Live at the Kerava Jazz Festival

Autor: 
Paweł Baranowski
Henry Grimes
Wydawca: 
Ayler Records
Dystrybutor: 
Multikulti
Data wydania: 
15.02.2005
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Henry Grimes - double bass; David Murray - tenor saxophone, bass clarinet; Hamid Drake – drums

Losy Henry'ego Grimesa są przedziwne, myślę jednak, że nie jest to miejsce na ich przedstawianie. Przede wszystkim, by uchronić wszelkich potencjalnych słuchaczy od próby poszukiwań odpowiedzi na głupie skądinąd pytanie: jak taki "dziadek", po takich przejściach, gra? Jak gra to słychać, a pytanie pozostaje głupim. Tyle, że przy nieznajomości całej otoczki, pozostaje głupim w dwójnasób.

Muzyka powinna przemawiać sama niezależnie od nazwisk, od historii, od tego, czy ktoś grał, będąc naćpanym, pijanym, trzeźwym, po psychiatryku, po rozwodzie itd, itp... Winna przemówić lub nie. Zresztą, przecież nie do wszystkich przemówi jednakowo. I to również jest normalne. Kiedyś pomysłem Manfreda Eichera miało być pozbawienie wydawanych przez niego płyt wszelkich opisów. Ostatecznie poprzestano na pozbawieniu ich tak modnych w dekadzie poprzedzającej inaugurację ECM liner notes. Myślę zresztą, że jeśli dobrze pojmuje się zarówno takowe notki pisane na okładkach, jak i rolę recenzji płytowych, nie straszne nikomu powinny być jakiekolwiek słowa o płycie czy o muzyce.

Jak sam tytuł omawianej tu płyty, wydanej przez Aylera, wskazuje,  została ona nagrana na żywo. I bez dwóch zdań - stało się dobrze. Wolę chropawe, często w niektórych miejscach niedoskonałe, ale autentyczne rejestracje niż wycyzelowane w studiach realizacje. Jazz jest i musi być autentyczny. Jak żadna inna muzyka. Jazz nieautentyczny nie istnieje. Jest namiastką. Jest jak wyrób czekoladopodobny. Niby ma zewnętrzne oznaki jazzu, ale jazzem nie jest. Być nie może. Temu zwykle - choć nie zawsze - udaje się zaradzić na koncertach, o ile artyści nie prezentują na nim produktu jazz-like, a rzeczywistą grę. Jeśli grają to, co chcą, to wówczas najczęściej otrzymujemy muzykę, o niekiedy przejmującej autentyczności.

Trio Grimesa zarejestrowane podczas koncertów w zimnej nawet latem Finlandii, odbieram właśnie w ten sposób. Muzyka Davida Murraya, Grimesa i Hamida Drake'a jest autentyczna aż do bólu. Jest ostra, podana jednak bez żadnych bibelotowych ozdób. Brzmi jak ledwie ociosane kawałki drewna, ale brzmi bardzo realistycznie. Próżno w niej szukać miłych dla ucha dźwięków (no, chyba, że owe ucho jest, podobnie jak moje, zdeformowane i miast szukać ładnych, prostych i chwytliwych melodii, woli oddawać się przyjemności zgłębiania free jazzu i pokrewnych mu gatunków). Zamiast, choć to może złe słowo, bowiem nie w zamian za te miłe dźwięki, ale po prostu, otrzymujemy kawał niesamowitej szczerości, lub, używając słów wielkich - prawdy.

Zawsze, kiedy słucham zespołów takich jak trio Henry'ego Grimesa, mam wrażenie, jakby na scenę wyszli muzycy i przekazali nam cząstkę siebie. Czy to nie jest prawdziwe? Czy takie podejście do muzyki nie przekazuje jakiejś prawdy? Jak ziemniaki z kefirem. Proste i niezbyt wymyślne. Oczywiście, że doszukiwać się można różnych "momentów", a jako że człowiek do tego często skory, to będą mu się podobać np. duet Grimesa z Murrayem, czy solo Drake'a... Pust' bud'jet. Dla mnie o wiele bardziej liczy się to, że tych kilkadziesiąt minut nagrania w starym dobrym loftowym stylu, jest muzyką, której wykwintna prostota może powalić byka. A mnie, bo bykiem nie jestem, już powaliła bez żadnego problemu .

Doskonała płyta!

 

1.  Spin; 2.  Eighty Degrees; 3.  Flowers For Albert; 4.  Blues For Savanah