The Edge
Ależ się nam Ivo Perelman rozpędził! Brazylijczyk musi czuć się ze swym graniem wyjątkowo dobrze, ponieważ w przeciągu kilku ostatnich lat płyt sygnowanych jego nazwiskiem ukazało się istne multum. Nie jest jednak ta nadprodukcja czymś, na co można by narzekać, bo saksofonista dba o różnorodność składów z którymi nagrywa i występuje, poza tym - za każdym razem trzyma poziom, który gwarantuje zadowalającą tych nagrań jakość.
Ma jednak Perelman swoich ulubionych muzyków. W rozlicznych triach, duetach i kwartetach najczęstszym jego towarzyszem jest pianista Matthew Shipp, więc obecność tegoż nie może dziwić i tutaj. Czteroosobowy zespół który słychać na The Edge uzupełniają Michael Bisio (kontrabas) oraz Whit Dickey (perkusja), i dla żadnego z nich współpraca z Ivo także nie jest niczym nowym.
Na ubiegłorocznym (nie jedynym i nie najnowszym – ostatni ukazał się kilka miesięcy temu) albumie tak sformowanego kwartetu słychać – najkrócej rzecz ujmując - muzykę z różnych jazzowych źródeł czerpaną. Zaczyna się spirytualnym odlotem w kosmos – grimesowskie intro kontrabasu wspomożone później przez ciemne pianino Shippa wprowadza charakterystyczny dla późnego Coltrane'a i jego następców hipnotyzm na platformie którego saksofon wznosi się gdzieś ponad stratosferę. Dalej jest już nieco mniej „wzniośle”: muzyka wraca charakterem do wcześniejszych lat sześćdziesiątych, i choć w tle nie brak ognistych figur sekcji rytmicznej (The Lancaster), pasaży podążającego w ślad za liderem pianina (The Edge) a i sam Perelman różne piskliwe wyskoki tu i ówdzie wyczynia, muzyka kwartetu nawałem intensywnych przejść i niespodzianek - mimo iż długo ich na płycie szukać nie trzeba - nie emanuje. Jest raczej ciepła i na swój wygięty sposób nawet harmonijna o tyle, że niektóre improwizowane fragmenty brzmią, jak gdyby były wcześniej spisane. Atmosfera uspokaja się zupełnie na dwóch miniaturkach granych w duetach sax – perkusja i sax – piano, a Websterisms (nie bez powodu tak właśnie nazwany) mógłby spokojnie się odnaleźć w klasycznej jazzowej kawiarni.
Tkwi w Perelmanie sporo szaleństwa, czegoś nakazującego mu grać głośno, wysoko i w wielu wypadkach szybko, ale mimo wszystko ton jego pozostaje zanurzony w sentymentalizmie, który zdaje się zawsze wychylać na wierzch. I pewnie ten właśnie nietypowy splot wyznacza jednostkową właściwość brzmienia Ivo Perelmana, oraz wyznacza wartość jego jako muzyka improwizującego, który brzmi, jak nie brzmi nikt inny.
1. Clarinblasen; 2. Lancaster; 3. Epigraph; 4. The Edge; 5. Zapotecs; 6. Fatal Thorns; 7. Interlude; 8. Volcanic; 9. Websterisms.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.