Spotykamy się w 20 rocznicę śmierci Milesa Davisa.
Grażyna Auguścik: O! Nie pamiętałam o rocznicy śmierci, ale pamiętam dzień, w którym zmarł. Byłam wtedy w Stanach Zjednoczonych, studiowałam w Berklee College of Music i rzeczywiście to był dzień żałoby i szok dla świata jazzowego.. Jakby zeszło ze wszystkich powietrze. Z tym człowiekiem odeszła - nie wiem jak to nazwać - nawet nie “era”. W tym momencie zastanawialiśmy, gdzie pójdzie muzyka - to jednak on był zawsze tym innowatorem.
Wprowadzał nowe elementy do muzyki, za którym muzyczny jazzowy rynek podążał Wszyscy dość zgodnie twierdzili, ze skończył się w jazzie czas prowokacji i innowacji. Coś, co bardzo napędzało jazzowy rynek muzyczny. To Miles wyznaczał “trendy”w muzyce jazzowej . Przed śmiercią, zaczął wprowadzać hip-hop, rap do swojej muzyki. Według mnie były to początki eksperymentu z tymi gatunkami muzyki i jestem pewna, że był to dopiero wstęp co miało się wydarzyć.
Od lat mieszkasz w Chicago. Dziś z tym miastem kojarzą się nam głownie 3 elementy: Polonia amerykańska, Barack Obama i chiagowska scena jazzowa.
Barack Obama to już przeszłość - wiadomo wyjechał, jest prezydentem i jakby pomału zapominamy, że jest z Chicago. Polonia istnieje, ale się starzeje, bo nie ma przypływu tzw. “świeżej krwi”. Wiadomo, teraz jest łatwiej wyjechać do Europy, do krajów europejskich, Ameryka daleko i bez pozwolenia na pracę nie opłaca się ryzykować nielegalnym pobytem. Wiele mediów polonijnych zniknęło już jakiś czas temu z rynku, ale to jest chyba normalna kolej rzeczy. To, co było kiedyś w Chicago, teraz jest w Londynie czy w Irlandii. Jeżeli chodzi o nową scenę i muzykę w ogóle w Chicago, to wiadomo - znana bardzo jest scena awangardowa, która jest bardzo mocna od wielu, wielu lat. Maja swój rozpoznawalny styl. Muzycy grający ten gatunek utrzymują ze sobą kontakty na całym świecie, odwiedzają się w różnych krajach, robią nowe projekty ze swoim udziałem, wspierają swoja tworczość i tak to powinno wyglądać. Ale jest to jednak bardzo wąskie grono muzyków.
Ale mówisz o nich cały czas „oni”. To są jednak tak rozdzielne, nieprzenikające się światy - jazzu i awangardy?
Trochę tak. Oczywiście niektórzy muzycy awangardowi grają w formacjach jazzowych, ale raczej koncentrują się na swojej muzyce. Mówię „oni”, ale wiem, że wszyscy śledzimy co robią i uczestniczymy w tych często fantastycznych projektach jako słuchacze, fani lub zdarza sie,z e gramy razem. Ale Chicago to jednak nie jest Nowy Jork. To nie jest miasto, które jest tak dynamiczne, jeśli chodzi o muzykę i tak różnorodne. Nowy Jork jest miastem-państwem. Przyjeżdżają tam ludzie z całego świata, którzy chcąc zaistnieć I bez względu na koszty pobytu chcą pograć, pobyć, poczuć atmosferę muzyki, jazzu, energie jedyna w swoim rodzaju, chociaż przez mała chwilę. Tam są rowneż wytwornie płytowe i cały ten biznes. Chicago ma problem od bardzo bardzo wielu lat, który mocno wpływa na muzykę w tym mieście i w ogóle na sztukę: kiedyś z powodów politycznych podzielono to miasto na południe i północ, czyli południe to czarne, północ – białe. Oczywiście nie ma granicy: “tu mieszkają biali a tam czarni”, ale niewidzialny podział istnieje. Kiedy wjeżdża się w tę część południową, widać, że to inna kultura, inna sytuacja społeczna. Wszyscy cierpimy z tego powodu. Oczywiście, ze młodzi muzycy z południa grają w klubach na północnej stronie, ale czuje się, że to biali z północy czują się tam bardziej komfortowo. Von Freeman, legendarny już saksofonista ma swój klub na południu i raz w tygodniu gra tam krótki koncert, który potem zmienia się jam session. Wtedy, po północy, ten czarny klub, zamienia się własciwie w biały klub- przyjeżdżają muzycy z północy, żeby posłuchac “Vanskiego” jak go tam nazywają i razem zagrać na jamie. Ta segregacja istnieje przez wiele lat - mniej więcej od 1919 roku. Oczywiście dziś nikt o tym nie pamięta, ale jakiś dziwny podział pozostał.
