“Nie musisz zachwycać się każdą muzyką, którą słyszysz” - Rafał Sarnecki rozmawia z nowojorskim perkusistą Colinem Stranahanem
Colina Stranahana poznałem w 2008 roku, kiedy razem studiowaliśmy na wydziale Jazz & Contemporary Music Program w New School University w Nowym Jorku. Już wtedy był gwiazdą uczelni, wszyscy studenci zachwycali się jego niesamowitym feelingiem oraz kreatywnością i zapraszany był do wielu uznanych projektów muzycznych. Obecnie po dziewięciu latach Colin nadal mieszka w Nowym Jorku i mogę z przekonaniem powiedzieć, że stał się jednym z najważniejszych perkusistów nowojorskiej sceny jazzowej. Znany jest ze współpracy z takimi muzykami jak Kurt Rosenwinkel, Jonathan Kreisberg, Dr. Lonnie Smith, Fred Hersch, Terence Blanchard, Dave Kikoski, czy Kevin Hays. Ja również w ciągu ostatnich siedmiu lat miałem zaszczyt występować z nim wielokrotnie, mi.in. w nonecie Lucasa Pino oraz moim własnym sekstecie. W ubiegłym roku Colin zawitał do Polski ponownie w związku z trasą i sesją nagraniową kwartetu Piotra Lemańczyka. Nowa płyta “Piotr Lemańczyk Quart-er” już ukazała się w sklepach. Z tej okazji spotkałem się z Colinem w jego mieszkaniu na Brooklynie, aby porozmawiać o inspiracjach, nowojorskiej scenie muzycznej, występach w Polsce oraz o nowej płycie.
Urodziłeś się w Denver w stanie Kolorado i już jako nastolatek byłeś aktywny na lokalnej scenie jazzowej. Czy tęsknisz za sceną muzyczną Denver? Czym różni się środowisko jazzowe tego miasta od nowojorskiego?
Czy tęsknię? Tak i nie. Oczywiście cieszę się, że mieszkam w Nowym Jorku, gdyż jest tu bardzo wielu wybitnych muzyków, z którymi mogę na co dzień grać i rozwijać się. Z drugiej strony, z Denver również pochodzi wielu wspaniałych artystów takich jak Bill Frisell, Ron Miles, Art Lande, Paul Romaine, Joe Andries czy mój ojciec Jim Stranahan. Kiedy dorastałem w Denver, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ci muzycy są również znani w Nowym Jorku, Europie i w innych miejscach na świecie. Ron Miles w tym roku wydaje płytę dla ECM. Miałem szczęście z nimi grać, uczyć się od nich i przebywać na co dzień. Obserwowałem uważnie ich występy i fascynował mnie sposób, w jaki porozumiewali się na scenie. Chciałem być taki jak oni! Wiedziałem, że chciałem być muzykiem, podróżować po świecie i grać dla różnych publiczności.
Scena muzyczna w Denver zmieniła się od czasu, kiedy byłem dzieckiem. Jest dużo więcej możliwości do prezentowania swojej muzyki, więcej klubów, więcej grania free. Daje się również zauważyć znaczący wpływ muzyki typu singer-songwriter oraz indie rock w jazzie. Kiedy byłem młodszy muzycy grali wyłącznie mainstreamowy jazz.
Chciałbym zapytać Cię o wczesne inspiracje oraz muzykę, wśród której się wychowałeś. Często słyszy się, że muzycy amerykańscy, szczególnie perkusiści, brzmią inaczej niż europejscy instrumentaliści, gdyż wychowują się otoczeni inną muzyką. Jakich artystów słuchałeś jako dziecko czy nastolatek?
Zaczęło się od rocka - Beatlesów. Miałem obsesję na punkcie Ringo Starr. Dużo przebywałem z Gingerem Bakerem - perkusistą Cream, który mieszkał w mojej okolicy. Z drugiej strony słuchałem takich muzyków jak: Jimmy Cobb (szczególnie nagrania z Milesem Davisem), Roy Haynes, Elvin Jones, Tony Williams, bardzo lubiłem Thad Jones-Mel Lewis Big Band. Błyskawicznie zainteresowałem się bebopem. Te wszystkie wpływy muzyki swingowej i rockowej połączyły się w jedną całość i pomogły mi zrozumieć w młodym wieku co jest tak naprawdę ważne w muzyce jazzowej, czyli groove. Właśnie na tym skupiłem swoją uwagę.
