła?

MG: Trudno to nazwać wyzwaniem. To co charakteryzuje takie płyty jak “Live at Alchemia”, czy “Rafa” miało dużo wspólnego z wydanym w 2009 roku dwupłytowym albumem “True Story - In Two Acts”. W czasie sesji nagraliśmy 54 miniatury improwizowane, z których wybraliśmy 32.

Projekt z Evanem Parkerem nie był też pierwszą tego typu inicjatywą, w której braliśmy udział. Wcześniej na zaproszenie Adama Pierończyka w ramach Sopot Jazz Festival wykonaliśmy koncert z Matthiasem Schubertem, który nosił znamiona intensywnego free. Myślę, że tutaj również nie było konkretnego wyzwania jeśli chodzi o samo przygotowanie. W przypadku zapisu koncertowego płyty “Live at Alchemia” z udziałem Evana Parkera, to biorąc pod uwagę intensywne tempo rozwoju ekspresji przez niego zaproponowane, wyzwanie związane było z koniecznością zachowania wysokiego poziomu atencji artystycznej. Nasze przygotowanie polegało na tym, żeby oczyścić umysły ze wszelkich zbędnych czynników, które mogłyby zakłócić naszą uważność.

Niedawno odbył się koncert waszego projektu City Of Gardens z Samuelem Blaserem i Paulim Lyytinenem, który zastąpił Verneriego Pohjolę. Czy muzyka zostanie wydana w postaci albumu?

MG: Materiał koncertowy nie było rejestrowany. Płyta, która się ukaże, będzie owocem niespełna dwugodzinnej sesji nagraniowej. Odbyła się ona dzień później i zawiera pewną część repertuaru koncertowego. Z punktu widzenia energetycznego warunki studyjne przyniosły pozytywne rezultaty. Mam tu na myśli kwestie dotyczące swobody wykonawczej. Nasi goście, mimo że już się znamy, w takim zestawieniu jeszcze nie koncertowali. Można to oczywiście porównywać z pierwszą płytą wydaną w 2018 roku z udziałem Verneriego Pohjoli i Samuela Blasera, gdzie sytuacja była podobna. Panowie poznali się wtedy na godzinę przed koncertem. W tym przypadku od naszych gości aż biła euforia i duże zadowolenie z całego pobytu, a materiał na pewno będzie zjawiskowo energetyczny.

Wypowiedziałeś się już na temat 20-lecia RGG i tego, jakie znaczenie ma dla Ciebie ten jubileusz. Dlaczego nie cieszycie się z sukcesów, tylko gracie koncerty z rekordową ilością różnych projektów? Przeplatają się występy z materiałem z “Mysterious Monuments On The Moon”, z repertuarem z albumów “Szymanowski” i “Remembering Kosz”, Planetą Lema z Robertem Więckiewiczem, czy muzyką do filmu niemego “Trzy wieki” w Kinie Iluzjon. Czy macie jakieś specjalne sposoby na dostrajanie się do tych bardzo różnych przecież projektów?

MG: Do niczego się nie dostrajamy. Wspomniałeś Szymanowskiego, wspomniałeś Kosza. Gdzieś po drodze była jeszcze muzyka Zbigniewa Seiferta i okazja, żeby zmierzyć się z jego kompozycjami na pierwszej edycji Seifert Jazz Days. Nie widzimy tu jakichś specjalnych różnic w formie mobilizacji. Cały czas jest ona tak samo wysoka. Te wszystkie czynniki, które charakteryzują nas jako muzyków i pokora, z jaką podchodzimy do muzyki, sprawia, że to funkcjonuje w odpowiednim dla nas kształcie.

Padło takie pytanie zaraz po naszym koncercie w ramach niemego kina - ile czasu pracowaliśmy nad repertuarem i ile razy widzieliśmy film. Tymczasem z założenia filmu nie chcieliśmy wcześniej zobaczyć, żeby zachować najwyższą ciekawość poznawczą. Podeszliśmy do tego z pełnym zaufaniem do siebie nawzajem, tak jak to zwykliśmy robić już od 20 lat. Wszystkie wspaniałe rzeczy, które działy się w ostatnich latach, mają wspólny mianownik w uważności i przenikliwej znajomości siebie. To jest spoiwo, które sprawia, że przy podejmowaniu wyzwań jesteśmy, przy zachowaniu pewnej pokory, pewni swego.

Wyobraźmy sobie, że spotykasz się ze słuchaczem, który nie zna żadnej płyty RGG. Który albumu poleciłbyś mu na dobry początek i dlaczego?

MG: Zdecydowanie najnowszy. Co nie oznacza, że poprzednie są nieaktualne. Na każdym kolejnym albumie (a wydanych jest już 12) wybrzmiewa coś, będącego konsekwencją treści z poprzedniej płyty. Gdybym miał możliwość spędzenia większej ilości czasu z osobą zainteresowaną naszą dyskografią, to być może zastosowałbym chronologię. Zacząłbym wówczas od “Scandinavii”, a potem krok po kroku tłumaczyłbym, jak dzięki muzyce z kolejnych wydawnictw RGG się zmieniało.

Czynnikiem, który zbliża ludzi do poznania RGG, jest autentyczność. Bez względu na aktualnie wykonywany repertuar. Coraz rzadziej spotykamy się ze stwierdzeniem, że nasza muzyka jest trudna, a coraz częściej przychodzą do nas słuchacze, którzy mówią, że odbyli interesującą podróż. Spotykamy się też ze stwierdzeniami, że doświadczanie naszej muzyki przywołało wspomnienia, a energia i jedność na scenie przełożyła się na pozytywne emocje.