Trójmiejski weekend na festiwalu Jazz Jantar

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski / TESTIGO.pl Copyright: www.wyszomirski.pl

Muzyka z Trójmiasta ma na festiwalu Jazz Jantar stałe miejsce. Jest to wysoce uzasadnione nie tylko dlatego, że wydarzenie odbywa się w Gdańsku, ale także ze względu na bogatą tradycję, dzięki której w historii muzyki jazzowej (i nie tylko) miejsce to się walnie zapisało. Jeszcze względnie niedawno świeży muzyczny powiew szedł na Polskę głównie z  Trójmiasta, a choć teraz sytuacja uległa niejakiej demokratyzacji, wciąż jest tu kogo słuchać. Jak różne są oblicza jazzu znad zatoki, mogliśmy się przekonać w sobotę, przy okazji koncertu tria Macieja Sikały, a także wczoraj, kiedy w Sali Suwnicowej wystąpili Krystyna Stańko z zespołem oraz duet Tymański & Puchowski.

Powiedzieć, że zestawienie takich artystów na jeden koncertowy wieczór to ze strony organizatorów odważna decyzja, to jakby nie powiedzieć nic. Obydwa niedzielne występy różniły się między sobą tak bardzo, jak to tylko możliwe. Premierowy recital Krystyny Stańko, promujący materiał z jej najnowszego albumu Kropla Słowa był tak bardzo poprawny, jak bardzo niepoprawni byli ze swej strony występujący zaraz po niej panowie Tymański i Puchowski. Muzycznie – delikatna, „ażurowa” muzyka jazzowej diwy skonfrontowana została brutalnie z żywym, mięsistym bluesowym graniem. Balladowy pop-jazz wibrafonisty Dominika Bukowskiego (kompozytora większej części muzyki z Kropli Słowa) skomponowany do słów Haliny Poświatowskiej, Wisławy Szymborskiej czy Tomasza Jastruna po przerwie ustąpił miejsca korzennemu transowi prosto z mokradeł Mississippi, okraszonego kąśliwymi, frywolnymi tekstami Tymona i Romka oraz balansującą na granicy przyzwoitości, a częściej bezceremonialnie ją przekraczającą humorystyczną konferansjerką tego pierwszego.

O ile podczas pierwszego koncertu publiczność oklaskiwała ułożone solówki zaproszonych przez Krystynę Stańko gości (było ich całe mnóstwo, począwszy między innymi od Pawła Wądołowskiego na gitarze i Irka Wojtczaka na sopranie i tenorze przez indonezyjskiego pianistę Sri Hanuragę, do chórków w składzie Kinga i Karolina Pruś) o tyle wybuchała śmiechem lub reagowała zniesmaczeniem na rubaszne anegdoty Tymańskiego.

Oszczędna gra skądinąd znakomitych muzyków zespołu pani Krystyny zmieniła oblicze, kiedy na scenie obok bohaterów drugiej części wieczoru pojawili się mocarny jazzowy perkusista Grzegorz Grzyb oraz zupełnie nieznany, obdarzony rasowym feelingiem Dario Alberti na gitarze. Ten znakomity mieszkający w Polsce Włoch okazał się prawdziwą niespodzianką – grając jako sideman w istocie odpowiadał za najbardziej skomplikowane, solowe partie gitarowe, którymi zapełniał przestrzeń stworzoną dzięki Dobru Romka Puchowskiego i groove'owi basu Tymona. Doskonale sprawdzał się w bluesach w rodzaju „Big Bad Brother”,  granych z przymrużeniem oka „Juracie” i „Fryzjerze” oraz beatlesowskim „Do The Pain” Tymona (na okazję którego za perkusją usiadł syn Tymańskiego, Lukas). Za sprawą źródłowych bluesów, a także rozkosznie głupawych piosenek grupy Tymański & Puchowski atmosfera skupienia, towarzysząca poetyckiemu występowi Krystyny Stańki rozporoszyła się zupełnie.

Obydwa występy przedstawiły skrajnie różne oblicza dzisiejszej trójmiejskiej sceny jazzowej, i choć były tak skrajnie różne, podejrzewam, że mogły ostro podzielić publiczność na zwolenników jednej bądź drugiej opcji, to na rzucone podczas koncertu pytanie Tymańskiego „O co chodzi w jazzie?” każdy musi odpowiedzieć sobie sam.