Lista prestiżowych wydziałów jazzu, które ukończyłeś jest imponująca: kalifornijski the Brubeck Institute, nowojorski Jazz & Contemporary Music Program w New School, Thelonious Monk Institute. Co było najcenniejszego dla Ciebie w tych uczelniach? Czy były to głównie cenne kontakty z muzykami z całego świata? Lekcje indywidualne i grupowe z wielkimi mistrzami? Czy może jakieś inne wyjątkowe zajęcia?
W Brubeck Institute najcenniejsze było to, że poznałem wspaniałych ludzi. Wielu z nich jest obecnie moimi (jak również twoimi) najlepszymi przyjaciółmi: Glenn Zaleski, Lucas Pino, Brian Chahley, Peter Spear, Chris Smith. Program jazzowy w Brubeck Institute był wyjątkowo niewielki - poza muzykami, których właśnie wymieniłem, nie było innych studentów. Nauczyłem się wtedy, jak duże znaczenie ma zakładanie zespołów o stałym składzie oraz jak wartościowa jest muzyka, która powstaje, gdy przez dłuższy czas mieszkasz, dorastasz i grasz z tymi samymi ludźmi. Zespoły takie jak The Beatles mają bardzo charakterystyczne brzmienie. Wciąż często o tym myślę, gdy występuję z różnymi zespołami. Zwracam również na to uwagę, gdy słucham muzyki. Czy oni brzmią jak zespół, czy nie?
W New School musiałem nauczyć się trochę pokory. W odróżnieniu od Brubeck Institute, gdzie byłem jedynym perkusistą, w New School miałem odniesienie do innych studentów. Cały czas chodziły mi po głowie myśli:“Ten perkusista jest niesamowity. Tamten też gra fenomenalnie.” Tak właśnie jest w Nowym Jorku, otacza nas ogrom świetnych muzyków. Musiałem się z tym oswoić psychicznie i jakoś sobie w tych nowych warunkach poradzić, odnaleźć własny styl i język oraz brzmienie zespołowe. Uświadomiłem sobie jak wiele pokory wymaga nowojorska scena jazzowa.
W Thelonious Monk Institute miałem okazję często przebywać z Herbie Hancockiem oraz Waynem Shorterem oraz pobierać od nich lekcje. Ćwiczyłem codziennie od rana do nocy. Tylko tym się zajmowałem, prowadziłem ograniczony towarzysko tryb życia. To był czas, kiedy uświadomiłem sobie, że nie muszę zachwycać się każdą muzyką, która do mnie dociera. Zdałem sobie sprawę z tego, co chcę tak naprawdę robić i z kim chcę grać. Ważne było dla mnie na pewno to, aby tworzyć zespoły o stałym składzie. Obecnie gram w kilku takich zespołach, m.in. zespół Jonathana Kreisberga, trio z Glennem Zaleskim i Rickiem Rosato oraz twój sekstet.
Uświadomiłem sobie również, że jeśli bardzo chcę wystąpić z jakimś muzykiem, to powinienem ukierunkować swoje wysiłki pod kątem spełnienia swoich marzeń. Zapytano nas kiedyś w Thelonious Monk Institute, z kim chcielibyśmy mieć zajęcia. Odpowiedziałem, że z Kurtem Rosenwinkelem, na co oni zgodzili się. Od dziesiątego roku życia marzyłem o tym, żeby zagrać z Kurtem i byłem bardzo dobrze przygotowany na tę okazję. W trakcie zajęć z nim ćwiczyliśmy jego kompozycje. Zauważył, że nie korzystałem z żadnych nut. Wytłumaczyłem, że znam wszystkie jego utwory na pamięć i jestem jego wielkim fanem. Poprosił mnie o numer telefonu a następnie przy okazji jednej z tras zadzwonił do mnie. W ten sposób zacząłem koncertować z jego zespołem.
Jeśli naprawdę chcesz z kimś grać, po prostu dołóż starań, aby wasza współpraca doszła do skutku. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że występowałem z większością muzyków jazzowych, których słuchałem jako nastolatek i jest to dla mnie dość niesamowite! Nawet jeśli był to tylko mały kameralny występ w klubie takim jak Bar Next Door, czy może też w Smalls lub Village Vanguard. To dość niesamowite, że mogę teraz powiedzieć: “Stary, ja tego gościa słuchałem jak byłem w liceum a teraz występuję razem z nim!” Jest jeszcze wielu muzyków, z którymi chciałbym wystąpić, na przykład Brad Mehldau, i mam nadzieję, że to kiedyś nastąpi.
