Melody Gardot: „Don’t be a dupa”

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Piękny, spokojny głos, rozbudowane odpowiedzi i olbrzymia życzliwość wobec wszystkiego, co ją otacza. Melody Gardot okazała się nie tylko wokalistką światowego formatu, ale także ciepłą i bezpośrednią kobietą, od której można się wiele nauczyć. Taki rozmówca to skarb. W krótkiej rozmowie opowiedziała mi o swoim najnowszym albumie, procesie tworzenia, wywarzonym podejściu do współczesnej mody, a także o swoich polskich korzeniach.

W roku 2013, podczas Twojego koncertu promującego album „The Absence” na scenie znajdowała się pełna scenografia (rozrzucone stylizowane pudła, rozsypany piasek, wiele elementów kojarzących się jednoznacznie z wybrzeżem). Czemu miał służyć ten zabieg?

Dobrze pamiętam ten występ. Podczas koncertów z tamtego czasu, chodziło mi głównie o to, by wytworzyć pewną szczególną atmosferę. Chciała, by słuchacz mógł przenieść się w inne miejsce na Ziemi, scenografia okazała się tu bardzo pomocna. W jazzie bardzo często ludzie grają,  demonstrując swoją sprawność i technikę, a potem pakują się i idą prosto do domu. To w porządku, bo muzyka sama w sobie jest dla nich najważniejsza. Ja jednak chciałam by tamten materiał był odbierany na nieco innej płaszczyźnie, nie tylko muzycznej. Razem z moją asystentką zaaranżowałyśmy więc całą przestrzeń sceny na tydzień przed wylotem w trasę, a potem każdego koncertowego dnia ustawiałyśmy wszystkie przedmioty, tak by odtworzyć nasz pierwotny pomysł i stworzyć ciekawszy występ, niż standardowy koncert.

Na swoim ostatnim albumie „Currency Of The Man” w wielu utworach pokazałaś swoje osobiste przekonania. Warstwa tekstowa na tej płycie jest bardzo rozbudowana i skupiona głównie na społeczeństwie. Czy będziesz szła dalej w tym kierunku?

Materiał na „Currency of the Man” pisałam, w czasie kiedy często bywałam w Los Angeles. Codzienne obserwacje życia w tym miejscu popchnęły mnie do stworzenia albumu. Zauważyłam wówczas pewnego rodzaju upadek człowieczeństwa, kontrast pomiędzy ludźmi skrajnie biednymi i bogaczami, brak współczucia i jakiejkolwiek refleksji na temat życia. Wtedy zaczęłam zastanawiać się nad kondycją człowieczeństwa w ogóle. Co tak naprawdę oznacza dziś być dobrym człowiekiem, godną istotną. Próbowałam to jakoś zdefiniować. Nie wiem, czy będę podążać tą drogą w swojej dalszej twórczości. Zawsze staram się w sposób dogłębny i kreatywny, dzielić tym, co mnie w danym momencie życia otacza. Uważam, że tematyka utworów powinna być zawsze wiarygodna. Muszę wiedzieć i czuć o czym chcę napisać tekst. Czasami więc moje piosenki dotyczą osobistych relacji, innym razem przeżyć, konkretnych momentów w życiu, a czasami obserwacji społeczeństwa. Zwróć uwagę, że zupełnie inaczej rzecz ma się w muzyce komercyjnej. Pisząc taką muzykę, twórca zastanawia się bardziej co będzie się podobać słuchaczowi, a nie co chciałby przekazać, czym się podzielić. Nie mogłabym w ten sposób podchodzić do swojej twórczości. Swoją muzykę buduję na osobistych przekonaniach, w konkretnym momencie moje życia. Patrząc na moje dotychczasowe albumy, jestem w stanie odtworzyć co myślałam w danym czasie. Są bardzo osobiste.

Opowiedz proszę o swoim najnowszym wydaniu “Live In Europe”.

Album „Live in Europe” jest pewnego rodzaju zwieńczeniem mojej pracy w ostatnich latach.  Materiał nagrany jest na dwóch albumach CD i zawiera w sobie najbliższe mi wykonania piosenek z ostatnich lat. To przede wszystkim kumulacja piękna, uczuć i dobra, które spotkało mnie podczas koncertów w całej Europie. Na płycie zebrałam wyjątkowe momenty, które były dobre nie tylko od muzycznej i technicznej strony. Bardziej zależało mi na aspekcie emocjonalnym. Kolekcja na albumie „Live in Europe” stanowi dla mnie zbiór osobistych przeżyć, które do tej pory wywołują we mnie tęsknotę i nostalgię.  Jestem za to ogromnie wdzięczna, a wyrazem tej wdzięczności jest zebrana przeze mnie muzyka.

