Boundless
Przez wieki nauczyliśmy się, że Szwajcaria czekoladą, serem i zegarkami stoi, a gdy chcemy bezpiecznie ulokować pieniądze, to tylko tamtejsze banki mogą nam to należycie zapewnić. Słynna jest także szwajcarska neutralność jako państwa, które raczej z powodzeniem dystansuje się od nurtów i tendencji w świecie polityki czy ekonomii. Przyjdzie, mam nadzieję, także i czas, kiedy odruchowo będziemy kojarzyć ten piękny, czysty i uporządkowany kraj także i z muzyką, a szczególnie tą improwizowaną. W końcu to tam urodziła się i tworzy wybitna pianistka Irene Schweizer, tam działa niezrównany malarz perkusji Pierre Favre i także tam powstały dwie legendarne w skali świata oficyny wydawnicze zajmujące się tym właśnie rodzajem muzyki: założona przez Patrika Landolta Intakt Records oraz HatHut, na czele której stoi od samego początku Werner X. Uehlinger.
Teraz to grono szwajcarskich marek powiększyło się o postać kolejną – Samuela Blasera – puzonistę i kompozytora, który w ostatnich latach staje się coraz ważniejszą osobowością światowej sceny jazzowej. Jego poprzedni album „Consort In Motion” miałem już okazję dla was recenzować kilka miesięcy temu. Tym razem czas na słów kilka o debiucie Blasera w barwach HatHut.
Oto więc „Boundless” – album nagrany przez jego międzynarodowy kwartet. Obok lidera jest tu jeszcze jeden Szwajcar – basista Banz Oester. Pozostali członkowie grupy to francuski mistrz gitary Marc Ducret oraz znakomity amerykański drummer Gerald Cleaver. Ten skład, przyznam, może pobudzać wyobraźnię. Szczególnie pobudzający jest tu udział Ducreta – artysty będącego, jak twierdzą niektórzy, przykładem gitarzysty idealnego, któremu udało się w swojej grze złączyć wszystko to, co najbardziej charakterystyczne, ale także najcenniejsze w nowoczesnym podejściu do instrumentu. Ileż wielkich systemów gitarowego myślenia pobrzmiewa w jego frazach, jak znakomicie łączy się w nich gitarowa tradycja i nowoczesność, w końcu też jak bardzo wolna od stylistycznych kategorii i indywidualna jest jego gra!
Podobne słowa można by napisać o Samuelu Blaserze, który wydaje się muzykiem nie dość, że potrafiącym wykuć własny język improwizatorski, czerpiąc swobodnie z muzyki starszych (Julian Presiter, Albert Mangelsdorff, a czasem może nawet Roswell Rudd czy George Lewis), to jeszcze ciągle szukającym dla puzonu nowej ścieżki rozwoju. Tak, można chyba nawet zaryzykować stwierdzenie, że te poszukiwania to bardzo ważna część jego artystycznego myślenia o muzyce i że Samuel Blaser jest i znakomitym technikiem, i bardzo świadomym historii instrumentu muzykiem. Przysłuchiwanie się jego grze to niezwykle ekscytujące doświadczenie. Tym bardziej, gdy zamysł muzyczny takim poszukiwaniom sprzyja.
„Boundless” jest czteroczęściowym, nieco ponadgodzinnym utworem, jak sam jej kompozytor twierdzi - suitą. I w istocie tak jest, choć poszczególne jej części wcale niekoniecznie pokrywają się z tracklistą. Zmiany narracji, kolejne motywy i następstwa zdarzeń dzieją się tu jakby poza formalnymi podziałami. Są wynikiem opowieści snutej przez czterech narratorów, pełniących różne role, ale działających na zasadach równouprawnienia i nie gadających cokolwiek ślina im na język przyniesie.
Ramy tej muzycznej dyskusji są z pewnością w jakiś sposób przez lidera naszkicowane. A jeśli nie ramy, to z pewnością zarysowana została przestrzeń tego muzycznego dyskursu. Jest ona jednak na tyle szeroka, że każdy może się bardzo wyczerpująco w jej obrębie wypowiedzieć. Muzyka Blasera ma tę wspaniałą cechę, że dzieje się i zaprasza, by w tym dzianiu się uczestniczyć. Każdy z grających jest tu zarówno integralną częścią zespołu, jak i odrębnym solistą, śmiało inicjującym muzyczne akcje. Niekiedy punktem wyjścia nowej historii jest solo kontrabasu, kiedy indziej jego duet z perkusją, w jeszcze innym momencie motyw podany przez puzon albo wręcz gitarowy riff czy ledwie zarysowana sugestia harmonii. Muzyka raz uderza siłą swoich kulminacji i mocnego, bardzo zespołowego grania, innym znów razem niemal rozpada się na części, aby z małych fragmentów od nowa ułożyć dla siebie inny porządek. I tak chyba mogłaby dziać się i dziać, nie osiągając ani swojego wielkiego rozwiązania, ani końca.
Zarówno konstrukcja tej muzyki, wykonanie, jak również imponująca kolorystyka sprawiają, że mamy do czynienia z bardzo bogatą i fascynującą muzyczną propozycją, w której można się naprawdę i nie na żarty zasłuchać. I bez znaczenia jest tu, że być może całość dałoby się od biedy opisać, jako dość typowe, szeroko pojęte przedsięwzięcie typu free, których przecież jest tak wiele. Otóż wcale nie! Tak znakomite nagrania jak „Boundless” zdarzają się naprawdę bardzo, bardzo rzadko!
Boundless Suite Part I; Boundless Suite Part II; Boundless Suite Part III; Boundless Suite Part IV.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.