W niedzielę 25 września ruszyła 7. edycja festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Za nami koncerty Femi Kutiego i Urszuli Dudziak

Autor: 
Anna Poczatek
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

 

Festiwal Skrzyżowanie Kultur otworzyły koncerty Urszuli Dudziak z zespołem Super Band oraz nigeryjskiego twórcy i działacza społecznego Femi Kutiego, syna legendarnego Feli, z jego zespołem Positive Force. Muzyków zapowiedział znany "Polak"  z Senegalu - Mamadou Diouf.

Dla Urszuli Dudziak festiwal Skrzyżowanie Kultur jest spełnieniem marzeń o wielokulturowej Warszawie,  które - jak mówi - nosiła przez lata, spędzone w kosmopolitycznym Nowym Jorku - pragnęła, by również Polskę poruszała energia wielu kultur.  Organizatorzy poprosili damę polskiego jazzu o przygotowanie repartuaru specjalnie na ten festiwal. Muzyka powstała dzięki inwencji lidera zespołu Jana Smoczyńskiego. Urszula Dudziak określiła ją jako "kolorową, unikaln i wyjątkkowo piękną", zawierającą elementy polskiej muzyki ludowej i klasycznej. No cóż, można się zgodzić, że muzyka była kolorowa. Jednak unikalna była tylko w takim znaczeniu, że mogliśmy jej na razie posłuchać tylko na tym koncercie. Było to głównie połączenie jazzu, i to w postaci fusion, i popu lat 80. Elementy polskiej muzyki ludowej i klasycznej były racyej znikome. Każdy utwór oparty był na innym pomyśle, więc występ stanowił sympatyczną całość, zakończoną nawet deliaktnym free. Czy była to muzyka wyjątkowo piękna? Na pewno podobała się publiczności, licznie zgromadzonej w warszawskiej Sali Kongresowej. Nie ma co ukrywać, Urszula Dudziak jest znakomitą wokalistką i od lat ma rzesze fanów. Podanto jest w świetnej formie, zresztą - jak powiedziała w krótkich wstawkach konferensjerskich - również dzięki grze w tenisa z Wojciech Fibakiem, któremu ponoć ostatnio złamała na korcie rękę... Siła, witalność i swoboda cechują Urszulę Dudziak i jej śpiew. Zaraża nimi publiczność, musi uwodzić też muzyków, zważywszy na to, że członkowie Super Bandu  (Łukasz Poprawski - saksofon, Robert Cichy – gitary, Jan Smoczyński - instrumenty klawiszowe, Krzysztof Pacan - gitara basowa, Artur Lipiński - perkusja) należą już do innego pokolenia, i aż dziw bierze, że z takim zapałem grają muzykę, która jest tak oderwana od współczesności, z kierunkiem ku przeszłości. Co do gry zespołu powiem tyle: rzetelnie zagrane, natomiast saksofonista powienien mocno popracować nad odszukaniem własnego brzmienia. W każdym razie w niedzielę energia tej muzyki na pewno napełniła słuchaczy.  Tym, którym się spodobało, na pewno ucieszy to,  że artyska zapowiedziała, iż zagrane kompozycje wejdą na stałe do repertuaru zespołu i być może powstanie z nich także płyta.

Drugi koncert inauguracyjny był prezentacją kultury bardzo odległej od naszej, ale historycznie połączonej postkolonializmem i w podobnym stopniu  wystawionej na działanie globalizacji. Nigeryjczyk Femi jest zdeterminowanym kontynuatorem działań swojego ojca, Feli, zarówno muzycznych, jak i  społecznych. W wielu wywiadach komentuje głównie nie swoją muzykę, a  sytuację polityczną i społeczną na świecie, ale przede wszystkim w swoim  kraju, trawionym przez korupcję i nieumiejącym wykorzystać swoich zasbów do zapewnienia dobrobytu narodowi.  Femi czuje się głosem tego narodu, dlatego nie ma zamiaru Nigerii nigdy opuszczać. Jego muzyka jest z jednej strony politycznym i społecznym przesłaniem, z drugiej eksplozją optymistycznej energii - przypomina pod tym względem dzieła Boba Marleya. Zdaniem Kutiego w Niegerii nie ma żadnych reperkusji północnoafrykańskich rewolucji i przemian. Występ jego zespołu w naszym kraju - przecież świeżo odrodzonego po gruntownych przemianach - może być przyczynkiem do refleksji historycznej. Femi  Kuti wierzy, że jego muzyka może zmienić ludzi i świat. Dlatego też zaprosił polskich dziennikarzy do poznania Afryki z bliska.

Pierwszy polski koncert artysty został poprzedzony krótkim entrée Mamadou: publiczność musi wiedzieć, że w Afryce muzyka wywodzi się z obrzędu, a przez to przenika każdą, podkreślmy - każdą - sferę życia: od codzienności, poprzez relecje społeczne, po politykę. Życie tam jest zanurzone w muzyce.

Dlatego dziesięciu muzyków (pięć instrumentów dętych, syntezator, perkusja i bębny, bas, gitara), trzy przepiękne tancerki i zarazem chórzystki (odziane kuso) i Femi (oczywiście na kilku instrumentach, w tym syntezator i dwa saksofony, i wreszcie: jego głos!!!) przyjeżdżają do Polski, by opowiedzieć  o swoim świecie i pokazać problemy swojego kontynentu, ale także całego wspołczesnego świata. Stale pogłebiający się podział na skrajnie biednych i skrajnie bogatych i rodzący się stąd tzw. okres drugiego niewolnictwa, wynikającego z chorych zależności finansowych.  Głód. Choroby. Głód i choroby dotykające dzieci. Brak opieki  medycznej i panosząca się AIDS. Brak edukacji, która mogłaby dać siłę przeżycia i nadać życiu sens.  O tych wszystkich i innych problemach opowiadał Kuti w swoich utworach i w przerwach między nimi.  Ale nie było w tym żałobnego tonu. Były anegdoty. Była miłośc i przyjaźń, którą się czuło. Była miłość do życia,  wyrażona przez zamaszystą, wolną i energtyczną muzykę. Kto z przybyłych sądził, ż pierwszy koncert tego wieczoru był żywy, ten musiał się zdziwić drugim. Taka radość z grania muzyki i obocwania z publicznością zdarza się rzadko. Nie był to koncert przełomowy, odkrywczy, muzycznie zaskakujący. Ale był prawdziwy. Tak jak prawdziwe są warunki, w których zespół Kuitego  nagrywa płyty w Nigerii: słonecznej, z biedą dosłownie za progiem studia, optymistycznej, choć w każdy sposób schorwanej i bezbronnej. A jednak jest broń: muzyka. Wspaniała, bo prawdziwa - wypływająca  z serca i rozumu - muzyka.