Sekrety życia według Leonarda Cohena
Z Leonardem Cohenem sprawa jest trudna. Głównie dlatego, że sięganie po jego piosenki to mierzenie się z historią, legendą i pomnikiem, a to samo w sobie może nieść, oprócz oczywistej przyjemności mierzenia się ze znanymi przebojami, także sporo frustracji i w końcu również przysporzyć wielu nieprzyjemności. Dlaczego? Ano dlatego, że legendy i pomniki można w Polsce tylko czcić, wielbić i poddawać co najwyżej wzniosłej rekapitulacji. To naprawdę realne zagrożenie i płynie ono nie tylko od panów krytyków, ale również wprost od słuchaczy, którzy wciąż jeszcze potrafią zmyć artyście głowę, że podnosi rękę na świętość.
Dodatkowy kłopot z Cohenem, rzecz jasna, jest wówczas, gdy ma się chęć jego piosenki zaśpiewać. Tutaj trudność jest zupełnie fundamentalna, ponieważ tak naprawdę nie bardzo wiadomo, do czego się odnieść, ponieważ wielki Leonard raczej nie tyle śpiewa ot taką np. słynną „Suzanne” czy „Thousand Kisses Deep”, co je melodeklamuje. Śpiewając więc Cohena, jest spora szansa, że nada się jego dziełom charakter piosenki śpiewanej po raz pierwszy.
Jakby tego było mało, to pozostają jeszcze teksty. Te są długie albo bardzo długie i najczęściej niekoniecznie łatwo poddające się upiosenkowieniu. Można oczywiście próbować spiewać je po angielsku albo poszukać dobrych tłumaczeń. To także mogą być schody. Na domiar złego pisał je mężczyzna i to jeszcze z męskiego punktu widzenia, więc gdy dodatkowo na pomysł śpiewania Cohena wpadnie kobieta, to mamy szaradę, którą wcale nie będzie łatwo rozwiązać.
Co więc robić? Sądzę, że całkiem niezłe rozwiązanie zaproponowała Lora Szafran powracająca na płytowy rynek po kilkuletniej przerwie. Sprawa wygląda tak: po pierwsze, Lora słynne Cohenowskie hity śpiewa, po drugie, robi to po polsku, po trzecie, korzysta z dobrych tłumaczeń Macieja Zembatego, Daniela Wyszogrodzkiego i Pawła Orkisza. Po czwarte, nie trzyma się kurczowo oryginalnych aranżacji, ba, czasami nawet daleko od nich odchodzi, jak choćby w przypadku „Dance Me To The End of Love”, który na potrzeby płyty „Sekrety Życia według Leonarda Cohena” przybrał tytuł „Tańcz mnie po miłości kres”, gdzie rytmika walca zastąpiona zostaje tanecznością typu latino. Co jednak ważne, nie robi tego ostentacyjnie i na siłę.
Z dalszej perspektywy patrząc, co także mnie cieszy, Lora Szafran wydaje się nieszczególnie przejmować, że robi zamach na świętość. I ja szczerze takiej postawie sekunduję. Bądźmy szczerzy, próba replikowania czegokolwiek, tym bardziej tak wyrazistych jak Cohen osobowości, to pomysł z natury marny i mający bardzo krótkie nogi. Ostatecznie, jaki sens ma klęcznie przed pomnikami? Tylko plecy i kolana od tego bolą, a pomniki dalej są zimne i martwe. A przecież i Cohen i jego muzyka wciąż żyją i nieźle się mają. Pozostaje oczywiście osobna kwestia, czy na wszystkie pomysły Lory Szafran oraz Miłosza Wośko – aranżera i producenta całości zechcemy dać nasze przyzwolenie, ale tę sprawę niech już każdy rozstrzygnie sam.
1. Goście, 2. Zuzanna, 3. Zamglone życie, 4. Na tysiąc pieszczot w głąb, 5. Tańcz mnie po miłości kres, 6. Kto w płomieniach, 7. Jeśli wola twoja, 8. Gdzieś na serca dnie, 9. Oto jestem,
10. Słynny niebieski prochowiec, 11. Alleluja, 12. Odchodzi Aleksandra
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.