Yodok III - From Silence to The End! The New Live Performance’ Collection!

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)
Zdjęcie: 

Yodok III – niebywała formacja złożona z gitary elektrycznej, amplifikowanej tuby i perkusji - w ciągu mijającej dekady wyniosła improwizowany dark ambient do rangi sztuki. Jesteśmy z nią od pierwszego dźwięku, jaki wydała i dziarsko donosimy o jej wszelkich aktywnościach edytorskich (linki do starych tekstów na końcu dzisiejszej opowieści).

W trudnych czasach zarazy życie muzyczne winno toczyć się dalej. Na przełom września i października trio zapowiada nową płytę (pierwszą studyjną od sześciu lat!) i skromną trasę koncertową. Niektórzy czynią wiele, by zahaczyła ona o Polskę i pewien ambitny festiwal muzyki improwizowanej w Poznaniu. W oczekiwaniu na ów zacny fakt, muzycy w styczniu br. zamieścili na swojej stronie bandcampowej zbiór koncertów (dokładnie ośmiu!), które nie były dotąd publikowane.

Historia każdego koncertu grupy Yodok III wygląda mniej więcej tak samo - od ciszy wyczekiwania na pierwszy dźwięk po finałową ścianę dźwięku. Scenariusz ten sam, wykonanie zawsze inne, wszak mówimy o muzyce improwizowanej! A na scenie wygląda to mniej więcej tak:

Gitara elektryczna, przystawki, przetworniki dźwięku - po lewej stronie sceny, patrząc z perspektywy odbiorcy. Tuba i flugabone (instrument dęty, coś pomiędzy tubą a trąbką) podłączone do amplifikatorów wielkiej mocy, po prawej. Na samym środku, pełnowymiarowy zestaw perkusyjny (…). Gitarzysta nazywa się Dirk Serries i na ogół siedzi na krześle, mając swój iskrzący prądem instrument strunowy rozłożony na kolanach. Tubista, to Kristoffer Lo. W trakcie koncertu na ogół klęczy. Obok leży wielka tuba, która jest dramatycznie okablowana. Muzyk dmie w nią właśnie w pozycji na kolanach i manipuluje potencjometrami. Perkusista - Tomas Järmyr zasiada za zestawem bębnów i talerzy. W jego przypadku trudno o inną pozycję. *)
Zapraszamy do odbycia z nami ośmiu niebanalnych podróży dźwiękowych!


Jazzhouse  45:13 (Kopenhaga, 28.04.2017)
Ciemność sceniczną narusza delikatny ambient gitary, któremu towarzyszy szmer talerzy. W tle coś miarowo dudni, potem przestaje i znów powraca. Pierwsze dźwięki z prawej strony sceny dobiegają do nas w połowie 6 minuty – pasaż Lo brzmi bardziej gitarowo niż ambient Serriesa. Narracja formuje się w dwa strumienie ambientu i towarzyszące im bijące serce stopy perkusyjnej. W połowie 13 minuty tuba**) śpiewa już pełnym gardłem, gitara idzie w ślad za nią, a perkusja dla odmiany milknie. Narracja płynie wytrwale, ma swoją dynamikę, ale pozostaje łagodna i emocjonalnie wyważona. Z czasem narasta, a rolę koła zamachowego zdaje się pełnić przed wszystkim perkusja. Przy okazji prawa flanka zaczyna generować kolejne pasma krzyczącej fonii. Po krótkim wyhamowaniu (perkusja jest czujna!), począwszy od 29 minuty, delikatnie rozhisteryzowana tuba daje sygnał do budowania finałowej ściany dźwięku. Proces ten zajmie muzykom około 10 minut. Każdy z instrumentów dodaje coś od siebie, a gitara dodatkowo nabiera rockowego posmaku. Gdy wreszcie wall of noise wejdzie w fazę szczytową, najgłośniejszym instrumentem na scenie okaże się podłączona pod stertę kabli tuba! Tłumienie rozgrzanego do czerwoności płomienia narracji zaczyna się po upływie 41 minuty koncertu. Na samym jego końcu cichnąca tuba i bijące serce perkusyjnej stopy gaszą światło w sposób kardynalny.


