Mateo Sabattini / Rafał Sarnecki Quintet w Tygmoncie
Nieczęsto bywam w klubie Tygmont. Ostatnio wydarzyło się to przeszło 10 lat temu, w czasach gdy do Jazz Forum dodawano płyty z Knitting Factory. W poniedziałkowy wieczór do wizyty na Mazowieckiej skłonił mnie koncert Rafała Sarneckiego i jego międzynarodowego kwintetu.
Rafał Sarnecki jest jednym z czołowych gitarzystów jazzowych młodego pokolenia. Żyjąc między Warszawą a Nowym Jorkiem, pochwalić może się m.in. albumem wydanym przez oficynę Fresh Sound w serii New Talent. Tam zaczynały właściwie wszystkie gwiazdy współczesnego jazzu - na czele z Bradem Mehldau’em, Kurtem Rosenwinkel’em czy Ambrose’m Akinmusire.
Tym razem do Polski zaprosił Rafał 4 muzyków, których poznał w Nowym Jorku. Na saksofonie altowym Włoch Mateo Sabattini, przy fortepianie Ukrainiec Alex Pryrodny, na kontrabasie Francuz Jeremy Bruyere a na perkusji Amerykanin Jerard Lippi.
Taki skład, który już niedługo zagra także serię koncertów na północy Włoch trudno uznać za autorski projekt któregoś z muzyków czy też kompletną zespołową wizję. W programie znalazły się zarówno kompozycje Sarneckiego, Sabattiniego jak i standard Cole’a Portera. Mimo to, a nawet mimo tego, że na początku koncertu, z powodu specyficznej akustyki Tygmontu słyszałem głównie perkusję oraz rozmawiającą przy stoliku obok parę koncert z czasem nabierał coraz bardziej swobodnej formy. Właściwie każdy z muzyków zaintrygował mnie swoim kunsztem. Kilka znakomitych, solówek, czerpiących nieco z klasycznej pianistyki zagrał wygięty przy fortepianie niczym Keith Jarrett Alex Pryrodny. Efektowne sonorystyczne wejścia smyczkiem miał na kontrabasie Jeremy Bruyere. Na wielką uwagę zasługuje również perkusista Jerard Lippi, który choć do wykonania miał z pozoru klasyczne zadania członka jazzowej sekcji rytmicznej, skutecznie robił wszystko, by jego gra wymykała się przewidywalności.
Choć Rafał Sarnecki przez większość koncertu skryty był ze swoją gitarą za słupem, podtrzymującycm strop Tygmontu, dało się usłyszeć jego grze nieustający rozwój i pracę nad budową własnego języka. Gdy w ostatnim utworze pierwszej części koncertu wszyscy muzycy połączyli siły w kolektywnej improwizacji, było naprawdę bardzo, bardzo przyjemnie!
Cieszy wielce, że Rafał Sarnecki nie próżnuje. Z zaciekawieniem czekam na jego kolejny autorski projekt. Polecam też skorzystanie z nieczęstej możliwości posłuchania go w Polsce!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.