W trakcie jednego z wywiadów powiedziałeś: “Zawsze myślę o melodii i o rytmie jednocześnie. Ćwiczę obydwa elementy z równym zaangażowaniem.” Jako perkusista, jak ćwiczysz melodykę?
Po prostu śpiewam wszystko to co gram, niezależnie czy jest to groove, czy też solo oparte na zapętlonym fragmencie utworu. Nie śpiewam określonych wysokości dźwięku, po prostu coś zbliżonego do tego co gram. Perkusja pozwala na wydobycie dźwięków o tak wielu różnych częstotliwościach, wysokich i niskich. Nie tylko na samych membranach bębnów oraz talerzach, są jeszcze inne obszary, które umożliwiają wydobycie ciekawych dźwięków. Myślę, że słyszę ten instrument w sposób bardzo melodyczny. Kiedy dorastałem, pobierałem lekcje u muzyków, którzy uczyli, jak zagrać na perkusji melodie (nie koniecznie tak precyzyjnie i dosłownie jak Ari Hoenig) i w związku z tym nauczyłem się wielu tematów na swoim instrumencie. Dlatego melodii poświęcam tak wiele uwagi.
Zawsze uważałem, że perkusiści komponują i aranżują w wyjątkowy sposób. Pierwsze nazwiska jakie przychodzą mi do głowy to John Hollenback, Brian Blade, Paul Motian. W jaki sposób komponujesz? Czy zdarza się, że zaczynasz kompozycję od konkretnej partii perkusji?
Rzeczywiście, ostatnio próbowałem zaczynać kompozycję od perkusji i dopiero na tej podstawie tworzyć partie instrumentów harmonicznych i melodycznych. Najpierw wymyślam jakąś formułę, zapętloną strukturę rytmiczną lub konkretną partię perkusji i staram się ją rozwinąć. Następnie niejako pracuję wstecz. To duże wyzwanie. John Hollenback często w ten sposób komponuje. Paul Motian skupiał się najpierw wyłącznie na melodii, dopiero później dołączał akordy. Brian Blade z kolei po prostu bardzo dużo czasu spędza z gitarą i tak powstają jego utwory.
Którzy perkusiści są Twoimi ulubionymi kompozytorami?
To zabawne, ale wymieniłbym dokładnie tych samych trzech muzyków, których ty wymieniłeś: John Hollenback, Brian Blade, Paul Motian. Trzy lata temu dostałem najlepszy prezent na Boże Narodzenie. Ben Monder wydrukował całą książkę kompozycji Paula Motiana i przekazał mi mówiąc “Wesołych Świąt!” Poznawanie jego twórczości oraz granie tych kompozycji na pianinie było wspaniałym doświadczeniem. To naprawdę geniusz! Podobnie Jim Black.
Słyszałem, że w liceum w pewnym momencie musiałeś zdecydować, czy chcesz zająć się profesjonalnie futbolem amerykańskim, czy muzyką. Dokonałeś wyboru po tym jak na boisku wydarzył się wypadek, w którym brałeś udział a jeden z graczy złamał rękę. Nie jesteś jedynym muzykiem, jakiego znam, który porzucił karierę sportową ze względu na mniejszą agresję i rywalizację w muzyce. Czy uważasz, że w muzyce nie powinno być rywalizacji? Czy może odrobina rywalizacji pozytywnie wpływa na tę dziedzinę sztuki?
To prawda! Musiałem zdecydować, czy zajmę się sportem czy muzyką. Po tym, jak złamałem temu człowiekowi rękę, powiedziałem sobie: “Dość tego, już nie chcę tego robić!” Uważam, że istnieje zdrowa rywalizacja oraz niezdrowa rywalizacja. Zdrowa rywalizacja jest wtedy, gdy jesteś świadomy tego co robią twoi koledzy po fachu, ale jednocześnie zdajesz sobie sprawę z tego, że każdy jest inny. Starasz się inspirować tym, co inni robią, chodzić na ich koncerty. To motywuje cię do pracy nad sobą i sprawia, że stajesz się lepszym muzykiem. Rywalizacja jest bardzo ważna! W mniejszych miastach, lub miejscach, gdzie jest mniej muzyków, tak jak w moim rodzinnym Denver, ludzie czują się bardzo komfortowo. Nie mają ciągłych bodźców, które zmuszałyby ich do pracy. Na rynku muzycznym, szczególnie jazzowym, wszyscy wspieramy się nawzajem. Ważne jest, aby być świadomym tego co robią koledzy z branży, lecz jednocześnie nie być zazdrosnym, kiedy ktoś został zaproszony na jakieś granie a nie ja. Zawsze należy próbować wyciągać w takich sytuacjach pozytywne wnioski.