Handelsbeurs  39:51 (HA! Festival, Gent, 29.04.2017)
Z mroku wyjątkowo ciężkiej nocy budzą się dźwięki oblepione porcjami ciszy. Coś grzmi z oddali, ale milknie. Narracja buduje się kolektywnie ambientem gitary, cichym drummingiem po samych talerzach i elektroakustycznymi repetycjami po stronie tuby. Wszystko z delikatną dominacją Serriesa, który snuje piękny chill-out. Opowieść toczy się wyjątkowo stabilnie. Na obu flankach sporo się dzieje, ale muzykom daleko do jakichkolwiek eskalacji. Spirala emocji idzie w ruch dopiero w połowie 18 minuty – tuba płynie szerokim strumieniem, z dużą dawką repetycji, perkusja pracuje w pełnym rynsztunku, a gitara podkręca potencjometr. Po 25 minucie Lo wchodzi w swoją ulubioną fazę amplifikowanego, śpiewnego meta krzyku. Järmyr ma ochotę zatańczyć, a Serries poszaleć na strunach. Efektem działań całej trójki jest zwiewna, lejąca się wyjątkowo szerokim korytem lawa hałaśliwego dźwięku. Od 35 minuty faza flow down dzieje się równie urokliwie – ta uwaga dotyczy nade wszystko tuby, która repetuje z wątkami pobocznymi. Gitara w ambientowej toni, kreśląca piękne meta riffy i łabędzi śpiew dęciaka są z nami do ostatniego dźwięku najkrótszego ze znanych nam, wyedytowanych koncertów Yodok III.


AB  01:15:28 (Dirk Serries' Epitaph event, Bruksela, 08.04.2018)
Sprzęgające się dźwięki generuje najprawdopodobniej sam amplifikator, jakkolwiek udziału sprawczego muzyków nie należy w tym wypadku wykluczyć. Pętlą się i zgrzytają, w tle zaś szeleści skromny ambient. Gitara stawia mikro plamy, brzmiące wszakże bardzo … gitarowo. Narracja tkana z drobiazgów płynie uroczo żółwim tempem. Po 6 minucie tuba zaczyna wydawać dźwięki na poły akustyczne – oddycha i parska, cała drży amplifikacją. Lo, niczym hydra o stu twarzach, jest tu nam w stanie zaserwować każde zdarzenie foniczne! Po kolejnych kilku minutach gitara pulsuje, perkusja zagęszcza ścieg, a tuba repetuje, szumi i krzyczy krótkimi frazami syntetyki. Po kilku kolejnych – tuba wręcz … gwiżdże (Lo, mała orkiestra elektroakustyczna!). Muzycy wchodzą w stan wyższej mocy tuż przed upływem 20 minuty koncertu, nadal wszakże stawiają kroki z rozwagą i pieczołowitością (tuba dmie niczym statek parowy!). Najwyższy bieg zostaje włączony krzykiem tuby z siarczystym posmakiem rocka, a dzieje się to w 27 minucie. Full drumming i soczysty, masywny ambient gitary, dokładają swoje i w 35 minucie następuje apogeum pierwszego wątku koncertu. Po kilku minutach muzycy bystrze się tłumią, a na scenie pozostaje jedynie półdźwięk szeleszczących, jakże żywych perkusjonalii.

Zegar koncertu tyka w niemal zupełnej ciszy. Nowy wątek rodzi się na gryfie gitary, płynie z samego jej dna. Szmer szczoteczek, delikatnie drżące talerze i żywa tuba z oddali - narracja budowana jest na palcach, gently slow motion! Na bardziej aktywne działania muzyków musimy poczekać do 56 minuty – na flankach pęcznieją dwa strumienie ambientu, perkusja dokłada do ognia. Każdy pasmo fonii dodaje milimetr po milimetrze na skali potencjometru. Całość nabiera zarówno mroku, jak i rockowej ekspresji. Znów krzyk tuby wieści zbliżanie się do ściany dźwięku. Ambient rozdziera szaty, perkusja grzmi metalami ciężkimi. Finał koncertu jest niemalże epicki, bardzo efektywny fonicznie. Schodzenie w kierunki ciszy zaczyna się w 72 minucie. Ostatnie dźwięki wydają talerze.

MTC  58:21 (Kolonia, 23.02.2019)
Wprowadzenie do koncertu budują głównie dźwięki syntetyczne i post-syntetyczne – dron martwego ambientu, elektroakustyczne pulsacje i skwierczenia. Przeciwległe flanki okablowanego ambientu ślą rwane frazy inside/outside. Perkusja nieśmiało włącza się do gry talerzami w połowie 6 minuty. Strona, za którą odpowiada Lo niemal zionie pyłem piekielnym - dark & black beauties! Dla odmiany Serries staje na palcach i chce sięgać nieba! Narracja wciąż pulsuje, Lo dorzuca do ognia pomysł na pomysłem – demon wcielony! Opowieść wydaje się dość nietypowa dla Yodoka, głównie z uwagi na niebywałą kreatywność tubisty. Jego instrument śpiewa jak zazwyczaj, ale jednak innym głosem. Po 18 minucie cała trójka dość szybka wpada we wrzątek – szalejący Tomas jest sprawcą tego incydentu! Po kolejnych pięciu minutach stoją już pod ścianą dźwięku – prawdziwe wichry wojny! Nawet ambient gitary rży tu jak stado bawołów! Moc jest z nimi do 27 minuty, gdy kolektywnie postanawiają gasnąć – tuba śpiewa z oddali, a drummer zamiata szczoteczkami w kierunku ciszy. Gdy zostanie sam, pogrąży go mrok, z którego drogę wyjścia wskaże elektroakustyczne skwierczenie na prawej flance.

