Jazz Jantar: Jazzowi adepci i weterani

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski /www.TESTIGO.pl

Jeśli którykolwiek z grona miłośników starej, dobrej jazzowej nuty przedłożył wczoraj domowe pielesze nad wizytę w klubie Żak, dziś winien pluć sobie w brodę. Nawet jeśli czwartek nie jest najodpowiedniejszym terminem na tego typu wyskok, okazji aby w jednym miejscu usłyszeć w akcji jazzowy narybek oraz żywą legendę organów Hammonda z zespołem, zbyt wiele się nie nadarza.Mam nadzieję, że się studenci Akademii Muzycznej na powyższe określenie zanadto nie obrażą: wszak muzycy z nich już całkiem dojrzali, wielu zaś swej sprawności nie raz dowiodło - choćby podczas różnych trójmieskich Jam Sessions. Gra w Big Bandzie pod czujnym okiem profesora Akademii - Leszka Kułakowskiego -  w programie zawierającym jego kompozycje to jednak wyzwanie innego typu. Trzeba  pokazać się z jak najlepszej strony a w dodatku wytrzymać presję spojrzenia pedagoga. Pomylić melodię w obecności jej twórcy – to ujma nie do wyobrażenia. A choć przygotowane na koncert utwory do najtrudniejszych może nie należały - Kułakowski napisał je specjalnie dla swoich studentów - to jego nonszalancja i protekcjonalny ton mogły zbić młodych muzyków z tropu. W przerwach między utworami publiczność dowiedzieć się mogła zatem o uczniowskich przewinieniach, problemach z ich dyscypliną, ale także o pozytywnych cechach wybranych adeptów gdańskiej Akademii. Najwidoczniej gra na tej samej scenie, a czasem i na tym samym instrumencie (fortepian) na którym w ubiegły weekend grały gwiazdy światowego jazzu ma swoją cenę. Trzeba jednak podkreślić, że Big Band spisał się „na piątkę”. Zarówno bardziej wymagające (dodekafoniczny Serialbluesizm) jak i te konwencjonalne (jak poprzedzony żartobliwą anegdotą   dyrektora ensemble'u traktującą o alkoholowej odporności robotników budowlanych - Tango Melango) ukazały sporą część potencjału studentów. Orkiestrowe passusy, zgranie poszczególnych sekcji, liczne diminuenda, crescenda, a także rzutka dyrygentura Leszka Kułakowskiego robiły wrażenie. Szczególnie udana była złożona ballada o „plażowym” klimacie, z dźwiękonaśladowczymi wstawkami basklarnetu, oraz znakomitą współpracą fortepianu, kontrabasu i perkusji. Dobrze, że na Jazz Jantarze jest miejsce dla młodych muzyków, bo kto wie, czy niektórzy nie pojawią się tu w przyszłości ponownie, już w bardziej indywidualnych rolach.Kiedy żegnany zasłużonymi oklaskami Big Band zszedł ze sceny, na dotychczas zatłoczonym jej fragmencie pojawił się drugi bohater wieczoru. Był nim muzealny niemalże już dzisiaj artefakt w postaci drewnianych organów Hammonda B3 – a to mogło oznaczać tylko jedno: już za chwilę na festiwalu Jazz Jantar wystąpi legenda owego instrumentu Wojciech Karolak. Pojawił się jako część kwartetu, za towarzyszy mając Adama Czerwińskiego (perkusja), oraz sekcję dętą w składzie Jerzy Małek (trąbka) oraz Tomasz Grzegorski (saksofon tenorowy). I nagle wszystko ruszyło o dobre kilkadziesiąt lat wstecz. Lata siedemdziesiąte, zadymiona kawiarenka i zespół na scenie, przygrywający intymnym, wieczornym rozmowom gości lokalu – oto, jaka przestrzeń byłaby dla owej muzyki środowiskiem naturalnym. Grano nostalgicznie, z dala od niepotrzebnych napięć i w sposób w pełni opanowany – miało się wrażenie, że tempo wyznacza muzykom wiatrak chłodzącego stary wzmiacniacz Hammonda wentylatora, jak gdyby od wieków tam działający.  Wszystko szło według wiele lat temu ustalonego schematu (nawet porządek solówek był z góry określony) – i jakkolwiek trąciło to myszką, był w tym smak i swoisty urok. Usłyszeć od czasu do czasu In A Sentimental Mood i innych standardów, tudzież rasowej kompozycji Jarosława Śmietany Back To The Roots w było nie było wirtuozerskim wykonaniu Wojciecha Karolaka, czy Jerzego Małka (saksofon niestety gdzieś na tym koncercie zaginął) jest zawsze miło. Nie uśmiechąć się przy buńczucznie zakończonym sugestywnym bisie w postaci melodii Już czas na sen (Dobranoc) Jerzego Wasowskiego nie sposób. I uśmiech ów będzie tak szczery, jak szczerzy są artyści, którzy mimo wszystkich przemian, jakie w muzyce nastąpiły wciąż pozostają wierni jazzowi w postaci, w której w nich wrósł i którą znają najlepiej. Bo kto ma tak grać, jeżeli nie właśnie oni?