A poza tym, jak się dziś żyje w Chicago?
To jest na prawdę cudowne miasto! Już nie to samo, które zastałam 20 lat temu. Wypiękniało przez ostatnie lata. Architektonicznie jest perełką - pełne kwiatów i mnóstwa atrakcji. Jest tu tak dużo koncertów, festiwali przez całe lato. Mamy teżLollapalooza, która odbywa się w samym centrum miasta, na terenie wielkiego Grant Park. Ubolewają nad tym mieszkańcy, ale muszą to przeżyć, bo przez 3 dni miasto dostaje zastrzyk około 2 mln dolarów. Mogę o tym długo opowiadać - jest coś takiego jak Park District, czyli instytucja podlegająca pod urząd miasta, która ma w swoim posiadaniu parki rekreacyjno-kulturalne w całym mieście. W nich odbywają się nie tylko różnego rodzaju aktywności sportowe, ale również koncerty muzyczne. Miasto jest bardzo aktywne, jeśli chodzi o działalność koncertową i przez cale lato odbywa sie bardzo dużo imprez za darmo wiele festiwali jak Chicago Jazz Festival, który od 30 lat odbywa się w Grand Park. Od 6 lat mamy też przepiękny Millenium Park, która ma amfiteatr wyposażony w znakomita aparaturę nagłośnieniowa i tam również całe lato odbywają się koncerty klasyczne, jazzowe, rockowe. Miałam tam koncert w ubiegłym roku z muzyką Chopina, na który przyszło 10 tyś. ludzi! W tym roku dyrygował Grant Park Symhony Orchetra Krzysztof Penderecki. Architekt, który zaprojektował cały park, zmieścił tam nie tylko amfiteatr, ale też dwa duże teatry, a wszędzie dookoła dużo bardzo ciekawych multimedialnych, interaktywnych obiektów.
Amerykanie przede wszystkim lubią spędzać czas na zewnątrz - z rodzinami, oglądają koncerty i jednocześnie wspólnie biesiadują. Miasto jakby nauczyło ich, że trzeba zobaczyć rzeczy, które są dostępne. Do tego te wielkie przedsięwzięcia wspomagane są przez prywatnych ludzi, którzy wykupują członkostwo od wielu lat. Miasto daje pieniądze oczywiście, ale jest to wspomagane przez prywatne inicjatwy i sponsorów.
A wracając do sceny muzycznej, jazzowej. Kto ostatnio, spośród młodych, chicagowskich muzyków szczególnie zwrócił Twoją uwagę?
Tortoise, bardzo fajny zespół, są z Chicago. Gra tam m.in. Jeff Parker, który jest też częścią sceny awangardowej. Ten zespół jest bardzo popularny. Jeżdżą po całym świecie, dużo grają w Europie.Bardzo aktywny jest też Orbit Davis.
Jeśli chodzi o młodą scenę, najwięcej muzyków pojawiło się 5 lat temu. Mniej więcej w tym czasie skończyli wyzsze szkoły. Gram z basistą, Matthew Ulery. Poznaliśmy się właśnie jakieś 5 lat temu. Dzisiaj robi przepiękną, ciekawą muzykę. Nagrał już kilka swoich projektów i wróżę mu duzo dobrego - interesujący, bardzo konsekwentny muzyk, który robi nietuzinkowe rzeczy. Rob Clearfield – pianista, z którym też gram, też ma kilka bardzo ciekawych projektów. Scena awangardowa ma swój Umbrela Music Festival, który cieszy się bardzo dużym powodzeniem, mimo tego, że to awangarda. Zapraszają ludzi z różnych stron, nie tylko ze Stanów. Ludzie poszukują nowych inspiracji, nowych brzmień. Poza tym to jest nowa generacja. Oni już nie robią tego „starego” jazzu. Stary jazz jest dla nich baza, punktem wyjścia, ale ich muzyka jest mixem różnych stylów, grają muzykę swojej generacji, rownież na bazie starego jazzu, klasyki. Wydaje mi się, że powstaje coś nowego, co jeszcze nie jest określone, ale zaczyna już być rozpoznawalne. Myślę, że w muzyce wymyślono już wszystko i chyba strasznie trudno odkryć coś nowego, co by kompletnie zaskoczyło. E.S.T. to nie było przecież nic tak oryginalnego - granie zespołowe. Jednak było to coś innego, niż dotychczas, niż typowe jazzowe trio. Myślę, że wiele zespolów jest dziś pod ich wpływem.
Spotykamy się między dwiema Twoimi premierami płytowymi. Kilka tygodni temu ukazała się kompilacja Twojej muzyki - “Personal Selection” a za chwilę premiera płyty “The Beatles Nova”. Czego dowiedziałaś się o sobie z tego dwupłytowego podsumownia twórczości?
