Finał Olesiowej trzydniówki w poznańskim Arsenale - contraMUNDO
Z pewnością dla wielu miłośników talentu braci Olesiów projekt contraMundo będzie ogromnym zaskoczeniem. Mniej w nim bowiem jazzu, albo może nawet wcale go nie ma. Wielu innym wyda się nawet rodzajem artystycznej zdrady. Już słyszę jak podnoszą się głosy krytyki, że oto Olesiowie porzucili swoje wyrafinowane kompozycje i improwizatorskie talenty dla muzyki przyjemnej i na dodatek z wydatnymi wpływali innych niż jazzowa muzycznych kultur. Tak się nie godzi! Toż to łatwizna, zdrada albo gorzej, zwyczajne granie pod publiczkę. Wiadomo bowiem przecież, że muzyka na skrzyżowaniu kultur nie jest odkrywcza, co najwyżej modna, a już na pewno nie niesie ze sobą żadnych wartych odnotowania wartości.
I z takimi głosami trzeba się pogodzić. To sugestia i dla samych muzyków i dla reszty słuchaczy. Nie ma bowiem żadnego racjonalnego powodu dla muzyka, zresztą nie tylko dla niego, nie sięgać po te sfery stylistyczne, które w danej chwili okazują się szczególnie atrakcyjne. Nie ma też powodu, żeby nie inspirować się innymi rodzajami muzyki niż jazz czy twarda free improwizacja. Zwłaszcza gdy jej uroda przemawia silnie i dotyka głęboko.
contraMundo, uzbrojone w cudowne melodie o orientalnej barwie najczęściej przywodzące na myśl muzykę arabską, oryginalne instrumentarium z oud (Paleśtyńczyk - Sameer Makhoul) saksofon sopranowy i zestaw fletów bansuri (Belg Manuel Hermia) i kompozycje pióra Marcina Olesia jest próbą złączenia muzyki wchodu i zachodu w jednym pejzażu dźwiękowym. Na tym można by poprzestać jeśli chcielibyśmy jak najbardziej lapidarnie określić kierunek, w którym poszedł autor tego projektu.
Ja jednak nie sądzę żeby prawdziwą intencją Marcina było dokonywanie wiekopomnych fuzji wschodniego i zachodniego świata muzyki. Odnoszę wrażenie, że contraMundo powstało jako efekt gromadzonych w czasie sympatii czasem nawet fascynacji nie tylko jazzowymi kulturami dźwiękowymi oraz skutek refleksji nad chyba najbardziej naturalnym przeczuciem, jakie towarzyszy człowiekowi, a które w toku poznawania sztuki w tym także muzyki skutecznie udaje mu się zabić. Otóż nie jest tak naprawdę istotne co gramy, z jakich składowych zbudujemy naszą wypowiedź i czy zmieści się ona w stylistycznych obwarowaniach jakim ulegamy co dzień. Ważne by zagrać tak jak czujemy, zawrzeć w naszych wypowiedziach możliwie najpełniejszy i najbardziej szczery obraz naszej wyobraźni. Jak efekt nie pasuje do zapamiętanego wzorca, to trudno. Ostatecznie można potraktować to jako część artystycznego ryzyka.
A choć muzyka contraMUNDO brzmi w sposób płynny, niezwykle atrakcyjny brzmieniowo i przepyszny rytmicznie, to jest to bardzo ryzykowna propozycja. Ryzykują tu jednak tylko sami muzycy, bo utwory, które napisał Marcin pomimo swojej pozornej prostoty i naturalności narracji, kryją w sobie nie dość, że skomplikowaną budowę, trudną, złożoną i zmieniającą się rytmikę to jeszcze wymagają od muzyków ogromnej koncentracji w toku samego aktu wykonania.
Słuchacz, zwłaszcza nieogarnięty gorączką klasyfikowania i nie przywiązany restrykcyjnie do etykietek nie ryzykuje nic. Nie ważne czy bardzo osłuchany czy okazjonalnie sięgający po muzykę. Na widowni w Poznaniu zasiadali i jedni i drudzy i nie było chyba nikogo kto po koncercie czułby się w jakikolwiek sposób zawiedziony. To była druga prezentacja contraMUNDO. Pierwsza usłyszała ją publiczność krakowska kilka tygodni temu podczas festiwalu „Rozstaje”. Zanim ten pomysł okrzepnie i całkiem dojrzeje potrzeba jeszcze małą chwilę, jeszcze kilka koncertów. Wtedy można będzie zarejestrować całość materiału, tak by powstała płyta, i już nie trzeba było co chwila po koncercie odprawiać rozentuzjazmowanych słuchaczy z kwitkiem. Jest więc na co czekać!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.