Talerze i półdźwięk gitary wprowadzają nas w nowy wątek koncertu. Tuba zaczyna delikatnie podśpiewywać, towarzyszą jej zgrzyty i przepięcia mocy, które niczym katarynka zaburzają ład i spokój narracji. Opowieść toczy się powoli, definitywnie w poszukiwaniu czystych form – ambient gitary, śpiew dęciaka, mikro perkusjonalia. Stan pełnej czystości osiągają dopiero w 40 minucie, gdy wszyscy, po obu stronach sceny, wpadamy w repetytywny chill-out. Przy okazji odnotowujemy, iż od wielu chwil nie ma z nami perkusji. Ta ostatnia powraca w połowie 48 minuty i nakręca spiralę emocji. Ściana, do której dążą muzycy, staje przed nimi w 52 minucie. Wszystko zdaje się śpiewać, krzyczeć, meta radośnie zawodzić – galopujący drummer i dwa pasma całkowicie wyzwolonego ambientu. Gasną po osiągnięciu stanu zastygłej lawy.

Verkstedhallen  03:41:25 (As We Fade Out Into The Sweet Stream Of Oblivion, dance/multimedia project, Trondheim, 07-09.05.2018)
Na finał naszych dzisiejszych podróży po niezbadanych przestrzeniach dark ambientu, cofamy się do roku 2018, by uczestniczyć w spektaklu audio-wizualnym pod nazwą własną Yodok IX’ As We Fade Out Into The Sweet Stream Of Oblivion. Dziewiątka w tytule bardzo zasadna, albowiem trójkę naszych bohaterów wspierają ci, których moglibyśmy zobaczyć, gdybyśmy byli tam wtedy, a zatem tancerki (Mari Flønes, Ingeborg Dugstad Sanders, Live Strugstad), mistrz oświetlenia (Ingrid Skanke Høsøien), scenografii video (Pekka Stokke) oraz dźwięku (Håkon Dalen). Ceremonia składać się będzie z czterech odsłon.

Session 07.05.18. Niskie pasmo dźwięków pulsuje miarowo, a wysokie fonie tuby pną się ku górze, by zaraz drastycznie opaść. Cisza, wyjący dzwonek alarmowy, elektroakustyczne repetycje małych fraz i mozolnie budujący się ambient gitary, to kolejne elementy składowe narracji. Pierwszy wzrost aktywności muzyków ma miejsce po 9 minucie (wejście perkusji), a po kilku następnych – pulsary ambientu zaczynają budować flow, który momentami pracę Tomasa nawet zagłusza. Konsekwencja muzyków doprowadza ich do pierwszej tego dnia ściany dźwięku w okolicach 28 minuty, która choć rozlana, zdaje się być wyjątkowo głośna. Wyjście z ciszy, która ją komentuje, następuje w 36 minucie, gdy stopa na bębnie basowym i szemrzące amplifikatory organizują nowy wątek narracji. Budowany jest on w ciepłej aurze elektroakustyki. Po upływie 43 minuty szorstkie i dygoczące z zimna fale ambientu, wspierane talerzami, z inicjatywy Lo obierają kierunek eskalacji. Wszystko wydaje się tu lepić w jeden masywny, dronowy flow, który pnie się ku górze przy wtórze śpiewającej, a potem krzyczącej tuby, a także drummingu Tomasa, który bije na alarm, niczym dobosz. Noise for ever zamiera nagle, jakby ktoś brutalnie odciął zasilanie (plug out!).

