Seven Storey Mountain VI

Autor: 
Andrzej Nowak
Nate Wooley
Wydawca: 
Pyroclastic Records
Data wydania: 
17.01.2021
Dystrybutor: 
Pyroclastic Records
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Nate Wooley: trumpet; Samara Lubelski: violin; C. Spencer Yeh: violin; Chris Corsano: drums; Benjamin Hall: drums; Ryan Sawyer: drums; Susan Alcorn: guitar, steel; Julien Desprez: guitar; Ava Mendoza: guitar; Isabelle O'Connell: keyboards; Emily Manzo: keyboards; Yoon Sun Choi: voice / vocals; Mellissa Hughes: voice / vocals; Megan Schubert: voice / vocals.

Pod koniec listopada 2019 roku, w miejscu zwanym Oktaven Audio, Nate Wooley (trąbka, amplifikator, kompozycja) zebrał trzynastu muzyków, by wykonali szóstą edycję jego Siedmiopiętrowej Góry. Oto oni: Samara Lubelski oraz C. Spencer Yeh (skrzypce), Chris Corsano, Ben Hall oraz Ryan Sawyer (perkusje), Susan Alcorn (pedal steel guitar), Julien Desprez oraz Ava Mendoza (gitary elektryczne), Isabelle O’Connell oraz Emily Manzo (instrumenty klawiszowe), Yoon Sun Choi, Mellissa Hughes oraz Megan Schubert (głosy). Szósta edycja Seven Storey Mountain, to tradycyjnie jeden trak, który zaczyna się w ciszy i tamże kończy swą podróż, po drodze ryjąc nam berety emocjami rzadko spotykanymi na niwie muzyki improwizowanej. Trwa 45 minut i jedną sekundę.

Ceremonia otwarcia spektaklu przypada w udziale chórowi kobiecych głosów. Panie mruczą melodyjnie, niczym feministyczny odłam zakonu krzyżackiego, który za moment wyruszy na meta religijne, wojenne łowy. W roli skromnego akompaniamentu frazy z gitary. W tle zaczyna się jednak rodzić życie dużego, orkiestrowego potwora. Samo zło zdaje się iść od strony elektroakustycznych świergotów, mikro przesterów i plastrów ambientu. Pojawia się piano i akcenty perkusjonalne, ale sama podróż, jak na razie, odbywa się we względnej harmonii, w dość łagodnej tonacji. Po wybiciu 7 minuty szczoteczki rozbudowanej sekcji perkusyjnej zaczynają kreować pewien rodzaj dynamiki. Atmosfera wokół nich zaczyna robić się coraz bardziej nerwowa. Efekt wzmacniają pierwsze pasaże z keyboardów, które snują wątki niemal fussion-jazzowe, ale bez eskalowania poziomu głośności. Narracja krok po kroku zaczyna wspinać się na Siedmiopiętrową Górę. Żmudna to, ale efektowna wspinaczka. O emocje dbają przede wszystkim skrzypce i gitary, wyposażone w dużą moc energii elektrycznej i adekwatny pogłos. Opowieść nabiera kwasowości i posmaku niemal transowej psychodelii. Wielobarwny kalejdoskop dźwięków, jednak nie bez onirycznej poświaty. Niektóre wątki rozbłyskują, inne pętlą się i obumierają.

Po upływie 18 minuty zaczyna się już mała wojna światów – perkusje wybijają jednostajny rytm, ale na dalszym planie wszystko wydaje się być już wyzwolone z jarzma koncepcji kompozytorskiej. Gitary kołyszące się na przetwornikach, tajemnicze głosy, szumiące warstwy usterkowych fonii, nerwowe podrygi z klawiatur – wszystko to ubarwia flow, ale jednocześnie sprawia, iż całość jakby rozłaziła się w szwach. Do ognia dokładają perkusje, zaś gitary i skrzypce tańczą wokół własnej osi, swawolą, skaczą i z piskiem upadają na samo dno. Plejada drobnych incydentów kipi niczym gotująca się woda. Makrokosmos wielkiej góry eksploduje – dynamiczne, ostre frazy, chwilami nawet drapieżne, ale schowane jakby za mgłą. W 25 minucie flow niebezpiecznie zbliża się już do ściany dźwięku. Wszyscy muzycy eskalują swoje poczynania, robi się naprawdę ogniście. Gitary i skrzypce toczą kolejną wojnę w złej sprawie. Krzyki, wrzaski, prawdziwy heart attack in fussion-psycho-noise, który nie jest jednak wyłącznie hałasem, ma bowiem swoją egzystencjalną, jakże bolesną poświatę.

Pora okiełznać to wspaniałe szaleństwo! Wraz z wybiciem 34 minuty jako pierwsze milkną perkusje. Tło niezmiernie pulsuje, nabiera ambientowej szklistości, klawisze płynną wąską strugą. Strzępy gitarowych fraz, coś śpiewa na ultrapogłosie, może to trąbka. Chmura oniryzmu spowija scenę i nie pozwala na bezpieczną ucieczkę z pola bitwy. Wraz z 37 minutą powraca chór kobiet, które snują wokalizy na silnym pogłosie. Powraca początek - diabelska repryza, siła wiecznego powtórzenia. Łagodne piano tworzy klimat refleksji, a głosy zaczynają śpiewać finałową pieśń z tekstem. Głosy multiplikują się - samokopiująca orgia zakończenia. You can’t scare me…, You can’t scare me

Seven Storey Mountain VI