Sacrum Profanum: Polish Icons
Koncerty w hali ocynowni na terenie Huty Sendzimira w Krakowie to na festiwalu Sacrum Profanum moment szczególny. To tu pamiętne koncerty zagrali Kraftwerk, Aphex Twin, czy Jónsi. W ubiegłym roku, w tej intrygującej, industrialnej przestrzeni "miasta w mieście", pośród budynków fabrycznych i opustoszałych hal, z własną koleją i 9 wewnętrznymi liniami autobusowymi, miało miejsce wydarzenie artystyczne rangi międzynarodowej: urodzinowy koncert monograficzny poświęcony twórczości Steve'a Reicha - z udziałem Aphex Twina, Adriana Utleya (Portishead), Willa Gregory (Goldfrap), Leszka Możdżera. Piotra Orzechowskiego, Envee i samego jubilata. Na 10-lecie festiwalu - wielki finał edycji poświęconej polskim kompozytorom - koncert "Polish Icons: Penderecki, Górecki, Lutosławski, Kilar" można było ostrzyć sobie apetyt.
Agnieszka Szydłowska zapowiedziała ten koncert jako "eksperyment". Jak to czesto w przypadkach eksperymentów bywa, zdania mogą być podzielone, a im wiecej opinii, tym bardziej eksperyment się udał, skoro wzbudził tak wielkie emocje. Dla mnie jednak to była klapa. Piszę to ze smutkiem, podobnym do tego, jaki towarzyszył mi, gdy opuszczałem teren Huty po ostatnim secie.
Choć wszystko zaczęło się fantastycznie: na scenie pojawili się członkowie Kronos Quartet - kwartetu smyczkowego, który przez lata stał się niemal synonimem terminu muzyka nowa. Pod wodzą Davida Harringtona wirtuozi smyczków od lat sięgają po to, co w dźwiękowej twórczości oryginalne, inspirujące, przełamująca bariery, a ostatnio także mistyczne. Kronosi także, jako bardzo nieliczni twórcy związani z muzyką współczesną, znaleźli swoje miejsce wśród ikon popkultury - za sprawą pamiętnej ścieżki dźwiękowej do kultowego filmu "Rekwiem dla snu".
Chwilę po 20tej panowie stanęli na scenie tyłem do widowni a przodem do wielkiego ekranu, na którym, przesuwała się partytura utworu - I kwartetu smyczkowego Krzysztofa Pendereckeigo. Czerwona kreska po środku wskazywała miejsce odczytywane właśnie przez muzyków. Można było więc dokładnie obserwować relacje między czterema instrumentalistami oraz to, jak realizują plan polskiego kompozytora, czy raczej jak takie dźwięki - krótkie serie uderzeń smyczkiem o struny, pojedyncze szarpniete tony, muzykę jako gęstą lub luźniejsza falę - można w ogóle zapisać i odczytać.
Kompozycja Pendereckiego z roku 1960 wciąż potrafi wzbudzić emocje. Nie stępił się przez lata jej awangardowy pazur. Tego samego nie mogę jednak powiedzieć o muzyce spod znaku Ninja Tune.
Gdy po świetnym Kronosie na scenie pojawił się DJ Vadim, nie wiele zostało z siły poprzedniego wykonania, jak i z samego utworu. Podobnie jak większość remikserów tego wieczoru, DJ Vadim zdawał się twierdzić, że do szczęścia kompozycjom polskich ikon brakuje przede wszystkim beatu. Otóż nie. Prawie każdą dj'ską interpretację kompromitował następujący po niej występ Kronos Quartet, którzy bez żadnych domieszek potrafili poruszać swoją muzyką dużo, dużo głębiej.
Owacyjnie przez zgromadzoną w hali publiczność powitany został reaktywowany po 7 latach duet Skalpel. W muzykę, brzmienia i beaty wplecione zostały dwie narracje: mówiącego po angielsku lektora, przedstawiającego naszego kompozytora i jego "music discoveries of 1960'" oraz samego autora, który wypowiadał się na temat muzyki elektronicznej. Remiks Skalpela miał nawet refren: "Penderecki, Penderecki", wywołujący skojarzenia z "Mieszko, Mieszko, mój koleżko". Uzyskaliśmy więc połączenie cioci Jadzi i T-raperów z nad Wisły z dużo wyższej klasy keyboardem. Muzycznie nie wydarzyło się w tym miksie nic, co wryłoby się w pamięć, poza beatem.
Druga cześć koncertu poświęcona była Henrykowi Mikołajowi Góreckiemu. Kronos Quartet, dla którego nasz kompozytor pisał wiele utworów, wykonał finał II kwartetu smyczkowego - Arioso.
Po Kronosach scenę płynnie przejął Skalpel. Muzyka Góreckiego od lat 90tych, od czasów spektakularnego sukcesu komercyjnego albumu z "Symfonią pieśni żałosnych", poddawana jest remiksom i coverom - na czele ze słynnym utworem "Gorecki" z repertuaru grupy Lamb.
Skalpel znów nie stworzył jakiejś istotnej wartości dodanej do materiału wyjściowego. Po nich w trio wystąpił Grasscut (DJ, perkusista, keybord i gitara). Panowie odrobili lekcje. W ich secie przewijały się fragmenty z całego II kwartetu a nawet zabrzmiało "Boże coś Polskę" na tle wplecionej w wizualizacje Matki Boskiej. Muzycy byli z siebie wyraźnie zadowoleni. Gdyby jednak zrobił to polski zespół, nazwalibyśmy to kiczem.
Niestety intensywność ich muzyki poważnie utrudniła skupienie się na, grających zaraz po Grasscutcie, Kronosach. Już miałem wychodzić z hali ocynowni, gdy na scenie pojawił się King Caniball, który jako pierwszy tego wieczoru zrezygnował z beatow, bazując na muzyce kwartetu Lutosławskiego oraz dźwiękach tła - metalu uderzanego o metal, szumach, trzaskach, krokach. Z takiego kolażu stworzył Brytyjczyk przestrzenną, autorską i oryginalną wypowiedź.
Na finał Kronosi świetne wykonali "Orawę" Wojciecha Kilara i dość ciekawie odbił ja w remiksie DJ Food.
Gdyby taki koncert mail miejsce 10 lat temu, byłoby to pewnie szokujące wydarzenie i powiew świeżości. Dziś jednak te 10 lat widać na twarzach dj'ów po 40tce. W zeszłym roku remiks Pendulum Music Steve'a Reicha w wykonaniu Aphex Twina - z wielkimi kulami dyskotekowymi z generującymy dźwięk i światło - sprawił wrażenie jedynej słusznej drogi wykonywania tego utworu. We wczorsjszych remiksach zabrakło wartości dodanej, odczytania wzbogacającego oryginalne kompozycje. Kronos Quartet do spółki z Pendereckim, Góreckim, Lutosławskim i Kilarem zmiazdżyli muzycznie dj'ów z Ninja Tune.
Szkoda tylko, że amerykański kwartet pojawiał się na scenie w tak krótkich dawkach. No i szkoda, że nie doszło w żadnym z miksów do fuzji świata analogowego z cyforwym i żaden z dj'ów nie pokusił się o miksowanie Kronosa live.
Dziś ma być inaczej. Kronos Quartet po raz pierwszy w historii na jednej scenie z Sigur Ros? Co z tego wyniknie? Przekonamy się o 20tej w Hali Ocynowni.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.