Verneri Pohjola - to muzyka wybrała mnie.

Autor: 
Urszula Nowak
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Niedawno zachwycaliśmy się albumem "Hic Et Nunc" ELMY, czas byśmy choć odrobinę przybliżyli postać muzyka, który dodał tajemniczości i liryzmu całemu projektowi. Verneri Pohjola - fiński trębacz jazzowy, syn znanego basisty Pekki Pohjoli - opowiada m.in. o swojej fascynacji  muzyką Tomasza Stańki, o tym, dlaczego Skandynawia jest inspirująca dla twórców, a także o tym, co dodało mu wiary we własne siły u progu muzycznej kariery.

Kiedy zrozumiałeś, że jazz jest muzyką dla Ciebie?

To docierało do mnie powoli i stopniowo. Nie było jednej konkretnej chwili, w której zdałbym sobie z tego sprawę. Zawsze lubiłem improwizować, nawet gdy byłem dzieckiem. Dopiero jako nastolatek na poważnie zainteresowałem się muzyką, zacząłem ćwiczyć, coraz więcej i więcej, a także słuchać muzyki. Gdy miałem 17 lat po raz pierwszy usłyszałem płytę "Return of The Brecker Brothers”. Pomyślałem, że to brzmi wspaniale. Nie do końca rozumiałem wtedy tę muzykę, ale bardzo mi się podobała. Słuchałem jej codziennie po powrocie ze szkoły, w kółko... Tak byłem nią podekscytowany.

 

Których wykonawców słuchałeś będąc młodym chłopakiem?

Moja mama słuchała najczęściej Chicka Corei oraz zespołu Manhattan Transfer. Jej ulubionymi albumami były „The Mad Hatter" i „My Spanish Heart" amerykańskiego pianisty. Oba bardzo silnie zapadły w mojej świadomości emocjonalnej. Moim niekwestionowanym numerem jeden był jednak Queen. Uwielbiam ich albumy. Prawie wszystkie... Nie ma innego zespołu, który przemawia do mnie w takim stopniu. To muzyka niezwykle inspirująca i motywująca do działania.

Czy był w Twoim życiu taki moment, kiedy pomyślałeś "będę basistą, podobnie jak mój ojciec"?

Nie, zupełnie nie. Nigdy nie chciałem być basistą. Zawsze miałem szacunek do ojca i do tego, co robi, ale chciałem być kimś innym niż on. Właściwie.... To muzyka wybrała mnie, jeśli wiesz co mam na myśli. Nawet po rozpoczęciu studiów muzycznych nie byłem przekonany, czy chcę wieść życie muzyka, miałem poważne wątpliwości. Kilka razy podejmowałem decyzję, że nie będę zajmował się tylko muzyką, ale zawsze wracałem. Nawet jeśli w swoim przekonaniu nie byłem tak dobry, jak chciałem być. Chyba nadal nie jestem... Myślę, że w tym wszystkim właśnie o to chodzi, codziennie oczekiwać, że będzie się lepszym.

 

Twój pierwszy zespół?

Mój pierwszy zespół nazywał się "Backover". Graliśmy moje kompozycje w stylu pop i fusion. Mieliśmy czterech trębaczy, jednego puzonistę, keyboard, gitarę, bębny i bas elektryczny. Zastanawiam się, czy mam gdzieś jeszcze zachowane nasze dema… Ale to było bardzo dawno i dalece odbiega od wyobrażenia o zespole, którego chciałbym słuchać dzisiaj. Mój pierwszy poważny zespół to historia z okresu studiów (ten band nadal istnieje) - Ilmiliekki Quartet z  Tuomo Prättälä na fortepianie, Olavi Louhivuori na bębnach i Antti Lötjönen na basie. Nagraliśmy wspólnie cztery albumy, trzy dla fińskiej wytwórni TUM Records i jeden z wokalistką Emmą Salokoski dla innej oficyny - Suomen Musiikki. W tym składzie dorastałem do bycia profesjonalnym muzykiem. Zwyciężyliśmy w Young Nordic Jazz Comets w 2001 roku, co było naszym pierwszym poważnym sukcesem. Potem zagraliśmy bardzo dużo ważnych koncertów, jak na tak młody zespół (ja miałem wówczas 23 lata). Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy z tego, jak ważne było dla nas stawanie się profesjonalistami i granie własnych kompozycji dla publiczności, wciąż więcej i więcej. To dla każdego muzyka jest bardzo ważne, by móc grać jak najczęściej.

