Morning Glory
Od czasu kiedy pierwszy raz posłuchałem tego tria, a było to przy okazji płyty “Aurora” wiedziałem, że nie będzie mi się z tą muzyką łatwo rozstawać. Rozstawać się zresztą wcale nie było powodu, ponieważ album spoczywał sobie wygodnie na biurku, pod ręką nawet wtedy, kiedy dawno utracił już status świeżej nowości i został zaprezentowany gdzie tylko i komukolwiek się dało. Z czasem jednak zaczęły pojawiać się myśli, najpierw nieśmiałe, potem już całkiem wyraźne i stanowcze, że byłoby naprawdę cudownie gdyby tak super grupa zechciała jeszcze raz wejść do studia i nagrać nowy materiał muzyczny. Trochę czasu musiało upłynąć zanim się to stało, ale gdy Agusti Fernandez przesłał mi pudełko z swoimi najnowszymi nagraniami i okazało się, że wśród nadesłanych płyt jest „Morning Glory” to wiedziałem, że najbliższe kilka tygodni spędzę w otoczeniu tej płyty, nie będzie powodu sięgać po inne nowości i, że warto było czekać.
Nie ma co ukrywać, choć nie jest to zespół istniejący od dawna, to jednak udało mu się wzbudzić moje zaufanie jak mało któremu w ostatnich latach. I kataloński pianista Agusti Fernandez, i Brytyjczyk - Barry Guy, i mieszkający dziś we Francji perkusista Ramon Lopez to jedni z moich ulubionych towarzyszy nocnych muzycznych podróży. Uwielbiam podążać za ich narracją, rozpala moją wyobraźnię brzmienie każdego z nich z osobna i wszystkich trzech razem. Urzeka także sposób, w jaki połączyli w swojej twórczości wolność kreacji z prostotą melodii traktowanej jako jedna z najważniejszych sił budzących w słuchaczu emocje, ale też budujących architekturę muzyki. Napawa mnie radością kiedy słyszę tych niemal niczym nie ograniczonych improwizatorów uważnie słuchających siebie i dających sobie tyle przestrzeni, aby nie zakłócać, ani przebiegu dramatycznego całości, ani własnych myśli muzycznych. Podziwiam również jak troszczą się o każdy dźwięk i razem dbają, aby zagrać nie to co można, ale to co dla muzyki naprawdę ważne.
Na płycie „Morning Glory” nie ma nic czego nie można byłoby się spodziewać, mam tu na myśli nowo napisane kompozycje. I jest to sytuacja, z której cieszę się jak dziecko. Tak jak poprzednio słuchając „Aurory”, tak i tu wpadam więc z upodobaniem w studnię wielobarwnej, fascynującej, a czasem burzliwej melancholii i prawdę powiedziawszy niechętnie daję się z niej wydobyć. A kiedy wybrzmiewają ostatnie dźwięki pierwszej płyty (Morning Glory) wiem, że mam jeszcze w zanadrzu krążek drugi (Live In New York) przenoszący mnie do klubu Jazz Standard do czasów trasy koncertowej promującej „Aurorę”. Fascynujące przeżycie!
Posłuchaj podcastu Macieja Karłowskiego, poświęconego płycie "Morning Glory"
Agusti Fernandez / Barry Guy / Ramon Lopez - Morning Glory (Maya Recordings) by Jazzariumpl on Mixcloud
CD1: 1. La Nina de la Calle Ibiza, 2. Morning Glory, 3. Unfinished Letter, 4. Zahori, 5. An Anonymous Soul, 6. Perpetuum Mobile, 7. Benito, 8. The Magical Chorus, 9. Glade, 10. Mourning A Sudden Appearance, 11. Belvedere.
CD2: 1. Don Miguel, 2. Odyssey, 3. Can Ram, 4. David M, 5. Aurora, 6. No Ni Nó, 7. Rounds
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.