Znowu pada. A ja znowu w drodze. Jadę ostrożnie, jestem trochę zmęczony, a droga w jakimś makabrycznym remoncie. Światełka, mające pomagać mi omijać kolejne przeszkody, oślepiają. Jedna strzałka, która chyba powinna pokazywać kierunek kolejnego skrętu radośnie mruga w drugą stronę. To pewnie jakaś alegoria życia, ma jakieś drugie dno. Czy coś takiego. No dobrze, po prostu uważam.
Kiedy Ray Charles wydawał w 1962 roku płyty dwa woluminy „Modern Sound in Country and Western Music” to była to rewolucja. Bożyszcze czarnej społeczności z utworami białej Ameryki i sekcjami smyczkowymi napisanymi jakby na zlecenie z Hollywood. To się w ówczesnych głowach, ani czarnych, ani białych zbytnio nie mieściło. Ale to było ponad pół wieku temu.
Było właściwie tylko kwestią czasu, kiedy wielki Herbie Hancock sięgnie po piosenki Joni Mitchell. Muzyczna przyjaźń między nim a kanadyjską ikoną muzyki rozrywkowej trwa nieprzerwanie od niemal 30 lat, kiedy po raz pierwszy się spotkali w legendarnym już dziś przedsięwzięciu Joni Mitchell – Mingus". Ona też legła u podstaw najnowszej płyty Hancocka. „River: The Joni Letters" w całości jest poświęcona twórczości Mitchell oraz muzyce, która artystkę w szczególny sposób inspirowała – stąd obecność m.in.
Dziś do sklepów trafia najnowsza płyta słynnej wokalistki Madeleine Peyroux. Jak piszę wydawca album The Blue Room zawiera pełne emocjonalnej głębi interpretacje utworów Raya Charlesa, a także innych wielkich artystów, w tym Randy’ego Newmana i Leonarda Cohena. Każdy z jedenastu utworów zawartych na tej płycie przywołuje echo oryginalnej kompozycji i jednocześnie stanowi jej nowe ujęcie.
To była jedna z najbardziej elektryzujących informacji w światowym show-biznesie. W lipcu 2007 roku ogłoszono wszem i wobec, że kolejną gwiazdą firmy Hear Music będzie jedna z największych artystek wszech czasów – Joni Mitchell. Pikanterii dodawał fakt, że Hear Music to płytowy oddział ogromnego konsorcjum Starbuck dostarczającego światu parzonej na milion sposobów kawy. „Kolejna kawiarniana gwiazda” zagrzmieli dziennikarze, których pamięci nie uszły okoliczności wycofania się siedem lat temu Joni Mitchell z muzycznego biznesu.
Z Leonardem Cohenem sprawa jest trudna. Głównie dlatego, że sięganie po jego piosenki to mierzenie się z historią, legendą i pomnikiem, a to samo w sobie może nieść, oprócz oczywistej przyjemności mierzenia się ze znanymi przebojami, także sporo frustracji i w końcu również przysporzyć wielu nieprzyjemności. Dlaczego? Ano dlatego, że legendy i pomniki można w Polsce tylko czcić, wielbić i poddawać co najwyżej wzniosłej rekapitulacji.
Lora Szafran, jedna z najwybitniejszych polskich wokalistek jazzowych, przy okazji premiery swojej nowej płyty z utworami Leonarda Cohena, postanowiła spotakać się z miłośnikami dobrej muzyki w Jazzarium Cafe! Dziś, w sobotę, o godzinie 20:00 zapraszamy na spotkanie z artystką oraz jej minirecital.
Lora Szafran, znakomita jazzowa śpiewaczka, artystka, której głos się podziwia i chwali, jest jednocześnie osobą, o której wcale nie jest tak głośno, jak powinno być. Dlaczego?
Ciężko być synem sławnego człowieka, a co dopiero Leonarda Cohena. Jak skomplikować sobie życie jeszcze bardziej? Zostać wokalistą. Adam Cohen nagrał właśnie swoją kolejną płytę, która tym razem mierzy się wprost z twórczością ojca. Jak mówi autor: Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie ale czuję jakbym w końcu odkrył mój prawdziwy głos i dlatego traktuję płytę „Like A Man” jako mój debiut.