Cello Jazz na Chłodnej25

Autor: 
Kajetan Prochyra

Trzy wiolonczele, trzy stojaki i nuty i trzech młodych muzyków - Krzysztof Lenczowski, Jan Stokłosa i Mikołaj Pałosz. Właśnie nazwisko tego ostatniego, współtworzącego kreatywne grupy takie jak Eclipse Trio czy Osaka Vacum, zachęciło mnie posłuchania jak to trio gra jazz - Cello Jazz.

Krzysztof Lenczowski to wiolonczelista Atom String Quartet - dla wielu tegorocznego objawienia jazzowej sceny. Jan Stokłosa grywa jako solista oraz kameralista gra w kwartecie “Fair Play”, współpracuje z Sinfornią Varsovią. Mikołaj Pałosz obok koncertów z Ray’em Dickaty’m i Pawłem Szpurą gra muzykę współczesną. Ma na koncie solową płytę Cellovator. Mówiąc krótko trójka młodych zawodowców i otwartych muzyków. 

Na ich koncert złożyły się głównie standardy jazzowe - od otwierającego Davisowe “Kind of Blue” - “So what” , przez “One day my prince will come”, “Spain” Corei, “Chameleon” Hancocka, “St. Thomas” Sonny’ego Rollinsa, czy “My funny Valentine”. Między wierszami zmieściło się też “Pod Papugami” oraz “Bachianas Brasileiras no. 5” Heitora Villa-Lobosa, znane także z płyty Wayne’a Shortera “Alegria”.

Na wstępie Krzysztof Lenczowski powiedział do zgromadzonych, że granie jazzu na trzy wiolonczele jest niezwykle trudne a wiolonczela to kompletnie nie-jazzowy instrument. To grajcie co innego! - padła celna riposta z sali. Erik Friedlander jakoś sobie radzi. Yo-Yo Ma również nie narzeka.

Panowie podeszli do tematu jazzowych standardów poprawnie do bólu. Nie da się im oczywiście odmówić talentu, techniki, opanowania instrumentu, ale twórczego pomysłu na jazzowe standardy, z przykrością - tak. Stokłosa grał pizzicato linię basu, Lenczowski z zapałęm opukiwał pudło rezonansowe instrumentu a Pałosz grał motyw. Wow. Częściej jednak panowie grali w duecie (pierwotny skład projektu Cello Jazz: Stokłosa-Lenczowski). Mikołaj Pałosz dołączał się gdy utwór powracał do tematu. Szczególnie bolesne było wykonanie “My funny Valentine” - delikatna, subtelna, miłosna kompozycja zabrzmiałą w piwnicy Chłodnej jak marsz przesmutno-defiladowy. W Rollinsowym "St Thomasie" panowie wykonali pastisz wolnej improwizacji, humorem rodem z Filharmonii Dowcipu Waldemara Malickiego - tylko konferansjerka była słabsza.

Najlepiej zabrzmiała tego wieczora autorska kompozycja Jana Stokłosy pt. “Metamorfozy” a także, wcześniej nie planowane “Night in Tunesia”. W pozostałych utworach zabrakło spontaniczności, energii, zaskoczenia - tego by muzyka działa się tu i teraz a nie w nutach i salach prób. A przecież i Atom String Quartet i Mikołaj Pałosz pokazują jak improwizować, grać twórczą muzykę jazzową, improwizowaną na wiolonczeli. 

Nie każę wszystkim grać awangardy czy free, ale jeśli przychodzi grać standardy, warto zadać sobie pytanie: po co? Bo mamy 3 wiolonczele, umiemy grać i groović? To odpowiedź tylko na pytanie "dlaczego?". Trudno nie wspomnieć przy tej okazji niedawnego koncertu standardów jazzowych w wykonaniu tria Masecki/Tymański/Moretti. Tamten koncert w porównaniu z Cello Jazzem był byćmoże żaden pod względem muzycznym. Był tam jednak pomysł - może się on podobać lub nie, można go uznać za żenadę czy kpinę - ale było jasne po co to robią, co chcą osiągnąć. Słuchając koncertu Cello Jazz przypomniał mi się znowu tekst Nicholasa Paytona "On why jazz isn't cool anymore". Wiolonczeliści zaprezentowali chyba dokładnie taką muzykę, jaką krytykuje Payton - jazz, który jest martwy.