Ciężko pracuję, aby tworzyć szczerą muzykę bez względu na sytuację - wywiad z Jaimie Branch

Autor: 
Piotr Wojdat
Autor zdjęcia: 
Mark Pallman (mat promocyjne)

Jaimie Branch to jedna z najciekawszych postaci młodego pokolenia artystów jazzowych ze Stanów Zjednoczonych. Rozgłos i pochlebne opinie recenzentów zyskała za sprawą albumu “Fly or Die”, który został wydany w 2017 roku. 10 lipca 2021 roku wystąpi w warszawskim klubie Stodoła w ramach Warsaw Summer Jazz Days.

 

Pamiętam Twój energetyczny koncert we Wrocławiu z 2018 roku. To było dawno temu, ale czy pozostały po nim u Ciebie jakieś wrażenia?

Jaimie Branch: To był świetny koncert i pierwszy mój raz w Polsce. Ludzie nie mogli być milsi. Spotkałam kilka młodych dziewczyn, które dopiero zaczynały grać na trąbce i kazały mi podpisywać płyty - to było bardzo słodkie i dobrze było wiedzieć, że dzieci się w coś takiego bawią!

Miałam nieszczęście przed tym koncertem, kiedy mój ustnik wypadł z mojej tuby w pokoju hotelowym i dostałam drobnego ataku paniki. Na szczęście promotor szybko zabrał mnie z powrotem do hotelu i mój ustnik leżał na podłodze mojego pokoju! To była straszna chwila! (śmiech).

Co lubisz w Polsce i polskiej publiczności?

JB: Polscy ludzie żyją muzyką! Kiedyś w Europie mieliśmy do czynienia z bardzo powściągliwą publicznością, która cieszy się muzyką, ale nie komunikowała tego muzykom prawie do końca koncertu. W Polsce czułam, że ludzie są z nami od początku do końca. Jest to wspaniałe uczucie połączenia - jakbyśmy wszyscy surfowali razem na tej samej fali.

Czy znasz polską scenę? Czy jest jakiś muzyk, z którym chciałabyś współpracować?

JB: Muszę przyznać, że jestem tylko trochę świadoma tego, co dzieje się w Polsce, ale zawsze kochałam twórczość trębacza Artura Majewskiego i perkusisty Kuby Suchara. Mam też młodego przyjaciela, pianistę Kamila Piotrowicza i od jakiegoś czasu staramy się nawiązać współpracę – pandemia naprawdę położyła kres tym wysiłkom, ale może czas spróbować jeszcze raz!

 

Czytałem, że Twoi ulubieni trębacze to Booker Little, Miles Davis i Axel Dörner. Czy to prawda? Jeśli tak, to dlaczego?

JB: To znaczy, nie można zapomnieć o Donie Cherrym! Wszyscy wymienieni muzycy mają niezaprzeczalny swój dźwięk. Miles Davis jest często naśladowany, ale nigdy nie jest kopiowany, to niemożliwe, że może być tylko jeden. Booker Little był prawdopodobnie najbardziej utalentowanym i wybuchowym trębaczem z lat pięćdziesiątych i żałuję, że nie żył dłużej. Niestety zmarł w wieku 23 lat w 1961 roku z powodu choroby krwi - ale jego pełne brzmienie i elastyczność harmoniczna są obecne w nagraniach. Szkoda, że wszyscy nie słyszeliśmy więcej! Axel Dörner ma jedyny w swoim rodzaju sposób na granie rozszerzonych technik, w których jego wielogłosowość może wypełnić pomieszczenie tak, że u nikogo innego tego nie usłyszysz.

A potem jest Don Cherry. Don, człowiek, legenda. Don miał zdolności do grania wszystkich harmonii, które ludzie grali w latach 60., ale chciał iść własną drogą, wykuć własną ścieżkę, grać swoją muzykę i nikogo innego. Jego koncepcja dźwiękowa, od tuby, przez głos, po wynalezione instrumenty, jest jasna jak dzień – od razu wiesz, że to po prostu wychodzi Don Cherry. Ostatnio mam obsesję na punkcie jego albumu „Om Shanti Om”. Czysta dusza.

Twoja muzyka jest nowoczesna, kreatywna, ale to co najbardziej rzuca mi się w uszy to to, że jest przepełniona emocjami. Czasami jest surowo, posępnie i gniewnie, ale jest też miejsce na liryczność i żartobliwy ton. Czy emocjonalna strona Twojej muzyki jest dla Ciebie ważna?

JB: Jestem osobą emocjonalną i ciężko pracuję, aby tworzyć szczerą muzykę bez względu na sytuację. Więc tak, moja muzyka jest emocjonalna, ale to nie jest tak, że zamierzam tworzyć muzykę emocjonalną. Postanowiłam tworzyć muzykę od serca i jestem osobą emocjonalną, ok?

Od kiedy pamiętam, w Twojej muzyce wyczuwalna jest punk rockowa energia. Czy w przeszłości słuchałeś tego rodzaju muzyki?

JB: O tak. Jak byłam nastolatką, moje pierwsze zespoły grały w całości punk rock, hardcore punk lub hardcore punk ska - mam to we krwi.

W maju wydałaś album „Fly or Die Live”. Gdzie została nagrana ta płyta koncertowa i dlaczego zdecydowałaś się na to, żeby ujrzała światło dzienne?

JB: Album został nagrany w Zurychu, w Szwajcarii, 23.01.2020. Zdecydowaliśmy się go wydać, ponieważ A) był to świetny koncert, który obejmował wszystkie nasze wcześniej nagrane materiały i B) podczas pandemii brakowało koncertów. To był odpowiedni moment, aby zaprosić ludzi do wysłuchania koncertu na żywo, choć z płyty winylowej.

Jak pracuje się z perkusistą Jasonem Nazarym? Jako Anteloper tworzysz muzykę niemal futurystyczną...

JB: Jason Nazary jest jednym z najlepszych perkusistów i jedną z najbardziej kreatywnych osób, z którymi miałam przyjemność pracować. Tak, Anteloper tworzy muzykę przyszłości dla ludzi - ale pochodzi z tej samej studni, po prostu jest to muzyka przefiltrowana przez inny obiektyw.

Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

JB: Jedziemy w trasę! W lipcu będziemy w Warszawie. Kiedy wracam do domu, pracuję nad uruchomieniem nowego studia prób na Brooklynie po tym, jak straciłam swoje podczas pandemii i piszę nową muzykę! Pracują też nowe zespoły i to wszystko jest bardzo ekscytujące. Nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę wszystkich moich polskich przyjaciół!