Jestem wielkim fanem tria Stranahan/Zaleski/Rosato i uważam, że ten zespół stworzył własny unikalny język muzyczny. Grupa ta wyróżnia się również tym, że działa na zasadzie kolektywno-demokratycznej. W dzisiejszych czasach większość zespołów ma ściśle określonego lidera. Jakie są wady i zalety takiego kolektywnego sposobu pracy, jaki prezentuje Stranahan/Zaleski/Rosato trio?
Zaletą jest to, że nad wszystkim pracujemy wspólnie: bukujemy koncerty, piszemy utwory, układamy program koncertów. Wadą jest to, że wszyscy jesteśmy bardzo zajęci pracą w różnych projektach i w efekcie zdarza się, że gramy tylko raz na rok. Musimy razem zmuszać się do tego, żeby wygospodarować czas na wspólne granie. Myślę, że brzmienie naszego zespołu wynika z tego, że wszyscy jesteśmy liderami. Są również pewne zalety finansowe. Mamy świadomość tego, że wspólnie próbujemy coś zbudować. Nie chodzi nam o pieniądze, po prostu próbujemy przebić się jako zespół i coraz częściej występować. Cieszy nas również to, że możemy zapraszać innych muzyków do współpracy, na przykład ciebie lub Gilada Hekselmana.
Spośród europejskich muzyków jazzowych, kogo cenisz najbardziej?
Bardzo cenię Jacoba Bro. Jest to gitarzysta z Kopenhagi o bardzo minimalistycznym podejściu. Jest coś niesamowitego w tym co gra. Jego muzyka jest dość otwarta podobnie jak Paula Motiana, taka prosta, liryczna..
Już wielokrotnie miałeś okazję występować w Polsce: z triem Dana Tepfera, Stranahan/Zaleski/Rosato trio, trzykrotnie ze mną oraz ostatnio z zespołem Piotra Lemańczyka. Grałeś w wielu miastach i widziałeś wiele klubów. Czy uważasz, że atmosfera w polskich klubach jest inna niż w amerykańskich? Czy publiczność reaguje w inny sposób?
Mam wrażenie, że publiczność reaguje w bardzo pozytywny sposób na muzykę. Za każdym razem, kiedy przylatuję do Polski, spotykam kogoś nowego, kto zna moją twórczość i sprawia wrażenie zainteresowanego tym co robię. Czuję duże wsparcie ze strony ludzi. W ubiegłym roku, kiedy grałem z Piotrem w klubie Blue Note w Poznaniu, spotkałem osoby, które pamiętały mnie z wcześniejszych koncertów z tobą. To miłe, kiedy ludzie rozpoznają mnie i ponownie przychodzą na moje występy. Poznałem również wiele osób dzięki Izumi Uchida, która mieszkała w Warszawie.
Odnoszę również wrażenie, że Polska jest bardzo zróżnicowana. Kiedy przyjeżdżam do Warszawy, Krakowa, Sopotu, czy Poznania, odnoszę wrażenie, że w ramach jednego kraju istnieje wiele kultur. Byłem w Polsce już wielokrotnie i zauważam te różnice. Czuję szczególną więź z Polską…
Jak opisałbyś muzykę na nowej płycie, którą nagrałeś z Piotrem?
Muzyka jest wymagająca i dość wyjątkowa. Utwory zostały napisane w sposób, z jakim wcześniej nie miałem zbyt często do czynienia, szczególnie jeśli chodzi o frazowanie i metrum. Wiele kompozycji zostało zapisanych w sposób nielinearny oraz nie układający się w naturalny groove. Musiałem więc popracować nad tymi utworami i znaleźć sposób na to, żeby się wyrazić w nich. To był dość szybki proces. Podczas ostatniego koncertu byliśmy już zgrani i znaleźliśmy wspólne brzmienie. Udało nam się wznieść ponad zwykłe odegranie tego co jest zapisane w nutach. Walter Smith, Dave Kikoski oraz Piotr dzięki swojej ogromnej muzykalności wznieśli muzykę na inny poziom.
Jakie wspomnienia zachowały sie w Twojej pamięci z trasy koncertowej, którą odbyłeś z wyżej wspomnianymi muzykami w Polsce w 2016 roku?
Bardzo miło wspominam nasze występy w Poznaniu oraz na Sopot Jazz Festival. Żałuję, że nasza trasa nie trwała dłużej i nie mogę doczekać się już kolejnych koncertów!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.