Właściwie dopiero tym pytaniem uświadomiłam sobie, ze mogłam jakby popatrzeć z perspektywy na to, co zrobiłam. To nie był mój pomysł i ja bym się tego pewnie nigdy nie podjęła, uważam, że to jeszcze nie czas. Mam jeszcze dużo pomysłów do zrealizowania, a podsumowanie to jakby zakończenie etapu twórczego. Ciągle szukam, ciągle staram się wymyślać nowe rzeczy. To, co było w przeszłości, jest dla mnie wprowadzeniem do tego, co ma nastąpić. Ciągle wydaje mi się, że to jeszcze nie „to”.. I to jest bardzo fajne, bo chyba dlatego jestem ciekawa tego, co będzie dalej. Na Personal Selection jest sporo utworów, z którymi mam fajne wspomnienia. Tak jak 2 piosenki, których nigdzie nie wydałam, nagrane z Michałem Urbaniakiem. Dziś brzmią może nie zbyt nowocześnie, bo to był ’92 rok. Ale piosenki maja fajna energie i to był dla mnie bardzo szczególny czas. Pracowaliśmy w Nowym Jorku razem, przez długie godziny nocne. Pięknie się z Michałem pracowało. To niezwykle szalony, kreatywny muzyk - geniusz. Dzięki niektórym utworom ludzie w ogóle zainteresowali się moją muzyką. Przed wydaniem płyty “River” wokalistyka miała w owym czasie dość tradycyjne oblicze. W momencie, kiedy ta płyta wyszła na rynek, radia podskoczyły ze szczęścia. Recenzenci pisali: „czekaliśmy na taką płytę”. Dla nich to było inne potraktowanie muzyki wokalnej, wokalisty, zespołu. Ja miałam w składzie dwóch gitarzystów, kontrabas, perkusję – nie był to typowo jazzowy skład fortepian i sekcja. Rock’n’rollowy zespół złożony z wyśmienitych muzyków jazzowych. To są takie ważne dla mnie momenty w życiu. Na przykład płyta “The Light”. Uważam, że to super fajna płyta, na czasie i ciągle gdzieś tam nie odkryta. Cała koncepcja i cała płyta była realizowana w Szwecji. Brzmią tam wiolonczele - to było moje marzenie - i ta Szwecja, taka zawsze ciemna, deszczowa. Do tego genialny Stefan Petterssen, z którym robię następną płytę. Teraz pracuję nad muzyką Nick’a Drake’a - nagraliśmy już materiał, razem z moimi młodymi kolegami z Chicago, ale dokończę ją w Szwecji. Czekam, jak ta płyta zabrzmi, bo przyznam, że dojrzewałam do tej muzyki przez chyba pięć ostatnich lat. Tak się miotałam – “całą muzykę Nick’a Drake’a? no jak to? nie da się! Za mroczna.” Ale z drugiej strony włączałam do mojego repertuaru utwory „River Man”, czy „Things Behind The Sun”, tak zresztą jak Brad Mehldau - to ciekawe, że mamy podobny gust. Zdecydowałam jednak, że nagram całą jego muzykę - będzie to chyba 13 utworów. Zagraliśmy ją akustycznie w kwartecie. Jest właśnie fortepian, wurlitzer , gitara Johna McLeana, kontrabas i perkusja. Myślę, że to też będzie trochę inna muza, niż dotychczas.
Niebawem jednak ukaże się Twoja płyta z muzyką The Beatles.
Tak, powstała ona też dość nieoczekiwanie. Kiedyś z Paulinho Garcią rozmawialiśmy, o nagraniu plyty ze słynnymi duetami Ela Fitzgerald-Louis Armstrong, Cher-Sonny, The Carpenters no i oczywiście jak doszliśmy do muzyki Beatlesów - i pojawił się problem: który utwór wybrać? W końcu zrobimy samych Beatlesów. Ona jest naprawdę w stylu brazylijskim, bardzo ciepłym, melancholijnym tak, jak śpiewa Paulinho. Znamy się bardzo długo, nasze głosy świetnie współbrzmią. Płyta zaaranżowana jest na dwa głosy i gitarę oraz kontrabas i instrumenty perkusyjne. Nagraliśmy ją starą techniką na jeden mikrofon. Sesję realizował Ken Christiansen, który robił dużo płyt dla firmy Naime. Od ponad 25 lat nagrywa z Charliem Hadenem. To audiofil, szalony pasjonat. Nie znałam takiego człowieka. On ma t skarbnicę fenomenalnych nagrań. Piękny człowiek! Nagrywa orkiestry na ten jeden mikrofon i jest w tej dziedzinie wybitnym specjalistą. Tę płytę nagraliśmy w małej sali koncertowej, w Chicago. Nic nie było edytowane, bo nie ma takiej możliwosci - żadnych pogłosów, wszystko naturalne. To było dosyć trudne, ponieważ trzeba było od początku do końca zaśpiewać wszystko dobrze. Czyli dwa głosy i gitara musiały być bezbłędnie.
