Paint
Przez całe lata formacja Mostly Other People Do The Killing była kwartetem bez fortepianu. Słuchając jej wielu z nas dowiedziało się o istnieniu takich muzyków jak Peter Evans czy John Irabagon. Teraz Ani Evansa ani Irabagona w niej nie ma. Nie ma również formuły bezfortepianowej. Miejsce trębacz ego enfant ettible zajął miejsce Ron Stabinski, pianista znakomity, choć charyzmy Evansa raczej pozbawiony. John Irabagone, także chyba nie jest już w składzie podstawowym, nienaruszalnym, bo w swojej najnowszej odsłonie MOPDK stało się triem.
Fortepian, bębny i perkusja. Klasyczna wielka jazzowa formuła. Święta nieomal, a w roli kamieni węgielnych Moppa Elliot – kontrabas i Kevin Shea – perkusja. Pewnie band wkroczył na święty jazzowy teren, siłą rzeczy posypią się porównania do wielkich trzyosobowych formacji i kto wie być może porównywaniem końca nie będzie. TO ulubione zajęcie piszących. Odnieść czyjeś dokonania do dokonań innych słynniejszych. Porównać, zestawić, znaleźć różnice, uszeregować i na koniec wydać werdykt: lepsze niż, gorsze niż. W przypadku MOPDK takie zabawy nie mają szczególnego sensu. Band nie chce i pewnie nie za bardzo lubi takie gierki. Jako ludzie wykształceni, wiedzący na czym polega jazz, a czym jazz być nie powinien umiejętnie dystansują się od etosu i zrobili sporo, żeby nadać swojej muzyce charakteru prześmiewczego, z ostentacyjnym nawet puszczeniem oka.
I takich ich pokochała publiczność. Szorstkie, kompetentne, ale też niekonwencjonalne i niegrzeczne podejście do jazzu zjednało im słuchaczy. Kłopot w tym, że z czasem ich muzyka zaczęła brzmieć jak produkt i to niezależnie czy grali swoje i parodiowali słynne okładki jazzowych kamieni milowych czy skopiowali legendarne davisowskie Kind Of Blue, które choć zawierało wierną dźwiękową kopię tamtej płyty, to nie przypominało jej w brzmieniu ani charakterze w ogóle.
Z triową wersją MOPDK jest w moim odczuciu właśnie tak, jak z gotowym rynkowym produktem. Ludzie wiedzą czego chcą sięgając po portfel. Nie mogą się zawieść, ale też muszą dostać coś teoretycznie nowego. MOPDK to rozumieją i dostarczają takiego produktu. Na koncertach przybiera to dodatkowo formę powtarzających się gagów w konferansjerce. Z płyty na płytę muzyczne patenty i gotowe zwroty retoryczne również mocno dochodzą do głosu, ale nie na tyle mocno, żeby słuchacze od razu wyczuli, że tak naprawdę w zespole od bardzo dawno nic sięnie zmieniło, a przesunięcia w składzie od kwartetu, przez septet, po trio są tak naprawdę jedynie zmianą dekoracji w takim samym spektaklu.
Zatem kto kocha kupi, kto zauważył konfekcyjność muzyki MOPDK ten już się nie nabierze. Zatem jeszcze pozostaje kwestia ile gwiazdek. Grają świetnie i jeszcze lepiej udają odwagę, a więc za profesjonalizm i opanowanie sztuki mimikry z pięć by wypadało przyznać. Czy jednak słuchanie ich to na pewno najciekawszy sposób spędzania czasu nie jestem pewien. Słowem bardzo dobra nie za bardzo komukolwiek potrzebna płyta.
1. Yellow House; 2. Orangeville; 3. Black Horse; 4. Blue Goose; 5. Plum Run; 6. Green Briar; 7. Golden Hill; 8. Whitehall
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.