Session 08.05.18.  Przestrzeń drży post-elektroniczną głębią, Lo manipuluje przetwornikami, a wszystko wydaje się być rozsiane dużym pogłosem. W okolicach 10 minuty tuba zaczyna śpiewać, brzmiąc nad wyraz gitarowo. Pierwsze uderzenie w talerz ma miejsce chwilę później – misterna plecionka, komentowana flanką Lo, która brzmi niczym syntezator. Z czasem wszyscy muzycy nabierają masy i mocy, pełni syntetycznej zadumy. Idą ku górze, ale szczyt narracji osiągają dość szybko i bez typowych dla Yodok parametrów dobrego hałasu. Następuje cisza, która drży suchym werblem i matowymi talerzami, a potem odnajduje ambient gitary, który na kilka chwil całkowicie przejmuje dowodzenie. Lo szuka zaczepki dużym prądem, ale nie jest zbyt konsekwentny. Narrację zdają się budować teraz szczoteczki, w tle których systematycznie, ale ślamazarnie budują się nowe ambienty. Serries zanurzony jest w mroku, Lo w zadumie, a całość zdaje się nabierać wręcz dubowego, rozkołysanego posmaku. Wybicie 50 minuty koncertu przypomina już nalot dywanowy, a powstająca jakby mimochodem ściana dźwięku zdaje się być wyjątkowo urokliwa. Ambient gitary pulsuje, perkusja grzmi pełnym, rockowym rynsztunkiem, a tuba rozdziera się melodyjnie wniebogłosy. Flow finalizuje się znów metodą plug out.

Afternoon Session 09.05.18.  Coś płynie, coś plumka, dźwięki lekkie, jak pawie pióra. Gitara szuka prądu, tuba realizuje pre-dźwięki, perkusja czyni podobnie. Intro zdaje się być wyjątkowo tajemnicze i mroczne, nawet jak na kanony Yodok. W połowie 7 minuty świst z tuby na mega pogłosie budzi nawet umarłych. Po 13 minucie ambient Serriesa pulsuje, ambient Lo grzmi, fermentuje na potęgę, a deep drumming rodzi się w bólach. Sukcesywnie budowany flow gaśnie niespodziewanie po 24 minucie bez noise’owego orgazmu. Nowy wątek rodzi się na suchym werblu i w pieczarze tuby. Gitara nabiera czerstwości, masy i siły niejako przy okazji. Flow, choć wielobarwny, realizuje się bez udziału perkusji. Gdy ta ostatnia w końcu wejdzie do gry i po raz pierwszy tego dnia przyjmie pełny zakres obowiązków, narracja ruszy w kierunku ściany dźwięku. Finał, na który składają się dwa wyraźne wątki, skrzy się epickością i mocą rażenia w połowie 46 minuty. Gaśnie równie błyskotliwie.

Premiere 09.05.18.  W migoczącej małym prądem ciszy coś budzi się do martwego życia. Suche oddechy inside/outside, pre-syntetyczne peregrynacje. Oto ambient, który rodzi się w bólach. Gdy w końcu włączy się deep drumming, wszystkie dźwięki zioną już mrokiem i niepokojem. Tuba swoją arię śpiewu, przy akompaniamencie elektroakustyki, zaczyna po upływie 10 minuty. Moc staje się udziałem wszystkich po 16 minucie – od lewej: dark ambient, deep drums and blues & green ambient! Nie bez akcentów fonicznej histerii, flow wspina się na szczyt, ale go nie osiąga. Zaskakujące spowolnienie następuje w połowie 21 minuty. Syntetyczna cisza migocze i repetuje tuż potem. Narrację plecioną z mikro elementów i meta percussion buduje Lo samodzielnie. Źródła dźwięku zdają się krążyć po scenie – ambient płynie tym razem środkiem, percussion snuje na lewej flance, a tylko elektroakustyczna repetycja Lo zdaje się być na swoim miejscu. Narracja pęcznieje wyjątkowo wolno, a każdy krok stawiany jest dalece rozważnie. Przed upływem 40 minuty tuba już śpiewa, oślepiając światłem mglistego poranka, ambient gitary osiąga coraz gęstszą teksturę, a prawa flanka sprzęga się i czerstwieje. Flow płynie bardzo szerokim strumieniem, ale mimo włączenia full drummingu, daleki jest od poziomu hałasu typowego dla tej fazy koncertu Yodoka. Szczyt następuje po 47 minucie, gdy tuba zaczyna skrzeczeć na poły syntetycznie, gitara atakuje ambientem, który przypomina rockowe riffy, a pełnokrwiste bębnienie zwiastuje nadchodzący finał. Ten dzieje się znaną już z tego wydawnictwa metodą plug out.


Wszystkie nagrania dostępne są na stronie https://yodokiii.bandcamp.com/


*) cały tekst dostępny tutaj:
https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2017/09/yodok-iii-mountain-of-radiance-of-course.html

Inne recenzje płyt Yodok III:
https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2019/03/dirk-serries-in-ambient-we-trust.html
https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2017/08/a-new-wave-of-jazz-serries-yes-indeed.html

**) nie wiemy dokładnie, w których momentach koncertu muzyk, miast tuby, używa flugabone (przy wysokim poziomie amplifikacji trudno to zdiagnozować bez obrazu), zatem dla czystości przekazu werbalnego, recenzent za każdym razem wspomina jedynie o tubie, mimo, iż za dany dźwięk może odpowiadać akurat … flugabone.