Connected
Jeśli dobrze liczę „Connected” jest trzecią autorską płytą Aarseta. Od czasów „Electronique Noire” i współpracy z Molvaerem, gitarzysta wciąż prezentuje mniej więcej ten sam styl. Bogato zaaranżowana muzyka skrząca się mnogością elektronicznych efektów, nakładek, skreczy - słowem wszystkiego tego, co niesie współczesne studio nagraniowe. Muzycy też dwoją się i troją, by ukazać świat jak najciekawszych dźwięków. I zanim przedstawię swoje do muzyki tej zastrzeżenia, chcę wyraźnie powiedzieć, że muzyka ta może się podobać. Bywają chwilę, w których zagra ona jak złoto. A sama w sobie nie jest ani zła, ani tandetna, ani też nie sposób przypisać jej jakiegokolwiek innego pejoratywnego epitetu, zarówno co do poziomu wykonawczego (ten jest przedni), jak i do koncepcji, słowem do niczego.
Niestety ja nie pozostaję pod jej urokiem. O ile podoba mi się gra Aarseta w zespole Molvaera, o ile „Electronique Noire” można było oceniać w kategoriach ciekawej nowości, tak „Connected”, wciąż idąc tym samym tropem wydaje mi się być o jedną płytę za daleko. Nie znaczy to, że jest ona bliźniaczo podobna do poprzednich. Tym niemniej jednak, jeśli na dwu poprzednich płytach pojawiał się jakiś pazur, tak na „Connected” brak mi tego. Płyta toczy się rozścielając wokół „skandynawski chłód”. Domyślam się, że taki był zamiar gitarzysty i jego gości. Chłód ten jednakże w żaden sposób nie pozwala mi na wciągnięcie się w te dźwięki. Muzyka trwa, nie angażując mnie do jej słuchania. Jest - dobrze, ba potrafi sprawić jakąś tam przyjemność słuchania, poszczególne utwory mogą się podobać. Jednak gdy jej nie ma - braku tej muzyki w żaden sposób nie odczuwam. W tym przypadku „nie ma” oznacza: nigdy nie było.
Dla mnie muzyka ta budzi się w jednym momencie, kiedy w skład zespołu wykonującego „Nagabo Tamora” został dokooptowany tunezyjski wokalista i oudzista Dhafer Youssef (zresztą wszystkie utwory na płycie wykonywane są przez różne składy wykonawcze). Sam jego głos jest na tyle interesujący, by odciągnąć każdego, od każdego zajęcia. I choć wolę Youssefa w jego własnych nagraniach, tym niemniej „Nagabo Tamora” pozytywnie się na płycie wyróżnia.
A oprócz tego, że u mnie w żaden sposób nie jest w stanie wyzwolić zainteresowania, to dobra i sprawnie zagrana muzyka. Interesująca szczególnie dla kogoś, kto wcześniej nie posłuchał poprzednich nagrań Aarseta.
PS: Mimo, że Aarset pojawia się w „Encyklopediach Jazzu”, gra na płytach jazzmanów, a płytę wydała wytwórnia z „jazz” w nazwie, to chyba trudno „Connected” postrzegać w kategoriach jazzowych. Są tu jakieś jazzu elementy, jednakże wydają się być zupełnie drugo, czy nawet trzeciorzędne. Być może zatem płyta będzie ciekawszym kąskiem dla osób na codzień słuchających czy to elektronicznych, czy klubowych, czy też ambientowych dźwięków. Odkryją tu świat im bliski, a być może muzyka ta ukaże jakąś wartość, której dotąd ulubieni muzycy nie nieśli, przez co stanie się ciekawsza niż dla mnie. I znów by nie było żadnych niedopowiedzeń, bowiem sporo czynionych mi jest zarzutów na temat tego, czego nie napisałem: fakt, że muzyka ta (lub jakakolwiek) nie jest jazzowa, w żaden sposób jej nie umniejsza.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.