Odcienie zieleni i grafitu w tonacji h-moll - rozmowa z Kasią Pietrzko

Autor: 
Marta Jundziłł

Kasia Pietrzko Trio będzie jednym z gości Spot Jazz Festival 2017. W w ramach projektu festiwalowego trio wystąpi z Adamem Larsonem i Troyem Robertsem. Tymczasem, zapraszamy do rozmowy z liderką jednego z najciekawszych, młodych projektów na polsckiej sceny jazzowej.

Jaki masz kolor oczu? Zielone Oczy Grafitowe?

Wiele osób pyta o to, czy właśnie ja mam taki kolor oczu. Często jak komponuję, wiąże się to z wyobrażaniem kolorów, kształtów i konretnych sytuacji, planów i skojarzeń. A że podczas luźnych improwizacji u siebie w domu wpadł mi ten motyw od razu skojarzył mi się z z odcieniami zieleni, grafitu- przez tonację h-moll i  i właśnie głębią i ciekawością, jaką odkrywają oczy właśnie.

Jesteś bardzo młoda, a już grasz we własnym autorskim projekcie. W jaki sposób zorganizowałaś swoje trio? Trio to dość wymagająca kombinacja, wszyscy są niejako "na wierzchu". Dlaczego zdecydowałaś się na taką formę debiutu?

Jak zaczęłam interesować się jazzem to bardzo dużo słuchałam trio Billa Evansa. Strasznie podobało mi się jak wypełniał przestrzeń tak, że nie brakowało niczego więcej. To do tej pory tworzy całość, niczego tam nie brakuje. Ciągle dzieje się coś nowego, nie chce się usłyszeć trąbki, saksofonu. Bill Evans miał taki sposób ekspresji, że przedstawiał naprawdę niesamowitą gamę ciekawych powiązań dźwięków, akordów i linii, dla mnie- jak nikt inny. Był niepowtarzalny...

I pełna ambicji stwierdziłam, że potwornie podoba mi się ta formuła, że w ogromnym stopniu jako lider jestem wystawiana na ogromną próbę, czy podołam zainteresować ludzi ciągłym byciem na wierzchu jak to zwykle bywa w takiej konfiguracji. A ja lubię wyzwania. Zmusza do bycia coraz bardziej kreatywnym, pomysłowym. I to jest strasznie wciągające.
Po powrocie z trzytygodniowego wyjazdu do Nowego Jorku, absolutnie pochłonięta przez tamtejszy jazz postanowiłam poprosić moich kolegów z roku o wspólną próbę, żeby zobaczyć jak faktycznie się odnajdę. Już po trzech miesiącach zagraliśmy koncert, który był naprawdę trudnym dla mnie koncertem, ale bardzo zmotywował do pracy nad sobą, nad pełnym dźwiękiem i pełnym brzmieniem. Tak się potoczyło, że skład na początku często się zmieniał, ale w końcu na długo pozostał Szymon Frankowski i Piotr Budniak. Obecnie, z czego się bardzo cieszę  w trio na stałe gra Andrzej Święs na kontrabasie.
Zdecydowałam się na taką formę debiutu, ponieważ wydawało mi się to najbardziej naturalne, co wiąże się również z aparatem wykonawczym.

Jesteś bardzo młodą pianistką, opowiedz o swojej dotychczasowej muzycznej drodze.

Od 6 roku życia gram na fortepianie, skończyłam I i II stopień szkoły muzycznej w Bielsku- Białej na fortepianie klasycznym. Ale w wieku 16 lat zaczęłam chodziłam na Jesień Jazzową i Zadymkę w Bielsku, tam właśnie poznałam Corcorana Holta i Aarona Parksa, którzy mnie oczarowali swoją aurą. I na dobre już zostałam w tym klimacie. Poszłam na studia do Krakowa na Jazz, założyłam trio i zaczęłam grać w paru składach. Z pewnością przygodą był kwintet Stanisław Słowiński Quintet. Wygraliśmy konkurs, nagraliśmy płytę, daliśmy mnóstwo koncertów w Polsce, Węgrzech, Czechach, Słowacji, Rumunii, Serbii a nawet Chinach.

Rok temu Michał Miśkiewicz zaprosił mnie do swojego pierwszego projektu "The Tonny Williams Tribute", z czego jestem strasznie szczęśliwa. Dzielić scenę i tworzyć muzykę z tak wybitnym muzykiem jest ogromnym wyzwaniem ale też wyróżnieniem, szansą i zaszczytem. Gramy wraz z Michałem Jarosem na kontrabasie oraz Radkiem Nowickim na saksofonie. Uwielbiam grać w tym składzie, jest dla mnie bardzo ważny.  Ale Trio jest już cześcią mojego życia, bo materiał jest mocno związany z moim życiem.

