70 Strong
Steve Gadd to jeden z najbardziej wszechstronnych i zasłużonych perkusistów ostatniego półwiecza – z tym ciężko dyskutować. Nie każdy może pochwalić się liczbą 700 sesji nagraniowych. Nie każdy może też jeździć w trasy z Erikiem Claptonem. I chociaż w swojej karierze Gadd współpracował z masą muzyków od rocka po r’n’b, pierwszym gatunkiem, który mi się z nim kojarzy, będzie zawsze jazz.
Chuck Mangione, Joe Farrell, Chick Corea, Bob James, Hubert Laws, Michał Urbaniak, George Benson, Ron Carter, Stanley Clarke czy Jim Hall to tylko krótka lista jazzmanów, który wybierały sobie Gadda do studia jeszcze w latach 70. Ta wielokierunkowość nie zawsze zdobywała mu przychylność innych. Urbaniak wspominał, że początkowo rekomendacja jego od Anthony’ego Jacksona, basisty zatrudnionego na „Fusion III”, nie przypadła mu do gustu. Ale gdy Steve zjawił się w studiu i zaczął grać, skrzypek przekonał się do niego od pierwszych sekund. Dogodzenie każdemu to rzadka umiejętność.
O dziwo, wbrew stereotypowi kiepskiego powodzenia solowych projektów u sesyjnych muzyków, Gadd odniósł spory sukces. W 1976 roku powstała grupa Stuff, w skład której weszli czołowi przedstawiciele rodzącej się sceny smooth – klawiszowiec Richard Tee oraz gitarzyści Cornell Dupree i Eric Gale. Stuff miał momenty sławy, ale prawdziwa dobra passa nastąpiła w drugiej połowie lat 80., gdy zespół przemianowano na The Gadd Gang. Poza Stuffem i Gangiem, lista solowych dzieł i równorzędnych kolaboracji perkusisty nie jest wielka. Czego się więc można spodziewać po nowej płycie? Podobnych klimatów, co na ostatnim krążku Steve Gadd Band.
Mam wrażenie, że ideą przyświecającą bandowi, jest odtworzenie klimatu tych najbardziej znanych zespołów Gadda, ale z uwzględnieniem dzisiejszych trendów – czyli powrotu do brzmienia lat 70. U Dave’a Hollanda ten eksperyment się udał. Kwintet Steve’a idzie niestety na łatwiznę. „70 Strong” mniej więcej w połowie brzmi jak zespół na scenie, który właśnie w tym momencie świetnie się bawi, ale gra niekoniecznie ciekawe rzeczy. Pomiędzy ciekawymi zrywami co chwila nadchodzi kawałek, w którym muzyka zamienia się w tło, a ja zapominam, że czegoś słucham. Senne kompozycje i aranżacje oraz snujące się instrumenty momentami poważnie usypiają, a przez większość czasu można w ogóle zapomnieć, że liderem zespołu jest perkusista.
Nie napiszę jednak, że to album emerycki, bo „70 Strong” ma kilka bardzo mocnych chwil, które dobrze zapamiętam. „Foam Home” to świetne intro, subtelne, ale ciekawie poprowadzone. „Freedom Jazz Dance” brzmi jak żywcem wyjęte z repertuaru „Bitches Brew”. Znakomicie nieregularnie grający Goldings oraz Landau, stabilny rytm basu Johnsona i w końcu ciekawie uderzający w „gary” Gadd to dobry hołd dla wczesnej ery Fusion i świetna interpretacja tego klasycznego utworu. Fajnie wypadło tu także rhythm’n’bluesowe (w starym stylu) „Long Way Home” – z filadelfijskim brzmieniem piana oraz skręcającymi w stronę country gitarą i organami. Z wartych uwagi rzeczy jest tu też bardziej nerwowe „Sly Boots” oraz ciekawie rozkręcający się cover „Oh, Yeah?” z klasycznej płyty Jana Hammera.
Zawarty na początku albumu nostalgiczny, malowniczy przerywnik „Written In Stone” z akordeonem zwiastował, że całe „70 Strong” okaże się ciekawym i pomysłowym nagraniem. Skończyło się niestety na paru kawałkach.
1. Foam Home; 2. Freedom Jazz Dance; 3. Written In Stone; 4. The Long Way Home; 5. Sly Boots; 6. Duke's Anthem; 7. Elegant Squares; 8. Desu; 9. De Volta Ao Samba; 10. Oh, Yeah?; 11. Blues For...;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.