Patetyczne pytanie. Na Personal Selection dużo jest, utworów, w których obecna jest polska muzyka, tradycja - czym jest dla Ciebie Polskość w muzyce?.
Utożsamiam z polską muzyką i z muzyką ludową, i z muzyką, która była komponowana przez polskich artystów, takich jak Komeda, Namysłowski, czy Jerzy Wasowski. To są przepiękne rzeczy, zupełnie nieznane na świecie. I wszystkie są jak najbardziej komunikatywne dla zupełnie obcego odbiorcy. Muzyka Chopina! Śpiewam różne opracowania, włączam to wszystko w swój repertuar - Nick Drake i na przykład Chopin. Myśle, ze brzmi to organicznie i spójne. Dwa tygodnie temu miałam koncert w Chicago. Po koncercie przyszedł do mnie fan i powiedział „ja nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak śpiewał muzykę jazzową. W ogóle nie wiem, co to za muzyka, ale mogę określić ją jako jazz romantyczny”. Ja sobie tego nie wymyśliłam, to jest po prostu we mnie i jest jak najbardziej komunikatywne. Jeżeli ja nie mam z tym problemu i jeżeli czuję się komfortowo, to nie wierzę, żeby odbiorca nie czuł tego podobnie.
Myślisz że to się bierze z tradycji muzyki polskiej, czy z polskiego klimatu, wychowania?
Z osobowości. Na pewno z tego, że pochodzę z innej kultury, mam inne korzenie, wyrosłam na innej muzyce. Kiedyś zaprosiłam muzyków z Syrii, Serbii, z Brazylii i USA. Był wśród nich wiolonczelista - Syryjczyk, klasycznie wykształcony. Kiedy grał, brzmiało to tak, jakby właśnie przed chwilą przyjechał z Syrii. Nie miało to nic wspólnego z muzyką klasyczną, miało taki zaśpiew wschodni - to było piękne. Ja go nie prosiłam, żeby tak grał. On wnosił to “coś” do muzyki - czy chciał, czy nie. Ja też śpiewam prawdopodobnie inaczej. Nie będę się wygłupiać i imitować czarnych wokalistów. Ja nie będę śpiewać jak oni. Mam swój czas, swoje brzmienie. Przez to jesteśmy inni i o to chodzi.
Do Polski przyjeżdżasz z koncertami w listopadzie. Z którym projektem? To będzie duet z Paulinho Garcią. Będziemy grać muzykę Beatlesów. W marcu przyjedziemy z większą ilością muzyków.
W piątek, w Filharmonii Gorzowskiej, zagrasz z Adamem Bałdychem. Jak wygląda Wasza współpraca?
To jest moje odkrycie! Urszula Dudziak przedstawiła mi go rok temu. Po koncercie Vocal Summit, w Sali Kongresowej, gdzie była Liz Wright, Aga Zaryan i Richard Bona. Ula mnie zabrała i mówi „choć szybko do Tygmontu, bo tam gra świetny zespół i tam jest taki skrzypek! Lepszy od Michała!” - wtedy poznałam Adama. Zaprosiłam go, mówiąc „wiesz co, za 2 tygodnie gramy z Paulinhio z Poznaniu. Jak będziesz w Poznaniu, to może wpadniesz. Przyjechał. Zagrał z nami cały koncert i było to dla niego kompletnie nowe doświadczenie, bo on nie grał muzy brazylijskiej granej w ten sposób. W tym roku był 6 miesięcy w Nowym Jorku. Myślę, że właściwie wykorzystał ten czas. Grał ze świetnymi muzykami, nawiązał fajne kontakty. Zaprosiłam go dwukrotnie do Chicago na koncerty z moim zespołem no i on mnie teraz zaprosił do siebie. To będzie bardzo ciekawy koncert, z Royal String Quartet, Adam Bałdych i ja. Zagramy jeden utwór Radiohead, jedna kompozycja Adama i dwie z mojego repertuaru, wyłącznie na smyki. Sama jestem ciekawa, jak to zabrzmi, ale na pewno będzie bardzo fajnie, bo Adam jest świetnym muzykiem i przy tym jest naprawdę bardzo fajnym człowiekiem, co nie jest tak często spotykane. Harmonia człowieczeństwa z artyzmem. Adam ma potencjał, jest konsekwentny i myślę, że jak się nie przepracuje i wystarczy mu siły, zrealizuje swoje bardzo dobre projekty.
Dziękuję za razmowę i do zobaczenia w listopadzie!
Serdeczne podziękowania dla A.D. za pomoc w przygotowaniu wywiadu.