Grał z gigantami światowego jazzu takimi jak Jack DeJohnette, John Scofield czy grupą Oregon. Zmarł w 1979 roku w wieku 32 lat. Płyta „Nora", z niepublikowanymi dotąd nagraniami z festiwali Jazz nad Odrą i Jazz Jamboree, przenosi nas nie tylko do samego początku twórczości Mistrza, ale także do czasów, w których muzyka improwizowana w Polsce dopiero się rodziła.
Spotkanie z tym albumem warto rozpocząć od lektury dołączonej do płyty książeczki. Aneta Norek, autorka biografii Zbigniewa Seiferta „Man of the Light" zabiera nas do Krakowa roku 1962. Tam, w liceum muzycznym przy ulicy Basztowej, nastoletni skrzypek Zbyszek, jego kolega z klasy fortepianu Janek Jarczyk, perkusista Janusz Stefański i fagocista Edward Anioł postanowili zacząć grać jazz. Byli za młodzi by chodzić na koncerty do klubów, więc improwizacji uczyli się stercząc przed wejściem do Jaszczurów czy Piwnicy pod Baranami. Słuchali audycji Willisa Conovera i ze słuchu rozpracowywali solówki Davisa, Coltrane'a, Colemana, Jarretta. Pomagał im w tym nauczyciel klarnetu Alojzy Thomys oraz profesor harmonii i analizy muzycznej Janusz Mroczek.
Seifert nie chciał smucić swojego profesora w klasie skrzypiec jazzową „profanacją" instrumentu. W swym pierwszym jazzowym zespole grał więc na... kontrabasie. Kiedy do grupy dołączył basista Jan Gonciarczyk, Zbyszek przesiadł się na saksofon altowy. Kochał Coltrane'a. Przez pierwsze 2 lata jego kwartet był laboratorium - jazzowym seminarium. Dopiero w listopadzie 1965 roku (Seifert ma 19 lat) wychodzą na scenę podczas krakowskich Zaduszek Jazzowych. Choć koncertują w krakowskich klubach, z błogosławieństwem Wiesława Dymnego i Jana Byrczka. Muszą jednak minąć jeszcze kolejne 3 lata nim zdecydują się stanąć w szranki rywalizacji na Festiwalu Jazz nad Odrą. W swym debiucie zajmują drugie miejsce - rok później wygrywają wszystko!
Historia tego Kwartetu zamyka się właściwie w roku 1970. Seifert gra równolegle z freejazzowym składem Tomasza Stańko (na alcie i na skrzypcach). Kilka lat później zaczyna pracę w USA. Tam okrzyknięto go Coltrainem skrzypiec. W 1976 roku wydaje już pod własnym nazwiskiem (płyty „Man of the light", „Zbigniew Seifert", „Solo violin"). Propozycji jest coraz więcej, a czasu pozostaje coraz mnie. W nocy z 14 na 15 lutego umiera, przegrywając walkę z nowotworem.
Dziś przypominamy sobie o Zbigniewie Seifercie. Oprócz wspomnianej biografii powstał film dokumentalny autorstwa Erin Harper (
http://passion-themovie.com/), w Krakowie odbywa się festiwal Jego imienia. Teraz do rąk słuchaczy trafia płyta „Nora".
Na album składa się 8 kompozycji. Dominują utwory Seiferta i Jarczyka, ale podróż zaczynamy od korzeni: standardu „East of the sun" Brooksa Bowmana i ballady „Blue In Green" Milesa Davisa. Później następują m.in. delikatnie bossujące „Reminiscencje", wirujący „Taniec garbusa", czy transowy, trochę freejazzowy „Ten niezastąpiony".
Słuchać „Nory" to podróżować w czasie. Fantastycznie brzmią popisy fortepianowe Jarczyka, niebanalne zagrywki Stefańskiego na bębnach, pochody basowe Gonciarczyka i odważne, szalone, bardzo nowoczesne frazy saksofonowe leadera.
Przede wszystkim jednak z płytą „Nora" dostajemy kapsułę czasu po brzegi wypełnioną energią, pasją, kunsztem, zabawą i atmosferą, której inaczej dziś zaznać nie sposób.
Pierwszy utwór z płyty „Nora" do darmowego pobrania ze strony producenta:
ściągnij plik mp3