Jazzowa Jesień: Iro Haarla Quintet

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski, fotowyprawy.com

Jeśli mogę sobie pozwolić na nieco jawnej pierwszoosobowej narracji, program czwartego dnia Jazzowej Jesieni był dla mnie szczególny. Podczas jednego wieczoru posłuchać mogłem muzyki, od której moja przygoda z jazzem się zaczęła - gwiazdy wydawnictwa ECM w kwintecie Iro Haarli -  oraz tej, która pochłania mnie dziś - amerykańska nowa muzyka kreatywna w wykonaniu Craig Taborn Trio.

Iro Haarla, kompozytorka, pianistka i harfistka swój kwintet zaczęła budować jeszcze w latach 90tych, u boku swego męża Edwarda Vesali - jednego z największych perkusistów jazzowych Starego Kontynentu, wieloletniego współpracownika m.in. Tomasza Stańko (choćby na płytach “Twet” czy “Balladyna”). Już wtedy towarzyszyli im Trygve Seim - znakomity saksofonista, wtedy obiecujący junior norweskiej sceny jazzowej - i Ulf Krokfors - fiński kontrabasista, współpracujący z Haarlą i Vesalą od czasów zespołu Sound and Fury. Wkrótce potem dołączył do zespołu Mathias Eick - trębacz, jeden z filarów nu-jazzu spod znaku Jaga Jazzist. Śmierć Vesali w 1999 roku przerwała pracę grupy, ale po pewnym czasie muzycy postanowili dalej razem grać. Na perkusji dołączył do nich Jon Christensen - synonim europejskiego jazzu, którego dyskografia jest właściwie kompletnym zapisem najważniejszych nagrań ECM od lat 70tych i “Afric Pepperbird” z kwartetem Jana Garbarka, przez płyty z Keithem Jarrettem, Charlsem Lloydem, Bobo Stensonem, Terje Rypdalem, po lata 90te i “Litanię” Tomasza Stańko z muzyką Krzysztofa Komedy.
Pierwsza płyta kwintetu Iro Haarli “Northbound” ukazała się nakładem ECM w roku 2004. Kolejna - “Vespers” w kwietniu tego roku. Jej wydanie było pretekstem do zaproszenia zespołu na Jazzową Jesień do Bielska Białej.


Koncert rozpoczął Jon Christensen, który uderzeniami dłoni wprawiał w drganie blachy swojego zestawu perkusyjnego. Po chwili dołączył do niego Ulf Krokfurs, bardzo mocnym, mięsistym dźwiękiem wchodząc w ten skandynawski wariant "drum'n'bassowego" duet. W tle towarzyszyła im Iro Haarla na harfie a wreszcie na całości tej konstrukcji położyli swój ton Trygve Seim i młody trębacz norweski, brytyjskiego pochodzenia - Hayden Powell.
Niedługo potem rozbrzmiał, znany z płyty “Vespers” motym “Music from a distant shore”. Zapowiadając go Iro Haarla podkreśliła, że choć to ona stoi za kompozycjami, które wykonuje zespół, równie ważna jest z jednej strony interpretacja muzyków, jak i atmosfera, którą tu i teraz tworzą wszyscy zgromadzeni na sali.


Udało się chyba Skandynawom sporą część publiczności zaczarować siłą liryki, oniryczności i przede wszystkim wewnętrznego spokoju. Dla mnie jednak koncert ten był pewnym rozczarowaniem, nie tyle związanym z muzykami, co z konfrontacją własnymi dawnymi muzycznymi fascynacjami.
Muzyka ta bowiem okazała się całkiem prosta, tradycyjnie oparta na podziałach “motyw, solo jedno, solo drugie, improwizacja, motyw...“ Brakowało mi w niej ognia, zadziarności, pasji czy transu. W transie cały czas zdawał się być jedynie Jon Christensen, który mimo 68 lat, cały czas słuchał i jednocześnie nieustannie malował dźwiękiem. Nie starał się “wpasować” w muzyczne ramy, tylko grał jak czuł - grał free. Nie bał się niespodziewanie skupić uwagi na sobie, wprowadzić w ten mglisty pejzaż coś nieprzewidywalnego, od hałasu po tętniący, jakby rytualny rytm. W pewnym momencie, ten, nie wypominając - starszy Pan, który po koncercie bardzo ostrożnie się kłaniał a za kulisami lekko kulał, zagrał solo tak intensywne, że niewielki fragment pałeczki odłamał się i poleciał w stronę widowni.

Żadnemu z muzyków Haarli, z leaderką na czele - szczególnie gdy siadała za klawiaturą fortepianu - nie można odmówić ani talentu, umiejętności czy przede wszystkim wrażliwości. Znakomity był Trygve Seim, szczególnie gdy utworze “Satoyama” swój saksofon tenorowy zamienił na sopran. (Warto dodać, że od czasów sesj zdjęciowej do płyty "Purcor", nie golił brody, czego efekt w stylu ZZ Top mogliśmy podziwiać w Bielsku). Młody trębacz Hayden Powell grał mocnym, zdecydowanym, niebanalnym dźwiękiem. Krokfurs na kontrabasie grał czujnie i bogato.
Haarla żegnając się z publicznością i dziękując za bardzo dobre przyjęcie jej muzyki, życzyła wszystkim “przede wszystkim spokojnej nocy” i taki spokojny wieczór nam ofiarowała, wieńcząc go na bis kołysanką “Light in the Sadness” z pierwszej płyty kwintetu. Kto szuka w muzyce przede wszystkim nastroju, lekkości, pejzażu - ten na pewno znalazł go w “Vespers”. Ja jednak gonię dziś za ogniem transu i pasji, a tego w tym projekcie mi zabrakło. Po przerwie zostało mi to wynagrodzone z nawiązką, tak wielką, że ciężko mi było potem dojść do siebie.