Czy masz swój ulubiony utwór na tym wydaniu?

Tak. Moim ulubionym nagraniem jest utwór „Deep Within The Corners Of My Mind” z koncertu w Amsterdamie, w 2012 roku. Słychać na nim tylko wiolonczelę i głos. To dla mnie bardzo wyjątkowe wykonanie.

Czy wracasz czasami do swoich poprzednich albumów? Słuchasz ich?

Nie patrzę wstecz. Nie idę w tym kierunku. Patrzę przed siebie. Oczywiście, jeśli zdarzy mi się posłuchać moich dawnych wykonań jestem nieco zawstydzona i czuję, że to tylko część moich obecnych umiejętności. Czasami chciałabym się cofnąć w czasie i zrobić coś lepiej, albo po prostu nagrać ponownie, ale to nie miałoby przecież większego sensu. Nie jestem krytyczna wobec siebie, choć mam świadomość, że jest wiele rzeczy, które teraz wykonałabym lepiej. Przez te wszystkie lata stałam się też bardziej świadoma. Teraz wiem, jak działa świat muzyczny, jestem też dojrzalsza życiowo. W moim śpiewaniu jest więcej intencji i rozmyślności niż przy pierwszych nagraniach.

Zanim zaczęłaś zajmować się muzyką, studiowałaś modę. Czym moda jest dla Ciebie dzisiaj?

Nie ukończyłam tej szkoły. Wiem jednak, że poczucie stylu i to, co masz na sobie, niezależnie od tego czy jesteś w centrum Paryża, czy w domku na wsi musi cię dobrze identyfikować. Dla mnie, oprócz wygody, która jest oczywistym elementem przy doborze stroju, ubiór musi być spójny z osobą, która go nosi. Tak samo na scenie. Strój - owszem powinien odzwierciedlać wykonywaną muzykę, ale przede wszystkim mówić coś o wykonawcy.  Nie interesuje mnie bycie na modowym topie, nie chcę też zwracać na siebie uwagi przez kontrowersyjne, krzykliwe kreacje, bo przecież nie zajmuję się kuglarstwem ani pirotechniką.

Twoja Babcia miała polskie korzenie. Czy rozmawiałaś z nią kiedyś o Polsce?

Moja Babcia odeszła wiele lat temu, kiedy byłam małą dziewczynką. Bardzo bym chciała mieć ją teraz blisko, aby móc porozmawiać. Ale z drugiej strony, mam wrażenie, że niektóre wspomnienia są dla ludzi z tamtej generacji zbyt bolesne: utrata rodziny, separacja, opuszczenie kraju. Kiedy poraz pierwszy byłam w Polsce – czułam spuściznę po swojej rodzinie. Amerykanie urodzeni w USA nie znają wszystkich informacji na temat swoich przodków, chyba że pochodzą z bogatych rodzin, a ja z takiej nie pochodzę (śmiech). Dlatego też często wiedza na temat korzeni danej rodziny oparta jest na plotkach.  Poza tym, ze względu na politykę integracyjną, imigrant w pewnym momencie musi stać się Amerykaninem. Gubi się więc ślady kulturowe, bo dzieci uczą się mówić głównie po angielsku. Ameryka wymaga niejako porzucenia swoich korzeni.  Mimo to, nadal pamiętam niektóre powiedzonka mojej Babci, jak „Psia krew”, „Don’t be a dupa” , „Cholera”.  Za każdym razem przyjazd do Polski wiąże się dla mnie z wielkimi emocjami. Dla mnie najważniejsze jest to, że wiem i czuję skąd pochodzę. Kiedy jestem w Polsce i patrzę na ludzi, często czuję gęsią skórkę, bo wiem, że stąd właśnie się wywodzę. To jest dla mnie istotne.

Melody Gardot odwiedzi Polskę już niebawem. Będą dwie okazje, by ją zobaczyć i przede wszystkim usłyszeć: 27.07. 2018 podczas Ladies Jazz Festival w Gdyni, oraz 06.07.2018 podczas Młyn Jazz Festival w Wadowicach. Tymczasem, już 09.02.2018 do sklepów trafi jej najnowszy album "Livie in Europ".