 

Który ze współczesnych trębaczy robi na Tobie największe wrażenie?

Bardzo ważną dla mnie postacią jest Tomasz Stańko. On i Szukalski na albumie "Balladyna"... Trudno znaleźć coś bardziej inspirującego w improwizacji.  Ponadto ze szczególnym podziwem słucham  Cuong'a Vu  oraz Ambrose Akinmusire. W czasie studiowania muzyki najbardziej wpłynął na mnie Per Jörgensen, norweski trębacz, który grał ze szwedzkim basistą Andersem Jorminem na jego płycie "Jord".

Miło mi, że wspominasz również Polaków. Co takiego powoduje, że Skandynawia jest tak inspirującym miejscem dla muzyki?

Myślę, że tutejszy szacunek dla muzyki, sztuki w ogóle. Potrzebujemy balansu i równowagi dla ciemnej i chłodnej zimy. Zawsze było coś wyjątkowego w ludziach z dalekiej północy. Chcemy być słyszalni. Być może to klimat, otoczenie powoduje, że tworzymy taką, a nie inną sztukę.

 

A jazz, cieszy się uznaniem w Twojej rodzinnej Finlandii?

Jazz nie jest tu popularny, tak sądzę. Scena jest bardzo intensywna, ale wciąż mała. Chciałbym tu kiedyś zobaczyć więcej artystów wykonujących muzykę improwizowaną , którzy torują sobie drogę do wielkich klubów i rozgłośni radiowych, a nie tylko na festiwale jazzowe. Pracujemy jednak bardzo intensywnie i to chyba dobre czasy dla fińskiej sceny jazzowej. Jest wielu twórczych, młodych i profesjonalnych muzyków. Wielu z nich nie tylko współtworzy zespół, ale także organizuje własne przedsięwzięcia, np. coś w rodzaju jazzowych "Sunday brunch". Myślę, że to jedna z najważniejszych umiejętności - samemu stwarzać sobie warunki do wykonywania muzyki i organizowania koncertów.

Czy był w Twoim życiu jakiś kamień milowy, po którym mówiłeś sobie, że to niemożliwe, a jednak się wydarzyło?

Było ich wiele.  Pierwszym i najważniejszym była chyba wygrana na Young Nordic Jazz Comets, z moim pierwszym kwartetem “Ilmiliekki”.  Nie mogłem uwierzyć, że wybrali akurat nas z grona tych wszystkich wspaniałych wykonawców. To wydarzenie było naprawdę przełomowe, przez kolejne trzy, cztery lata koncertowaliśmy bardzo dużo, nie tylko w Finlandii, ale również w innych krajach europejskich, w Australii i USA.

 

 

Chciałabym Cię zapytać również o ELMĘ, z którą nagrałeś piękną płytę "Hic et Nunc". Jak się poznaliście?

Poznałem ELMĘ za pośrednictwem Macieja Garbowskiego. Zadzwonił do mnie i wprowadził do tego  projektu. Nie znałem jej zanim nagraliśmy wspólną płytę. Ale było to bardzo ekscytujące. Są sytuacje, gdy potrzebujemy improwizować z muzykami dotąd nieznanymi, bo to znakomite wyzwanie. Jest to również wspaniała okazja, by poznać nowych ludzi. Z improwizowaniem jest jak z rozmową, na początku może być trudno znaleźć wspólny grunt, ale jeśli otworzysz się na sytuację, może okazać się, że jest cudownie.

Twoja jedyna kompozycja, która znalazła się na nagranym przez Was wspólnie albumie "January" jest naprawdę liryczna i delikatna. Czy taka jest też Twoja muzyczna natura?

Dziękuję, sądzę, że tak. Staram się tworzyć również bardziej energiczną muzykę, ale zdaję sobie sprawę, że jednym z moich atutów jest właśnie ten liryzm, o który mówisz. Uwielbiam grać muzykę, która ma w sobie dużo przestrzeni, chciałbym podkreślić każdą frazę. Są jednak momenty, w których chcę uwolnić całą energię, którą mam i grać dużo bardziej żywiołowe dźwięki.

Dziękuję, że znalazłeś czas dla Jazzarium.

Ja również Wam dziękuję.