Trio Tapestry
Caruso saksofonu, wielki Joe Lovano, wydał swoją pierwsza autorska płytę w barwach ECM Records, owszem wielokrotnie był obecny w nagraniach słynnego monachijskiego wydawcy, dotychczas jednak nigdy jako lider. Gwoli przypomnienia, w barwach ECM użyczał swego saksofonu w zespołach Paula Motiana, Johna Abercrombiego, Steve Kuhna, Marca Johnsona i Steve Swallowa. Jego najnowsza sesja „Trio Tapestry” zrealizowana została w intrygującym składzie, z Marilin Crispell na fortepianie oraz Carmen Castaldi za perkusją, wszystkie kompozycje na płycie są autorstwa Joe Lovano. Producentem płyty jest Manfred Eicher.
Sesja „Trio Tapestry” nagrana została w nowojorskim Sear Sound, słynącym z doskonałego toru analogowego i stylu vintage, za sprawą Waltera Sear'a inżyniera dźwięku, muzyka, producenta, wynalazcy i wybitnego znawcy urządzeń rejestrujących. Na płycie CD otrzymujemy 11 kompozycji i 48 minut muzyki zdecydowanie odmiennej od tego, do czego Lovano przyzwyczaił nas podczas swojej długoletniej współpracy z Blue Note Records. Z drugiej strony usłyszymy muzykę, która jest jak wzór metra z Sèvres definicją ECM-u, przynajmniej gdy chodzi o brzmienie, sposób realizacji nagrań czy nastrój poszczególnych kompozycji. Po prostu, oto kolejna perfekcyjnie zrealizowana płyta w katalogu jednego z największych współczesnych wydawców jazzu na świecie.
Jednym się ta płyta bardzo spodoba, wszak saksofon Lovano brzmi tutaj niesłychanie aksamitnie; fortepian krystalicznie i głęboko; blachy i werbel delikatnie oraz przestrzennie, a cała muzyka tria niezwykle nastrojowo, ponadto nagranie jest doskonale zrealizowane od strony czysto muzycznej. Niestety od strony inwencyjnej nie jest już tak dobrze, a raczej przewidywalnie i nużąco, są spore fragmenty muzyki wręcz banalne, jak w "Mystic", w którym muzyka wynurza się z odmętów niebytu i zmierza... właśnie nie wiadomo w jakim kierunku podąża? Przedłużone pauzy i kolejne wybrzmienia stają się wręcz irytujące, a muzyka zdaje się towarzyszyć jakiemuś wschodniemu rytuałowi, chwilami staje się łudząco podobna do etno - folkowych propozycji Stephana Micusa, nie mam nic przeciwko jego twórczości, czyż jednak nie słucham teraz nowej płyty Joe Lovano??! Może to aura doskonałego studia tak mocno zainspirowała muzyków, że postanowili zabawić się dźwiękami, a może Lovano oddaje się ostatnio jakiejś głębokiej medytacji, bo podobnie jest w kolejnej kompozycji "Piano-drums episode", gdzie muzyka przypomina seans relaksacyjny w palarni opium. Trylogię banalnie kończy "Gong Episode", kilkoma uderzeniami w gongi właśnie. Tak czy inaczej mamy do czynienia z muzyką pełną łagodności, refleksji, przestrzeni i wybrzmień, chwilami bliską audiofilskim nagraniom testowym, służącym do porównywania jakości ekskluzywnych głośników i kabli. Szkoda, bo w formie bardziej jazzowej ten skład chwilami brzmi świetnie, jak w nastrojowym "Seeds of Change", albo jak w finałowym "The Smilling Dog", gdzie muzycy grają z werwą i nowocześnie improwizują. Jednak to tylko kilkanaście minut, zbyt mało aby uznać tę płytę za ciekawą, a może była to bardzo prywatna sesja zaprzyjaźnionych muzyków, w której oddali się wspólnej medytacji, z pewnością mają do tego prawo i nie chcę im w tym przeszkadzać.
1. One Time In; 2. Seeds of Change; 3. Razzle Dazzle; 4. Sparkle Lights; 5. Mystic; 6. Piano/Drum Episode; 7. Gong Episode; 8. Rare Beauty; 9. Spirit Lake; 10. Tarrassa; 11. The Smiling Dog;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.