Ash

Autor: 
Maciej Karłowski
Mat Maneri Quartet
Wydawca: 
Sunnyside
Data wydania: 
11.08.2023
Dystrybutor: 
Sunnyside
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Mat Maneri - viola Lucian Ban - piano John Hébert - bass Randy Peterson - drums

W 2019 roku Mat Maneri zbudował swój kwartet z rumuńskim pianistą Lucianem Banem, Johnem Hebertem na kontrabasie i Randym Petersonem na perkusji. Powstała wówczas płyta Dust. Album szeroko komentowany i doceniony. Cztery lata później w nasze ręce trafia płyta Ash będąca drugą odsłoną dokonań czteroosobowego bandu Maneriego. Obydwa albumy wydane zostały nakładem amerykańskiej oficyny Sunnyside Communication, podobnie zresztą jak i większość płyt dokumentujących długą muzyczną przyjaźń Maneriego z Lucianem Banem.

Moim zdaniem ukazanie się Ash to wyraźna sugestia, że na jazzowej/improwizowanej scenie pojawił się ważny i mający cechy working bandu zespół. To bardzo dobra informacja zarówno dla miłośników talentu Maneriego, jak i wszystkich tych, którzy wysoko cenią sobie kontakt z muzyką zagraną z wirtuozerską precyzją i jednocześnie ogromnie intrygującą.

Dla mnie to też sprawa ważna, ponieważ uważam Maneriego za jednego z najbardziej oryginalnych muzyków na amerykańskiej scenie, prawdziwie wybitnego improwizatora, a także artystę dysponujacego zdumiewającym i imponującym w swym rozmiarze horyzontem więdzy i wyobraźni muzycznej. Co szczególnie ważne też, nieulegającym pokusie stawania na czele swoich bandów w roli lidera traktującego resztę jak tło dla własnych popisów. Właściwie tu w ogóle nie ma popisów i albumu Ash niesposób rozpatrywać w takich popisowych kategoriach. Jest za to coś, co w moim odczuciu jest sprawą kluczową w ogóle w całym kolektywnym procesie twórczym, a mianowicie głębokie zrozumienie wagi wspólnej kreacji. Maneri daje swojemu zespołwi miejsce i czas aby razem budowali architekturę muzyki, i potem razem architekturę tę nasycali treścią.

Można odnieść wrażenie, że muzyka rodzi się tu z niczego, wyłania się stopniowo i na naszych oczach ewoluuje w sposób bardzo nieinwazyjny. Powstaje niespiesznie oraz z jakąś niebywała troską o szczegóły, w bardzo szeorkim planie, w którym niesposób wskazać lidera, ani też nie sposób któremukolwiek z uczestników przydać większego znaczenia. Pomiędzy  partiami poszczególnych muzyków wytwarza się naturalna przestrzeń, o którą wszyscy dbają jak o kruchą istotę, cenniejszą niż wszysko inne, cenniejszą nawet niż ich osobiste potrzeby ekspresji. Z taktu na takt i z wielką ostrożnością pozwalają osiedlać w tej przestrzeni najróżniejszym dźwiękom i wyobrażam sobie, że przypatrują się stworzonym przez siebie formom z podziwem, szczerze zafascynowani kształtami jakie te przybierają i sposobem w jaki potem funkcjonują w rodzacym się świecie! To piękna mikromuzyka. Bardzo osobna i ogromnie oryginalna opowieść dźwiękowa.

Nie twierdzę, że wpisuje się ona w kanony klasycznego piękna, ale jeśli ktoś chce spędzić czasz z narracją bardzo nie nasze czasy i stojącą zdecydowanie wbrew cywilizacyjnym wzmożeniom, to jest to muzyka, o której warto poważnie pomyśleć. Tym poważniej, że jej bogactwo można odkrywać nieustannie na nowo. A zamykjacy album utwór Cold War Lullaby zapętlić prawie na zawsze.

1. Ash, 2. Dust To Dust, 3. Earth, 4. Brahms, 5. Glimmer, 6. Moon, 7. Cold War Lullaby.