Truizmem będzie stwierdzenie, że tegoroczny program stołecznego festiwalu Ad Libitum zapowiadał się interesująco. Z jednej strony było tak rzecz jasna ze względu na artystyczną rezydencję kontrabasistki Joëlle Léandre, z drugiej – z uwagi na aż trzy koncerty Barry'ego Guya ujęte w kontekst świętowania jego 70. urodzin, z trzeciej wreszcie – zważywszy bogactwo innych nazwisk ze świata muzyki improwizowanej, które w większych i mniejszych składach miały wystąpić: Marilyn Crispell, Agustí Fernández czy Trevor Watts.
14 października, ostatniego dnia 12. edycji festiwalu Ad Libitum, w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej czekają nas trzy koncerty. Wieczór rozpocznie Liquid Quintet, po któtym na scenie wyjdzie duet Barry Guy i Joëlle Léandre. Na zakończenie usłyszymy Joëlle Léandre Tentet, z kompozycję "Can You Hear Me?".
13 października, drugiego dnia 12. edycji festiwalu Ad Libitum, w Centrum Sztuki Współczesnej, w Warszawie wystąpi duet Dagna Sadkowska i John Edwards. Następnie usłyszymy kwartet, na czelel którego stanął Trevor Watts i Veryan Weston. Na zakończenie wieczoru usłyszymy trio Barry Guy, Marilyn Crispell i Paul Lytton.
12 października startuje 12. edycja festiwalu Ad Libitum. Pierwszego dnia w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej wystapi Barry Guy i Agusti Fernandez. Drugim koncertem wieczoru będzie występ Joëlle Léandre, której towarzyszyć będzie Krzysztof Knittel oraz muzycy z grupy warsztatowej.
Co jest takiego fascynującego w takich płytach jak ta? W tym, że aż kipią od pomysłowości, dramaturgii i zwartej narracji. Punktem wyjścia dla twórców jest na “Deep Memory” współczesna jazzowa improwizacja, ale myliłby się ten, kto sądzi, że na tym kontrabasista Barry Guy, pianistka Marylin Crispell oraz perkusista Paul Lytton poprzestają. Wachlarz dźwięków na wydanym przez szwajcarską oficynę Intakt Records albumie należy do tych naprawdę imponujących, a źródło inspiracji wydaje się niemal niewyczerpane.
W zamierzchłych jazzowych czasach sytuacją zupełnie typową były codzienne czy cotygodniowe występy tegoż samego zespołu, w tymże samym miejscu i dla tej samej publiczności – nazywało się to rezydencją. Słuchacze spragnieni dźwięków i nocnych wrażeń tłumnie przybywali posłuchać kolejnego koncertu Charliego Parkera czy kwartetu Monka z Coltranem.