Jakie masz dalsze plany? Czy zamierzasz wrócić do Nowego Jorku i tam rozwijać swoją karierę?

Właśnie wydałam swój debiutancki album "Forthright Stories". Zamierzam się teraz mocno skupić na koncertowaniu, pisaniu nowych kompozycji, mam w głowie nowy projekt, ale nie będę na razie nic zdradzała, to dla mnie ogromne przedsięwziecie. Myślę, że chyba nigdy nie wyjadę na stałe do Nowego Jorku, mimo że mam na to ochotę. Na pewno tam wrócę, żeby znowu wchłonąć wiedzę, poczuć zapach tego miasta i usiąść w Smallsie zaraz przy fortepianie żeby oglądać mistrzów swingu. Ale wiem, że mistrzem swingu nie będę, wolę być sobą. Polska jest pięknym krajem, kultura jest na coraz wyższym poziomie, coraz bardziej doceniana, muzyka europejska jest niesamowicie ciekawa i również coraz bardziej zauważalna.

Jakie widzisz różnice w amerykańskim i polskim podejściu do muzyki jazzowej i improwizowanej?

Różnica przede wszystkim jest taka, że Jazz pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, a w Europie jazzem jesteśmy zafascynowani. I momentami mam wrażenie, że chcemy ich doścignąć w "graniu swingu". Owszem, są oni dla nas niewątpliwymi mistrzami, ale jest też teraz już czas, żeby pójść dalej. Wydaje mi się, że to bardzo trudna sztuka, która najlepiej brzmi wykonana przez ludzi stamtąd. Amerykanie są niezwykle wyluzowani, są pewni siebie na scenie, przekonują. My w Polsce się boimy, bo ciągle będziemy nawiązywać do grania amerykańskiego. Oczywiście to jest wspaniałe, ale uważam że powinniśmy kontynuować swoją jakość muzyki improwizowanej, bo nasza tradycja muzyki w Europie jest niezwykła i bezcenna i trzeba wykorzystać to, że jesteśmy wyjątkowi przez muzykę poważną, że muzyka ma ogromną historię właśnie tutaj, w Europie i możemy być dumni, że tyle pięknej muzyki u nas powstało, właśnie w naszej krwi. Jazz na tyle się rozwinął, że występuje w Ameryce i Europie, Polsce, Norwegii, Danii, Austrii, Francji. Niepodważalnym jest, że muzyka improwizowana i jazz ze Stanów jest doskonałą szkołą. Ale nie ma co wartościować, który z nich jest lepszy, może warto zaufać intuicjom krajów i regionów, które szukają swojego języka muzycznego w ramach muzyki improwizowanej.

Świat jest mocno zdominowany przez facetów. Jak się w nim odnajdujesz?

Mi się nigdy nie podobały kobiety przy fortepianie, które grają jazz. Nie wiem czy to kwestia gustu...ale przez to właśnie zawsze czułam się wystawiana na próbę i nie do końca komfortowo. Ale teraz już to na szczęście minęło.

Co jest najważniejsze w komponowaniu muzyki?

Każdy inaczej tworzy, każde podejście jest dobre, ważne żeby działało i było powiązane z wrażliwością. Ale ja jeszcze nie znalazłam przepisu, żeby w danym momencie napisać utwór, linię melodyczną, rytm. To przychodzi co jakiś czas samo, to jest moment, który trzeba zauważyć.

Opowiedz o swoim projekcie z saksofonistami na Sopot Jazz Festival. 

Bardzo się cieszę na ten koncert, który odbędzie się już 6 października. Na wiosnę zadzwoniła do mnie p. Hanna Kożuchowska i spytała, czy zgodziłabym zagrać. Aż podskoczyłam z radości, jak dowiedziałam się, że mam zagrać z Adamem Larsonem i Troyem Robertsem. Pochodzą z Nowego Jorku, na koncercie Troya byłam nawet raz w Smallsie i mam nagranie, bo tak mi się podobało! To będzie wyzwanie, bo każdy jest trochę z innego świata, ale jak połączymy siły, to wyjdzie coś niepowtarzalnego. Program koncertu będzie się składał z kompozycji Troya, Adama i moich. Zagranie na festiwalu takiej rangi jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem.